środa, 22 stycznia 2014

Część 38

- Wychodzisz za mąż? - zapytał wpatrując się w zielone oczy Wiktorii. Consalida lekko się zmieszała
- Powiedzmy
- Oświadczył ci się tak!? A ty tak po prostu się zgodziłaś!? - gwałtownie puścił jej rękę
- Przemek... przestań stroić fochy - dotknęła jego ramienia. Szybko strzepnął jej rękę i odwrócił się do niej tyłem - Zapała o co ci chodzi!?
- Twój związek z tym kimś mogłem wytrzymać, ale nie to, że żenisz się z wrogiem...
- Przypomnij mi co on ci zrobił... - głośno westchnęła i usiadła na łóżku. Spojrzał na nią, ale nie odpowiedział. Nie wiedział, co... - No widzisz... Więc z łaski swojej chociaż to zaakceptuj, nie musisz skakać z radości - wstała - Mimo wszystko cieszę się, że jesteś
- Przepraszam, trochę mnie poniosło
- Nie szkodzi - odpowiedziała i wylądowała w ramionach Przemka.
- To kiedy ten ślub? - zachichotał
- Nie wiem, nie śpieszymy się - uśmiechnęła się delikatnie. W głębi duszy była wdzięczna Andrzejowi za to, że pomimo oświadczyn nie śpieszył się ze ślubem, nie naciskał na nią. Że wiedział ile ją kosztowała zgoda na ślub... - Oczywiście jesteś zaproszony
- Czuję się zaszczycony - uśmiechnął się
- Muszę iść na dyżur
- Wpadniesz później? Robimy małą imprezkę...
- Pod warunkiem, że nie wygonisz Andrzeja
- Nic nie obiecuję, wiesz co procenty robią z ludźmi... - uśmiech nie znikał z jego twarzy
- Zapała...
- No dobrze, już dobrze. Leć na ten dyżur
- To widzimy się później - cmoknęła go w policzek i pobiegła do szpitala.

- Masz przerąbane - wyszeptał do jej ucha Andrzej, gdy stanęła w drzwiach lekarskiego. Zauważyła, że odprawa przed chwilą się skończyła
- Daj spokój, nie pierwszy raz sprzedam jakąś bajeczkę Samborowi
- A mi też sprzedawałaś bajeczki? - wymruczał wprost do jej ucha
- Jakżebym śmiała... - uśmiechnęła się uwodzicielsko, przygryzła wargę. W oczach Andrzeja pojawił się błysk, źrenice rozszerzyły się
- Doktor Consalida? - zimny, nieznajomy głos przywrócił ich na ziemię. Odwróciła się
- Tak, a o co chodzi?
- Chciałbym z panią porozmawiać. Zapraszam do mojego gabinetu... Tylko proszę się najpierw przebrać w bardziej profesjonalny strój. I prosiłbym o nie obściskiwanie się na korytarzach - mężczyzna był zimny, oschły. Consalida spojrzała na niego z wrogością, podczas gdy on oddalał się korytarzem
- Kto to jest?
- On? To nowy ordynator chirurgii, profesor Zieliński...
- Rozumiem, że jest jeszcze gorszy niż ty
- Nie radziłbym mu się sprzeciwiać, jest ceniony w świecie medycznym, a wszyscy tutaj chodzą jak potulne baranki. Jedyna pozytywna wiadomość, to to że ma już swoje lata. Cudem zrobiłem u niego doktorat - skrzywił się na samo wspomnienie. Cieszył się, że ma już to za sobą
- Więc co on robi tutaj?
- Jego klinika zbankrutowała. Jest też wersja, że przyjął łapówkę. Inni uważają, że szuka wytchnienia od tych sępów, to znaczy od prestiżowego medycznego światka - uśmiechnął się złośliwie.
- Dobra, to lecę... - zniknęła w przebieralni
- Pomóc ci?
- Ty chyba naprawdę chcesz, żeby mnie stąd wylali.
- Nie... Skąd ci to przyszło do głowy?
- Nie mam zielonego pojęcia - uśmiechnęła się wychodząc z przebieralni
- Powiedz mi, dlaczego rano się tak szybko nie ubierasz?
- Bo rano nie muszę się spieszyć... - delikatnie cmoknęła go w usta i prawię natychmiast popędziła do starego gabinetu Falkowicza.

Delikatnie zapukała. Gdy usłyszała oschłe "proszę" weszła do środka. Niepewnie rozejrzała się po wnętrzu, zniknęły wszystkie przedmioty przypominające jej miłe chwile spędzone tutaj. Zniknął czerwony fotel, dębowe biurko zastąpiło ciemne mahoniowe, wszystkie meble zmieniły swoje położenie. Najbardziej zabolało ją zniknięcie pianina. Uwielbiała wsłuchiwać się w grę Andrzeja, wciąż pamiętała tą ich wspólną...
Dźwięki gry dobiegające z jego gabinetu zaciekawiły ją. Nawet nie pukając weszła do środka. Z uśmiechem obserwowała jak się odwraca, jak czule wypowiada jej nazwisko.
Po chwili zaczęli grać. Nie czuli się skrępowani tym, że siedzą tak blisko, na jednym stołku. Wiktoria uwagę skupiała na grze, Andrzej na niej. Potem złapał jej dłoń, na długo zapamiętała ciepło jego ręki, i tak czule powiedział
- Pani ma piękne smukłe dłonie, stworzone do gry
Poczuła się skrępowana, szybko zabrała rękę. Czuła na sobie jego wzrok, przepełniony czułością, może nawet czymś więcej. Teraz nieustannie tak na nią patrzył.
- Słucham pana - zaczęła niepewnie. Już kiedyś tak się czuła, dawno temu. Kiedy ordynatorem był Andrzej, a oni nie mieli zbyt dobrych relacji.
- To ja słucham powodu pani spóźnienia...
- Kolega źle się poczuł - wymyśliła na poczekaniu. Miała nadzieję, że profesor uwierzy.
- Aaa... No tak, w końcu złe samopoczucie kolegi jest ważniejsze niż odprawa - swój wzrok wbiła w podłogę. Właśnie tego się obawiała. I nagle przez jej głowę przeszło jedno wspomnienie. Mimowolnie się uśmiechnęła.
Andrzej zdejmujący garnitur i krawat. Chwilę później kładzie się na podłodze tuż obok niej. Kładzie rękę na jej biodrze, a ona otulona jego zapachem zasypia.
Gdy się obudziła, nie była w stanie się ruszyć. Mocno ją obejmował, ich ciała się stykały. Było jej tak dobrze, uwielbiała jego dotyk, uwielbiała patrzeć na niego. Wyglądał słodko kiedy spał.
Zrobiła jej się niewygodnie, cała zdrętwiała. Jedynym wyjściem było obudzenie go.
- A co ci się śniło? Bo wiesz, że pierwszy sen w nowym miejscu się spełnia - powiedział to tak seksownym głosem, że była prawię pewna, że jej sen się spełni... I się spełnił
- Czy pani mnie w ogóle słucha? - szybko się otrząsnęła
- Przepraszam, zamyśliłam się...
- Widzę właśnie... Może nie powinna dzisiaj pani operować, jest pani zbyt rozkojarzona - był oschły i złośliwy. Typ, którego po prostu nienawidziła
- Myślę, że dam radę...
- Zobaczymy... Ma już pani asystę?
- Myślałam o profesorze Falkowiczu...
- Dajmy mu czas na przeniesienie swoich rzeczy... A właśnie nie wie pani, po co mu były w szafce dwie poduszki i koc? - za wszelką cenę starała się ukryć uśmiech
- Nie mam pojęcia... Więc kogo pan proponuje?
- Niech to będzie niespodzianką. Do zobaczenia pani doktor - nawet się nie uśmiechnął. Wiktoria przygaszona wyszła z jego gabinetu. Nie mogła w to wszystko uwierzyć, nie mogła uwierzyć, że po raz kolejny w życiu spotkała taką szuję...

Niepewnie szła na blok. Wchodząc do myjni zauważyła młodego chłopaka, który mył ręce. Od razu pomyślała, że to jej asysta.
- Wiktoria Consalida - uśmiechnęła się jednocześnie dokładnie przyglądając się mężczyźnie
- Michał Zieliński
- Jesteś zaraz po studiach?
- Skończyłem trzy lata temu - uśmiechnął się do niej
- Cudownie - wyszeptała tak żeby nie usłyszał... - To nazwisko... Jesteś jakoś spokrewniony z ordynatorem? - męczyło ją to, chociaż wiedziała co usłyszy
- To mój wujek - z dumą wypiął klatkę piersiową. Wiktoria tylko przewróciła oczami
- Jeszcze jedno pytanie... Miałeś kiedykolwiek do czynienia z tarczycą?
- Na stażu kilka razy trzymałem haki - grymas szybko pojawił się na jej twarzy. Dzisiaj brakowało jej tylko douczania młodego idioty, niedawno po studiach, do tego spokrewnionego z ordynatorem. Wiedziała, że Michał będzie się spoufalać, a ona nie będzie mu mogła nic zrobić, bo poleci na skargę do wujka. Na samą myśl o tym czuła złość.

- Tworzymy fajny duet, co... Niezła jesteś - uśmiechnął się szeroko - Może... wyskoczymy gdzieś razem? - wzrok skupił na jej dłoniach. Akurat wkładała pierścionek. Michałowi mina zrzedła, za to ona uśmiechnęła się
- Jak widzisz, to nie jest dobry pomysł
- Przecież twój narzeczony nie musi o wszystkim wiedzieć - uśmiechnął się łobuzersko - To może jakaś kolacyjka?
- Nie mam ochoty na kolację z tobą - dobitnie podkreśliła ostatnie słowa, po czym wyszła na korytarz...

Lekko rozzłoszczona szła korytarzem. Miała ochotę komuś się wyżalić. Nie myśląc szła wprost do... gabinetu ordynatora. Zamaszyście otworzyła drzwi i... stanęła jak wryta przypominając sobie kto teraz urzęduje w gabinecie
- Może mi pani łaskawie wytłumaczyć, co pani robi w moim gabinecie. I czemu pani nie puka? Mama nie nauczyła?
- Przepraszam - wyszeptała wciąż opierając się o klamkę
- Ja rozumiem, że profesor Falkowicz nie miał nic przeciwko temu, ale ja nie życzę sobie takiego zachowania...
- Oczywiście... Do widzenia - powiedziała powoli się wycofując
- Pani Wiktorio... Jak się spisał mój siostrzeniec?
- Całkiem nieźle - głośno przełknęła ślinę wpatrując się w buty ordynatora.
- To dobrze... Do widzenia - uśmiechnął się złośliwie, a Wiktoria wyszła z gabinetu i wściekła ruszyła w stronę lekarskiego

- Wiktoria? - Andrzej omal nie wpadł na rozzłoszczoną Consalidę
- Strzel mi w ten pusty łeb - od razu się w niego wtuliła. Falko ręką gładził jej rude włosy
- Co się stało? - lekko ją odsunął i spojrzał jej głęboko w oczy
- Nie dość że musiałam się męczyć z ukochanym siostrzeńcem ordynatora podczas operacji, to jeszcze z przyzwyczajenia weszłam bez pukania do gabinetu... Zabij mnie, błagam - Andrzej cicho się zaśmiał
- To może w ramach pocieszenia jakaś kolacyjka na mieście?
- Kusząca oferta, ale dzisiaj idziemy na imprezkę do hotelu
- Wiki, wiesz że ja się nie nadaję do niańczenia dzieci - zachichotała i musnęła wargami jego policzek
- Muszę iść zobaczyć co z tą pacjentką...
- Mhm - delikatnie musnął jej usta wargami.
- Widzimy się później - wyrwała się z jego objęć i poszła na oiom. Andrzej uśmiechnął się patrząc na oddalającą się rudą...

5 komentarzy:

  1. Genialne. Wiki wchodząca do gabinetu z przyzwyczajenia, świetne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne :) Wiki się przyzwyczaiła do wchodzenia bez pukania do byłego gabinetu Andrzejka :) Boskie dialogi.Czekam na szybki next !!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebiste <3 Super pomysł z tym nowym ordynatorem ;3 Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń