piątek, 31 stycznia 2014

Część 40

Powolutku zbliżamy się do końca ;)

Wykończeni po ciężkiej operacji usiedli na kanapie w lekarskim. Andrzej oparł się i przymknął oczy. Wiktoria miała nieobecny wzrok, jednak po chwili zaczęła się przyglądać swojemu pierścionkowi
- O czym myślisz?
- Nie wydaje ci się, że w tym wszystkim straciliśmy pazur?
- To znaczy?
- To znaczy panie profesorze, że już nie jesteśmy tymi samymi ludźmi co kiedyś. Podporządkowujemy się jakiemuś nadętemu dupkowi, jesteśmy razem, oświadczyłeś mi się
- Poza jednym chyba nie narzekasz, co...
- Faktycznie, mogłeś mi się nie oświadczać - uśmiechnęła się. - Chyba nie tak wyobrażałam sobie swoje życie... 
- Nie tak to znaczy jak? - poderwał się delikatnie, spojrzał jej głęboko w oczy.
- Zawsze myślałam, że przed czterdziestką będę mogła się wyszaleć i zadbać o swoją karierę. Dopiero potem ślub...
- Kotku, pamiętaj, że ja jestem po czterdziestce - uniósł kąciki ust - A poza tym jeszcze nie myślimy o ślubie. Sama tego chciałaś, żebyśmy się nie spieszyli
- Ten pierścionek i tak mnie do czegoś zobowiązuje...
- No tak... Nie możesz już wyrywać bezbronnych lekarzy, bo pierścionek działa niczym odstraszacz
- Dokładnie - zaśmiała się. Po chwili złożyła delikatny pocałunek na jego ustach - Kocham cię, wiesz...
- Wiem - uśmiechnął się. Odczekał aż Wiki wróci na swoje miejsce i szepnął jej wprost do ucha - Ja ciebie też.

Z samego rana stawili się na odprawię. Niezbyt zwracając uwagę na to co mówi ordynator skupili się na swoich dłoniach, na tym, że Andrzej swoją dłonią okrywał dłoń Wiktorii. Taki mały gest, jednak ciepło jego skóry ogrzewało ją od środka, cały czas się uśmiechała, nawet gdy profesor Zieliński zwrócił jej uwagę.
- Ze spraw bieżących to tyle... Możecie się rozejść
- Panie profesorze, ja mam jeszcze jedną sprawę - wszyscy z zainteresowaniem spojrzeli na Ninę
- Słucham...
- Bo ja zrobiłam wszystko o co pan prosił, uzupełniłam całą dokumentację i czy mogłabym panu dzisiaj asystować przy operacji pana Śmiałka?
- Kto miał mi asystować? - spojrzał w grafik - Doktor Consalida... Ma pani coś przeciwko małej zamianie? Ja z doktor Rudnicką zoperuję tego tętniaka, a pani razem z doktorem Samborem przepuklinę... - Wiktoria spojrzała wściekła na Ninę i Zielińskiego.
- A mam coś do powiedzenia? - wysyczała. W tym momencie wolała nie pyskować. Andrzej szybko zauważył zmianę nastroju Wiktorii i zaczął ją delikatnie gładzić po plecach. Uspokoiła się. Z uwagą obserwowała jak Nina krząta się po lekarskim robiąc kawę. I wiedziała, że nie jest to kawa dla niej ani tym bardziej dla Michała.
- W takim razie zrobimy małą zamianę. Proszę nie brać tego do siebie pani Wiktorio, następnym razem będziemy operować razem. W końcu jeszcze nie widziałem pani w akcji - uśmiechnął się ironicznie, a potem spojrzał jakby oczekująco na Rudnicką, która podała mu kawę. Uśmiechnął się do wszystkich zgromadzonych - Pani Nino, może mi pani pomóc? - wskazał na dokumenty na biurku. Z kubkiem kawy w ręku wstał i wyszedł, a tuż za nim szła Nina niosąc stos dokumentów...
- Widziałeś to? - Wiki nadal nie mogła w to wszystko uwierzyć - Jeden ordynator stracił stanowisko więc podlizuje się drugiemu
- Ekhem - za sobą usłyszała charakterystyczne odchrząknięcie. Obejrzała się i zauważyła Sambora. Uśmiechnęła się przepraszająco
- Chodź, postawię ci śniadanie - Andrzej wstał z kanapy, uśmiechnął się i pociągnął Wiki za rękę. Po chwili szli w stronę bufetu

- Może to i lepiej... Dzisiaj nie jestem w zbyt dobrym nastroju, jeszcze bym coś spieprzyła - grzebała widelcem w swojej jajecznicy. Andrzej upił łyk kawy - Tylko, że to był mój pacjent
- Kochanie nie przejmuj się, ze mną miałaś gorzej - uśmiechnął się delikatnie
- I do czego to doprowadziło... Największa szuja, jaką widział ten szpital oświadczył mi się.
- A ruda, złośliwa pani doktor odpowiedziała "tak"
- Ciągle się zastanawiam, dlaczego się zgodziłam... Przecież ja z tobą nie będę mieć życia - uśmiechnęła się szeroko - Ale wracając do sprawy, to to jest nie fair. Nina się przed nim płaszczy i zgarnia najlepsze operacje, a ja dostałam przepuklinę i to na hakach...
- Zawsze to lepiej niż żylaki
- Nie naśmiewaj się, ty masz tylko wyrostek... - wypiła łyk swojej kawy - A ty naprawdę chcesz tyle czekać?
- Z czym?
- Noo ze ślubem... Bo wiesz, myślałam nad tym trochę i teraz ciężko o termin, więc moglibyśmy...
- Czekaj, czekaj... Czy ty mi próbujesz powiedzieć, że możemy myśleć już o ślubie
- Możemy myśleć? Skarbie od kilku dni o niczym innym nie myślę - odpowiedziała uśmiechając się
- Przepraszam, wzywają pana na izbę - podeszła do nich pielęgniarka
- Dokończymy tą rozmowę - puścił jej oczko i poszedł na izbę.

Spotkali się dopiero wieczorem po skończeniu pracy w samochodzie. Wiki czekała na niego w środku
- Mogłaś poczekać w szpitalu, tu jest zimno - powiedział z delikatnym uśmiechem
- Wolę nie patrzeć na te dwie mordy. Jeden gorszy od drugiego
- Nabroiłaś? - przekręcił kluczyk w stacyjce i pojechali w kierunku domu
- Ten dzieciak zaczął mu pyskować jak mu wcisnęłam dokumenty, no ale komu je miałam wcisnąć? Ola na macierzyńskim, Klaudia jest chora, a zresztą do niej nie mam siły, a młodemu przyda się trochę popisać. Tylko, że nasz kochany ordynator usłyszał naszą wymianę zdań i wylądowałam na dywaniku
- Który to już raz?
- Nie wiem, ale w gabinecie jestem częściej, niż jak ty go zajmowałeś...
- Bo będę zazdrosny - uśmiechnął się szeroko - Wiki, to co mówiłaś rano w bufecie 
- Uważaj! - krzyknęła, gdy zorientowała się, że Andrzej zamiast skupiać się na drodze wpatruje się w nią. Falko natychmiast przeniósł swój wzrok na drogę, przez chwilę się nie odzywali
- Chcę, żeby było tak jak to sobie wymarzyłaś... Nie ważne czy za miesiąc rok czy za dziesięć lat. Po prostu chcę, żeby to był najwspanialszy dzień w twoim życiu.

wtorek, 28 stycznia 2014

Historia trochę inaczej cz 6

- Kinga? - weszła na jej salę, była sama. Starała się udawać że śpi, ale Wiktoria zauważyła jej łzy, że stara się uspokoić oddech - Kinga, wiem że nie śpisz. Spójrz na mnie - ruda intensywnie przyglądała się blondynce. Walczyk otarła łzy, usiadła na łóżku. Starała się nie patrzeć Wiktorii w oczy - Kto ci to zrobił? - patomorfolog nie odpowiadała - Kinga... Kto to zrobił? Profesor Falkowicz?
- N... nie - wyjąkała - Ja... nie wiem. Nie widziałam go. - spojrzała w okno powstrzymując łzy. Wiktoria poklepała ją pokrzepiająco po ramieniu. Delikatnie się uśmiechnęła
- Policja tu jutro będzie. Musisz im wszystko powiedzieć...
- Co? Po co policja?
- Złapią go... Złapią tego sukinsyna - odpowiedziała Wiki - Muszę już iść - Consalida wstała
- Wiktoria...
- Tak?
- Dziękuję - odpowiedziała. Wiki uśmiechnęła się
- Trzymaj się. Dobranoc - wyszła z jej sali. Kinga długo starała się powstrzymać łzy, jednak nie wytrzymała długo i wybuchła płaczem.
Było późno w nocy, jednak ona nadal nie mogła zasnąć. Dużo myślała, dużo płakała. W końcu złapała za telefon i wysłała jednego krótkiego smsa
"Z nami koniec
Kinga"

Szedł szybkim krokiem do swojego gabinetu. Ostatnio był bardzo nerwowy. Jedyną pozytywną wiadomością było dzisiejsze spotkanie z profesorem Nowakiem. Liczył że wszystko pójdzie dobrze, że wreszcie załatwi operację dla Wandy Consalidy.
I właśnie rozmyślając o obu Consalidach natknął się na Wiktorię. Delikatnie się uśmiechnął, jednak ona popatrzyła na niego zimno. Zaskoczony przyglądał się jak odchodzi zastanawiając się o co chodzi.

Dyżur dłużył mu się niemiłosiernie. Gdy wreszcie wybiła upragniona szesnasta wyleciał jak z procy, pomimo tego, że nie musiał się spieszyć. W domu chodził z kąta w kąt. Kilka razy był w łazience poprawić fryzurę, kilka razy sprawdzał jak leży garnitur. W końcu pojechał na spotkanie z profesorem.

- Rozumiem, że zoperuje pan moją pacjentkę - uśmiech zagościł na jego twarzy
- Myślę, że nie ma żadnych przeciwwskazań. Chciałbym jeszcze zbadać panią Wandę.
- Oczywiście
- Po badaniu omówimy szczegóły no i przede wszystkim datę - odpowiedział przeglądając kalendarz, jednak nie zaproponował żadnego konkretnego dnia.
- Kiedy badanie?
- Jak najszybciej... Jutro niestety nie mogę, ale myślę że pojutrze o jedenastej będzie okey.
- Przekażę i oczywiście przywiozę pacjentkę - uśmiech nie schodził z twarzy Falkowicza - Dziękuję i do widzenia - uścisnął jego dłoń i wyszedł z gabinetu. Spojrzał na zegarek, było jeszcze wcześnie, lekko przed dziewiętnastą, więc postanowił natychmiast przekazać Wandzie i Wiktorii informacje o operacji.

Błyskawicznie zjawił się pod hotelem rezydentów. Prawię przebiegł dystans od samochodu do drzwi wejściowych. Zadzwonił do drzwi. Otworzył mu lekko zaspany Adam
- Co jest?
- Jest Wiktoria?
- Po co ci Wiktoria? - Adam nawet nie łapał Falkowicza za słówka.
- Muszę z nią porozmawiać... Co ci się stało? - dopiero teraz zauważył, że Adam jest trochę poobijany
- Długi dają o sobie znać - odpowiedział przygnębiony. Falkowicz westchnął
- Niech ci będzie, pożyczę ci. Ale to ostatni raz, a teraz zaprowadź mnie do doktor Consalidy. - rozpromieniony Krajewski pokazał mu gdzie jest pokój Wiktorii. Falko delikatnie zapukał i nie czekając na "proszę" wszedł do środka.
Uśmiechnięta Consalida spojrzała w stronę drzwi. Gdy zobaczyła kto w nich stoi uśmiech natychmiast zszedł z jej twarzy
- Co pan tu robi? - zapytała od razu
- Dobry wieczór - uśmiechnął się do Wiki i jej mamy. Rozejrzał się po wnętrzu pokoju i stwierdził że Wiki ma gust, a przede wszystkim lubi czytać. Jedna szafka była w całości przepełniona różnymi książkami. W centrum pokoju stała biała kanapa pełniąca funkcje łóżka. Na tej kanapie siedziała mama rudej, a ona sama stała przy szafie, niedaleko drzwi
Obie kobiety z zaciekawieniem wpatrywały się w niego, jednak Wiktoria nie podzielała entuzjazmu matki. Chłodno przyjęła Falkowicza
- Mam dobre wiadomości... - zapadła chwila ciszy. Czuł na sobie spojrzenia obu kobiet - Po pierwsze pani choroba nie jest poważna, a po drugie profesor Nowak chce panią zbadać. Jeśli spełni pani wszystkie wskazania to zgodzi się panią zoperować - Wanda oparła się o kanapę uśmiechając się, do Wiki dopiero to dochodziło. Pod wpływem impulsu rzuciła się Falkowiczowi na szyję. On zdezorientowany na początku nie wiedział co się dzieje, jednak zanim zdążyła się wyślizgnąć mocno ją przytulił i długo nie puszczał. Consalida czuła się naprawdę cudownie w ramionach Falkowicza, czuła, że teraz już wszystko będzie dobrze. Jego perfumy wdarły się w jej nozdrza powodując ciche westchnienie. Pachniał cudownie, jego silne ramiona otulały ją, jednak musiała się uwolnić. Szybko się wyślizgnęła
- Dziękuję - tyle dała radę powiedzieć. Potem usiadła obok mamy. Kobiety zaczęły rozmawiać. Andrzej jeszcze przez chwilę patrzył na Wiktorię z zachwytem, jednak po chwili po angielsku się ulotnił.

niedziela, 26 stycznia 2014

" Dlaczego ja?" odcinek 1 "

Razem z Zozolkiem przedstawiamy coś co całkowicie zrujnuje waszą psychikę ;) Miłej lektury huehue ;D

http://forum.tvp.pl/index.php?topic=150290.msg2616640#msg2616640

"Wyścig do serca dr Consalidy"

Andrzej wpada w depresję, bo różowe polo, laczuszki i szlafroczek nie zrobiły wrażenia na Wiktorii, więc poszedł do Dryla po poradę. (http://pokazywarka.pl/wsrts3/) Szymek radzi mu, aby kupił sobie duże śpioszki, bo dziewczyny na to lecą. Falko słucha się go i wieczorkiem dzwoni do rudej, aby ją zaprosić. Gdy Consalida zadzwoniła do jego domu, Endrio otworzył jej drzwi w sexi stroju, a ta widząc go w tym czymś, uciekła od niego, krzycząc. Następnego dnia Andrzej rozwścieczony wydarł się na Dryla, sądząc, że mężczyzna zrobił to specjalnie, więc Falko postanowił się zemścić. Okazuje się, że Szymon również jest zakochany w Wiki i chciał pozbyć się rywala. Falkowicz nie odpuszcza. Obaj toczą zażartą walkę o Consalidę. Szymon próbuje namówić rudą na zabawy, chowanego, ciuciubabkę. Andrzej posuwa się do starych trików, mianowicie wykupuję wszystkie goździki jakie mieli w kwiaciarni. Zastawia nimi cały hotel rezydentów, powodując że Wiktoria nie może się wydostać. Gdy wreszcie udaje jej się wyjść z hotelu widzi obu mężczyzn machających do niej z końca parkingu. Faceci wsiadają na swe hulajnogi i ścigają się do serca dziewczyny. Wiktoria ruchem ręki zatrzymała obu mężczyzn, przypatrując im się dokładnie. (http://pokazywarka.pl/4bxh5e/) Andrzej zaczął dotykać swoją marynarkę w celu poszukiwania kolejnej niespodzianki dla ukochanej. Udało mu się. Z kieszeni wyjął batonika "duplo" i podał go Consalidzie. Ta uwiesiła się na nim, pocałowała i odjechali na hulajnodze. Szymon cały rozwścieczony depcze kwiaty i oddala się na swojej hulajnodze do sklepu z chustkami. Wybrał idealną dla Wiktorii i może zabawa w ciuciubabkę z nią ją do niego przekona.
Rozpoczął pogoń za FaWi. Swoją chustkę niczym lasso zarzucił na Wiki łapiąc ją. Przyciągnął kobietę do siebie i na swej magicznej hulajnodze zawiózł ze sobą. Idąc z nią do swojego gabinetu niespodziewanie natknął się na Trettera. Ze wszystkich sił próbował zasłonić Consalidę, jednak gdy tylko ruda ujrzała łysą pałę natychmiast rzuciła mu się na szyję. Biedny Stefan, nie wiedząc, co się dzieje stał, jak słup. Do szpitala wjeżdża Falkowicz i widząc całą sytuację, chwyta Wiktorię za rękę i zaprowadza do swojego gabinetu. Siada przy pianinie i zaczyna wydobywać dźwięki z instrumentu, po czym zagłusza melodię swoim fałszem. Niewiele myśląc zaczyna śpiewać... Drze się na cały szpital, sprawiając że wszystkie okna się tłuką. (http://pokazywarka.pl/9nr2vy/) Szkło nie wytrzymuję pięknej barwy jego głosu, a Wiktoria po raz kolejny ucieka od Falka, byleby tylko nie słyszeć wrzasków Andrzeja. Falkowicz smutny siada w rogu gabinetu zaczyna płakać. Popada w depresję. Nieoczekiwanie obok niego zjawia się... Hitler z różowym polo w pysku. Andrzejowi zaświeca się nad głową żarówka. Pomyślał, że różowe polo może mu się jeszcze przydać w odzyskaniu Wiktorii, ponieważ na jej widok nie krzyczała i nie uciekała, a Dryl pewnie z zazdrości, że Falkowicz ma taką fajną koszulkę, powiedział mu, żeby się jej pozbył, więc profesor założył na siebie polo i chcąc pobiec za Wiki, pokaleczył się o rozbite szkło. Zawył z bólu, ale mimo to dzielnie wstał i robiąc krwawe ślady ruszył na poszukiwania rudej pani doktor. Nie było jej w lekarskim, w hotelu rezydentów, nawet u Dryla, który postanowił zabawić się w ciuciubabkę z panią Marią. Obaj panowie wymienili zazdrosne spojrzenia. Szymek o różowe polo, a Andrew o bitki pani Marii. (http://pokazywarka.pl/4f0fh4/) Dryl rzucił się na Falkowicza i zerwał z niego koszulkę. Endrio rozwścieczony ugryzł mężczyznę w zadek. Ten krzyknął, po czym podbiegła do niego Pani Maria i zrobiła mu okład bitkami. Widząc to Falkowicz pokazał kobiecie swoje okaleczone stopy, ale ta jedynie zadarła nosa i zajęła się dalej Szymkiem. Falko ze smutną miną i rozerwaną koszulą poszedł się przewietrzyć. Hitler, wierny kot, żeby nie latał z gołą klatą przyniósł mu szlafrok. (http://pokazywarka.pl/fngyyx/) Gdy tylko nastolatki go zobaczyły rzuciły się na niego próbując odebrać mu szlafrok. Drapały go, szczypały, kopały, okładały po twarzy jednak on nie oddał im szlafroczka. (http://pokazywarka.pl/74u0f4/) Nagle na parkingu pojawiła się Wiki... Krzyknęła żeby zostawiły jej szlafroczek, po czym zaczęła je przeganiać z widłami w ręku. Ruda przyjrzała się mężczyźnie. Był cały zadrapany i miał na twarzy krew. Dziewczyna dopiero teraz zauważyła, jaki profesor jest przystojny. Było jej go żal, ponieważ jego szlafroczek uległ zniszczeniu, więc zdjęła z siebie swój niebieski kitel i nałożyła mu na ramiona. Andrzej postanowił zrobić kolejny krok, do serca Wiktorii, ale nie zauważył przeszkody. Nadepnął na widła, których kijem oberwał w głowę i upadł na ziemię.
Obudził się u siebie w fotelu. Czuł ogromny ból głowy, który wzmagał się, gdy Wiktoria wygrywała na jego pianinie marsz pogrzebowy. Ze smutną miną przyjrzał się sobie. Był cały poszarpany, zamiast swojego szlafroczka miał na sobie jej niebieski kitel, który rozerwał mu się w paru miejscach.
- Gdzie mój szlafrok?
- Dałam pielęgniarkom do prania
- Co! Nieeeeee! - zaczął krzyczeć i natychmiast pobiegł do pielęgniarek w nadziei, że nie jest za późno.
Wiktoria, nie zważywszy na zachowanie mężczyzny, podgrywała dalej melodię. Falkowicz podążał przez korytarz szybkim krokiem, ale nigdzie nie mógł znaleźć pielęgniarek. Zawsze się bał wejść do pralni, ponieważ podobno tam straszy, ale musiał to zrobić dla swojego szlafroczka.
Stojąc przy pralni długo się wahał, ale myśląc o swym szlafroczku był gotowy na wszystko. Wbiegł w ostatniej chwili.
- Jego trzeba prać w pervollu - krzyczał w zwolnionym tempie. Szybko złapał swój szlafrok i mocno się do niego przytuli, pomimo tego, że był cały usyfiony.
Pielęgniarki patrzyły na niego ze zdziwieniem.
- Mamy tylko visir. - powiedziała jedna z nich. (http://pokazywarka.pl/w4xaln/)
- To pójdźcie do sklepu kupić!
- Ale... - zająkała się.
Mina Falkowicza była zimna i pełna złości, więc kobiety grzecznie wykonywały jego polecenia. Falkowicz spojrzał na pralkę i zobaczył w niej Hitlera.
- O matko! On nie umie pływać! - upuścił szlafrok na podłogę i pobiegł na pomoc swojemu kocurkowi.
Otworzył pralkę nawet jej nie wyłączając. Cała zawartość łącznie z kotem wypłynęła na powierzchnię. Zaczął go suszyć, dmuchając mu na brzuszek. Cały dzień próbował go dosuszyć przy dźwiękach marszu pogrzebowego.
- Czy jej się nigdy nie znudzi?
Nagle do pralni wpadł Tretter. (http://pokazywarka.pl/jjtz5d/)
- Wiki jest moja, ty bestio bez serca. Zaraz poznasz smak mego gniewu - zaśmiał się szyderczo. Zgasły światła, jedna mała lampka oświetlała drzwi w których pojawiło się straszydło z pralni - mały karaluch.
Hitler panicznie się przestraszył owego stworzenia, więc wyskoczył z ramion swojego pana. Najeżył ogon i głośno miałknoł, tak, że dźwięki marszu żałobnego ucichły. Po chwili w pralni znalazła się Wiktoria.
- Co się stało? - krzyknęła. Zobaczyła uciekającego karalucha. Podniosła go i pogłaskała wskazującym palcem.
- Tu jesteś, a mamusia się już bała, że nigdy Cię nie zobaczy. - ciećkała się, jak mała dziewczynka.
Mężczyźni spojrzeli na dziewczynę i zrobili głupią minę. Po chwili do pomieszczenia wróciły pielęgniarki.
Na widok Wiktorii robiącej dzióbek do karalucha tak się wystraszyły że wypuściły pervoll z rąk
- Nieee! - krzyknął Andrzej rzucając się po płyn, jednak nie zdążył. Wylądował w wielkiej kałuży środku do prania.
- Zobacz kochanie, jaka niezdara z tej naszej matki Teresy.
Tretter pomyślał, że teraz ma szansę zdobyć serce Wiktorię i podszedł do niej. Nie zauważył, że pod jego nogami leży Andrzej i podeptał go. Profesor po raz kolejny tego dnia, wydobył z siebie odgłosy bólu.
- Wiktorio, ach Wiktorio... - zaczął łysy facet.
- Nie teraz, bo muszę nacieszyć się swoim szczęściem.
Na to Stefan parsknął.
Do pomieszczenia wbiegł Szymon.
- Schowajcie mnie! Ta kobieta jest niereformowalna. - krzyczał, po czym do pralni wbiegła Pani Maria z ubijaczem do mięsa w ręku.
- Kochanie, gdzie jesteś? Zabawa w chowanego i ciuciubabkę już mi się znudziła, możemy porobić teraz coś fajniejszego.
- Widzieliście gdzieś może... - zaczął Jakubek, jednak gdy zauważył podeptanego całego w pervollu Andrzeja, Trettera przymilającego się do Wiki, Wiki z karaluchem i panią Marię goniącą Szymka postanowił się wycofać i sprzedać tą plotkę całemu szpitalowi
- Borys ma ochotę na pani bitki - odezwała się Wiki, zanim Jakubek zdążył się wymknąć. Pani Maria spojrzała na niego z uroczym uśmieszkiem pokazując swoją prawię bezzębną szczękę.
- Borysku, naprawdę? - spłonęła rumieńcem. Złapała go za ucho i wyszli z pralni. Lekarze wciąż słyszeli coraz cichsze krzyki Boryska.
Andrzej z trudem wstał z podłogi. Podpierając się o ścianę, podszedł do pielęgniarek.
- Ty - wskazał na jedną. - i Ty. - oraz na drugą. - Zapłacicie za to!
- Ale i tak wyłożyłyśmy z własnej kieszeni.
Ledwo dysząc patrzył ze wściekłością na pielęgniarki
- Nic mnie to nie obchodzi, jestem materialistą - uśmiechnął się triumfalnie - Śmigać kochanieńkie do sklepu po pervoll!
W tym samym czasie
- No Borysku, za mamusię - pani Maria wepchnęła mu kolejną porcję bitek do ust - za tatusia - i następną - i za twoją ukochaną panią Marysieńkę - ostatnia łyżka po której władowała się na jego kolana.
Pod ciężarem zarwało się krzesło i obaj wylądowali na podłodze. Na Borysa spadło całe jedzenie, którym Pani Maria przed chwilą go karmiła.
- Oj biedny chłopiec. Mówiłam, żebyś założył śliniaczek, ale nie chciałeś. Teraz będę musiała wracać się do pralni. - ściągnęła z Jakubka ubrania. - A teraz tu ładnie na mnie zaczekaj. - wyciągnęła z kieszeni kajdanki i przyczepiła mężczyznę do metalowego prętu, po czym wyszła.
W pralni Falkowicz instruował pielęgniarki jak należy prać jego szlafrok. Ciągle był zirytowany i cały w pervollu.
Hitler zaprzyjaźnił się ze Zdzisławem - małym karaluchem. Bawili się w ciuciubabkę razem z Szymkiem.
Wiktoria zatonęła w oczach Stefana. Wciąż bawiła się jego kitlem. Nagle spojrzała na zegarek
- Zdzichu, koniec tej zabawy - uśmiechnęła się do Stefanka - Call me maybe - zanuciła i wyszła. W drzwiach minęła się z panią Marią która wydobyła z siebie dziki okrzyk
- Wróciłam!
Marysia stawiała potężne kroki. Doszła do Falkowicza i pielęgniarek.
- Wynocha mi stąd, teraz ja muszę uprać Boryskowi ubranko, bo się ubrudził. - odepchnęła profesora i dwie kobiety do tyłu, po czym nacisnęła na pralce przycisk KONIEC a w tym momencie pranie ustało.
- Nieee..! - krzyczał Andrzej. - Przez panią mój szlafrok się skurczy. - podbiegł szybko do kobiety. Wyjął małe ubranko i oglądał z każdej strony.
- W sam raz na Zdzisia.
Falkowicz usiadł w kącie, zasłonił twarz dłońmi i zaczął płakać. Podszedł do niego Szymek, który cały czas ukrywał się w szafie.
- Może teraz zagramy w ciuciubabkę? - zapytał niepewnie.
- Nie chcę z tobą grać w ciuciubabkę... Chcę mój szlafroczek - Falko rozpłakał się. (http://pokazywarka.pl/hqdt14/) Patrzył jak pani Maria robi pranie popalając przy tym fajkę.
- To może... Obejrzymy teletubisie? - Tretter spojrzał na nich z nadzieją.
- Czy ja usłyszałem teletubisie? - do pralni wpadł Przemek. Popchnął panią Marię na pralkę, ona tylko uśmiechnęła się wystawiając swoje trzy zęby. Zapała zaciągnął wszystkich trzech mężczyzn do hotelu i włączył ośmiogodzinny seans teletubisiów.
Podczas seansu Falkowicz usnął, ssąc kciuka, a Tretter i Dryl wraz z Przemkiem zajadali popcorn, oglądając bajkę. Do salonu wbiegła Wiktoria. Wszyscy od razu na nią spojrzeli. Nawet Andrzej.
- Mam wyniki. - krzyknęła.
- Jakie wyniki. - Stefan podrapał się po swojej łysej głowie.
- No mam wyniki, kto wstąpił do mojego serca. Co prawda, ta decyzja nie była łatwa, ale wybieram... wybieram.... wybieram...
- No mów żeś kobieto szybciej, bo teletubisie lecą! - wykrzyczał Przemek.
- No spokojnie, to trzyma widzów w napięciu. Tak robią we wszystkich talent show. No więc wybieram... wybieram.... Zdzisia! (http://pokazywarka.pl/d5al5w/)

Następnego dnia Andrzej siedział w swoim różowym polo w bufecie i ocierał łzy. Podszedł do niego Rafał
- Co ja źle robię? - pytał ciągle sam siebie.
- Co jest - zapytała łysa pała number 2
- Wiktoria mnie odrzuciła - Andrzej znowu miał ochotę się rozpłakać
- Ooo chodzi o kobietę... No więc do kobiety trzeba się pofatygować. Potem patrzysz jej w oczy. Przysuwasz się tak tylko troszeczkę, ale najlepiej prawię do końca. A potem czekasz, aż ona się też troszeczkę przysunie. Teraz wasze wargi praktycznie się już stykają. A potem po prostu jej mówisz, jak bardzo jej nienawidzisz.
- Raczej kocham...
- Aaa to pies na baby.
W tym samym czasie Hitler bawił się w berka ze Zdzisiem. Kot przez przypadek nadepnął na małego kolegę i go uśmiercił. Wiktoria widząc to, zawyła w niebogłosy, a z jej oczu wylał się wodospad łez. Hitler zrobił maślane oczka, ale ruda wybiegła z domu. Weszła do bufetu i zauważyła siedzącego przy stole Andrzeja. Spojrzał na nią, wstał i mocno przytulił.
- Co się stało? - zapytał.
- Z..z.z.Zdzisiu nie żyje. - odpowiedziała przerywanym głosem. (http://pokazywarka.pl/tzyrj4/)
- Już dobrze. - pogłaskał ją po ramieniu.
- Ty byłeś na drugim miejscu, uwiodłeś mnie tym swoim różowym polo. - odchyliła jedną nóżkę do tyłu i pocałowała mężczyznę w nos. Złapała za rękę i pociągnęła. - chodź, muszę zagrać marsz żałobny dla Zdzisia.
Weszli do jego gabinetu. Przy pianinie zauważył szlafrok, bardzo podobny do basenowego
- Co to jest?
- To mój prezent - uśmiechnęła się, jednak przypomniała sobie o Zdzisiu. Zagrała marsz żałobny, a Falko ułożył go w pudełku po butach i spuścił w ziemię. Wiki skończyła grać mocno przytulając się do Falka
Hitler został pupilkiem FaWi, żył jak król, ponieważ Wiktoria była na każdy jego rozkaz
Stefan i Szymek załamani decyzją Wiktorii urządzali sobie maratony teletubisiów wraz z Zapałą. (http://pokazywarka.pl/4ywsds/)
Pani Maria spełniała swoje fantazje seskualne na biednym Borysku.

sobota, 25 stycznia 2014

Część 39

- I jak? Przetrwałaś? - zapytał uśmiechając się szeroko. Zmierzali w kierunku hotelu rezydentów
- Weź mnie nie denerwuj chociaż raz - powiedziała, ale po chwili wpiła się w jego usta
- Jeśli tak mają wyglądać twoje rozkazy, to jestem na każde zawołanie - zaśmiał się otwierając drzwi hotelu. Muzyka, którą słyszeli przez ściany teraz lekko ich irytowała. Weszli do salonu, w którym była zgromadzona większość lekarzy. Zauważyli Przemka, Agatę, Hanę, Piotra, Klaudię, Borysa i Michała. Przy głośnikach w DJa bawił się Adam
- Możesz to ściszyć? Próbuję uśpić Bartka - z pokoju Przemka wyjrzała Ola. Uśmiechnęła się do Wiki. Krajewski prawię natychmiast ściszył muzykę
- Pomogę ci - Przemo od razu poszedł do swojego pokoju. Falko i Wiktoria przywitali się ze wszystkimi. Consalida na samym końcu podeszła do Zielińskiego
- Więc to jest twój narzeczony... - uśmiechnął się do niej
- A co? Nie podoba ci się?
- Nieźle się ustawiłaś...
- Prawię tak jak ty, co - uśmiechnęła się złośliwie. Po chwili do salonu wrócił Przemek. Przywitał się z rudą i Andrzejem, starał się być miły, za co Wiktoria odwdzięczyła się szczerym uśmiechem

- Pierwszy toast chciałbym wznieść za mojego syna i moją przyszłą żonę - pocałował w policzek Olę i uniósł kieliszek z szampanem. Wszyscy upili po łyku uśmiechając się. Wszyscy oprócz Andrzeja i Piotra, którzy później mieli prowadzić. Przemek spojrzał na Wiktorię i Falkowicza. Po chwili znów uniósł kieliszek - I za drugą młodą parę, Wiki i tą szuję - rozległy się ciche śmiechy - Andrzeja oczywiście
- Za Wiki i Andrzeja - krzyknął Adam, wszyscy znowu podnieśli kieliszki upijając szampana.
- Wiktoria... - zaczął Przemek
- Tak?
- Nie miałabyś za złe, gdyby Bartek zajął twój pokój... I tak stoi pusty - Zapała uśmiechnął się do niej
- Spoko, raczej nie zamierzam tu wracać
- Co znaczy raczej? - zapytał z uśmiechem Andrzej.
- Zaraz, zaraz... To znaczy, że ten bachor będzie tu z nami mieszkać?
- Nie obrażaj swojego chrześniaka Adam...
- Chrześniaka... Koniec z imprezami, koniec z panienkami. Czuję się, jakbym to ja był ojcem - Krajewski zrobił taką minę, jakby miał się rozpłakać
- Nie zapominaj, że prawię nim zostałeś...
- Bo dzieci nie powinny mieć dzieci - Andrzej poczuł się pewnie w towarzystwie lekarzy, poczuł się bardziej lubiany. Nie sądził, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
- Chyba jednak poważniej przemyślę kupno mieszkania...
- Jeszcze za nami zatęsknisz - powiedziała Agata
- Za twoim gderaniem, za fochami Zapały, za płaczem tego bahora? Nie rozśmieszaj mnie
- O ile zakład, że zatęskni? - krzyknęła Agata rozglądając się po pomieszczeniu
- Za Agatą nie da się nie tęsknić... Nikt tak jak ona nie denerwuje człowieka
- Zamknij się Consalida, z tobą nie gadam
- A to czemu?
- Bo ty mnie opuściłaś... Kogo ja mam teraz budzić o szóstej rano? - udała płacz na co wszyscy wybuchli śmiechem.

- Czy dasz raaaadę koooochaaać, mimooo żeeee jaaa nieee uuuumiem juuuuuż ssaaam bez ciebieeee wstaaaać - Wiktoria zataczała się po parkingu głośną śpiewając a raczej krzycząc. Zwracała na siebie uwagę wszystkich nieśpiących, budziła śpiących
- Przestań - Andrzej zaśmiał się łapiąc ją za ramię, żeby się nie przewróciła. Powoli prowadził ją do auta
- Booo taaak smaakujee żyycie, na chwilęęęę byyć na szczycieee....
- Ciii - wyszeptał delikatnie ją całując.
- Kooocham cię wiesz
- Wiem - uśmiechnął się pomagając jej wsiąść do samochodu. Zasiadł za kierownicą i ruszył do domu
Podczas jazdy usnęła. Zaniósł ją do sypialni i położył spać. Uśmiechnął się patrząc jak słodko śpi, jak bezbronna i krucha jest teraz...

Obudziła się z ogromnym bólem głowy. Było już po południu, przespała pół dnia. Niechętnie zwlokła się z łóżka, ubrała się i zeszła do kuchni. Wzięła coś na ból głowy, popiła wodą. Wychodząc z kuchni zauważyła pianino. Pianino z gabinetu Falka stało teraz w rogu w salonie. Uśmiechnęła się podchodząc do niego. Prawię zapomniała o bólu głowy. Usiadła na krzesełku, zagrała kilka prostych dźwięków, których ją kiedyś nauczył.
Gdy usłyszał dźwięki gry na pianinie od razu oderwał się od dokumentów. Powoli stanął niedaleko pianina, obserwował każdy je ruch, jak płynnie gra na instrumencie. Uśmiechnął się
- Pani ma piękne smukłe dłonie, stworzone do gry... - z każdym słowem przybliżał się do niej coraz bardziej. Ostatnie wypowiedział wprost do jej ucha. Uśmiechnęła się nie przestając grać. Złapał jej dłoń, pociągając ją sprawił że wstała. Szybko przekręcił ją w swoją stronę i wpił się w jej usta. Przywarł do niej opierając ją o pianino, językiem drażnił jej podniebienie. Dłońmi jeździł po dolnej części jej pleców. Wiktorię co chwila przechodził dreszcz podniecenia, gdy nagle Andrzej podniósł ją i zaniósł na górę, wprost do sypialni. Niezdarnie położył ją na łóżku, Wiki zaśmiała się, przygryzła wargę. To tylko podnieciło Falka, powoli zdjął swoją koszulę odrzucając ją w kąt. Położył się nad nią, zdjął jej koszulkę. Zaczął powoli zsuwać jej spodnie odsłaniając czarne figi. Delikatnie gładził ją po płaskim brzuchu uśmiechając się. Ona wodziła dłońmi po jego barkach. On powoli sunął coraz niżej, przez cienki materiał jej majtek dotknął jej kobiecości. Po chwili podniósł się delikatnie i ściągnął swoje spodnie. Niedługo potem znów leżał nad nią ocierając się męskością o jej uda i cienki materiał majtek. Zaczęła ściągać jego bokserki, podczas gdy on czule całował jej szyję. Rozpiął jej stanik uwalniając małe, zgrabne i jędrne piersi. Szybko pozbył się też jej majtek. Jego głowa po chwili znajdowała się na wysokości jej ud. Pocałował je delikatnie, westchnęła cicho. Zaczął całować ich wewnętrzną stronę. Po chwili delikatnie pocałował jej kobiecość, jęknęła. Uśmiechnął się tylko. Zaczął całować ją po brzuchu, piersiach, szyi. Doszedł do ust. Oddawała każdy jego pocałunek oddychając ciężko. Delikatnie wszedł w nią. Poruszał się szybko. Wiktoria poruszała biodrami do nadanego przez Andrzeja tempa. Przywarł do niej całym ciężarem. Jedną rękę podłożył pod jej szyję i przyciągnął jej głowę do swojej. Ona ciągle cicho pojękiwała, Andrzej wszedł w nią jeszcze mocniej. Spełnienie wypełniło ich ciała. Opadł na nią bezwładnie wychodząc z niej. Potem położył się obok niej uśmiechając się szeroko i łapczywie łapiąc oddech...

Pięć minut później rozległ się dzwonek jej telefonu. Właśnie kończyli się ubierać, niepewnie odebrała
- Dzień dobry, był wypadek. Wszystkich zwożą do Leśnej Góry, liczę że pani i szanowny narzeczony przyjedziecie
- Ale teraz? - nie dowierzała w słowa ordynatora - Ale my mieliśmy mieć dzisiaj wolne
- Przykro mi, ale brakuje nam lekarzy. Czekam na państwa w szpitalu.
- Dobrze, do widzenia - Wiktoria rozłączyła się
- Co się dzieje?
- Wiesz może jakim cudem chciałam zostać lekarzem...
- Gdybyś nie została lekarzem nigdy byś mnie nie poznała - przybliżył się do niej i obdarował jej szyję czułym pocałunkiem. Uśmiechnęła się szeroko
- Musimy jechać do szpitala, podobno jakiś wypadek - oderwała się od niego i popędziła do łazienki - Będę gotowa za dziesięć minut...
- Nie mogli wezwać kogoś innego?
- Pan ordynator bardzo nas lubi...

czwartek, 23 stycznia 2014

Historia trochę inaczej cz 5

- No z powodu pani mamy... - Andrzej zaczął się plątać
- O czym pan mówi? I co pan ma do mojej mamy? - zdziwiony przyjrzał jej się dokładnie. Była smutna, przygnębiona, ale nie zauważył żadnych oznak płaczu. Nie mogła wiedzieć o chorobie Wandy
- To czemu jesteś... jest pani smutna?
- Moja pacjentka i bardzo fajna kobieta właśnie zmarła, ale niech pan nie zmienia tematu.... O co chodzi z moją mamą? - z uwagą wpatrywała się w ciemne oczy Falka. Ujrzała w nich zakłopotanie
- Mówiłem już, że nie można przywiązywać się do pacjentów. Ma pani w sobie aż za dużo empatii. Ile razy mam to tłumaczyć? - z trudem wybrnął z tej sytuacji. Nie chciał teraz mówić Wiki o Wandzie, nie w ten sposób. Szybko wstał i poszedł do swojego gabinetu
Wiktoria z niedowierzaniem pokręciła głową. Ciekawość i zaniepokojenie wyparły inne uczucia. Poprosiła Ninę o zastępstwo i popędziła do hotelu.

- Mamo? - zapytała niepewnie. Wanda wyszła z kuchni i usiadła na kanapie
- O co chodzi córeczko? - Wiktoria usiadła tuż obok niej.
- Mów szczerze, czemu przyjechałaś...
- Profesor Falkowicz, ci powiedział, prawda? - Wanda wstała. Szybko wyjęła z torebki teczkę i podała ją Wiktorii.
- Co to jest?
- Cała moja dokumentacja, ostatnie badania - odpowiedziała głęboko oddychając. Z uwagą obserwowała jak zmienia się wyraz twarzy Wiktorii. Gdy skończyła czytać wyrażał jedynie zaniepokojenie i troskę...
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym od razu, załatwiłabym ci operację.
- Profesor Falkowicz się tym zajął. Bardzo fajny młody człowiek - Wanda delikatnie się uśmiechnęła
- Dlaczego on? I dlaczego on to robi? - drugie pytanie zadała samej sobie, starsza Consalida nawet go nie usłyszała. Zaczęła opowiadać jak spotkała profesora, w jaki sposób dowiedział się o jej chorobie. Powiedziała Wiktorii o wszystkim. - Mamo przepraszam cię na chwilę... Zaraz wracam - powoli wyszła z hotelu. Rozejrzała się po parkingu, zauważyła białe BMW Andrzeja. Nadal niepewnie weszła do szpitala

Zbliżała się już do gabinetu, gdy usłyszała podniesione głosy Falkowicza i Krajewskiego.
- Co ty sobie wyobrażasz!? Kolejna pożyczka!?
- Andrzej proszę... Ja już tonę w długach, a teraz jeszcze Tretter obetnie mi z pensji za tą operację, no chyba że...
- Zapomnij... Twój błąd, ty będziesz za niego płacić!
- Pożycz mi kasę, obiecuję że oddam ci wszystko. Będę na każde twoje zawołanie tylko pożycz mi trochę. Muszę oddać tamtym typkom
- Po co wyciągałeś od nich forsę!?
- Bo ty mi nie chciałeś dać...
- Już za dużo ode mnie pożyczyłeś. Twoje obietnice nic nie znaczą Adam. Możesz oddać mi tamtą kasę kiedy chcesz, ale nie pożyczę ci ani grosza dopóki się nie spłacisz
- Tego chcesz, tak!? Żeby mnie kropnęli, będziesz mieć przynajmniej spokój
- Wtedy nie odzyskam swojej forsy...
- Jesteś cholernym materialistą, kiedyś cię to zgubi
- Ja się nie szlajam po barach i kasynach
- Andrzej no proszę... Ostatnia pożyczka - Falkowicz nie odpowiedział. Wściekły wyszedł z gabinetu głośno trzaskając drzwiami.
Nawet jej nie zauważył. Ona miała nogi jak z waty, nie podeszła nic nie mówiła. Widziała, że jest wkurzony, była też oszołomiona wiadomością o długach Adama. Wiedziała, że ma problemy, ale nie że aż takie.
- Dlaczego nic nie mówiłeś? - weszła do gabinetu Falka. Adam wciąż siedział na krześle, nie poruszył się
- O czym?
- O długach, o kasynie, o mafii
- Nie przesadzaj, to nie mafia - odpowiedział. Jego twarz nie miała wyrazu
- Pożyczę ci trochę kasy
- Zwariowałaś... Masz swoje problemy, musisz się teraz zająć mamą
- Ty też wiedziałeś? Wszyscy wiedzieliście, tylko nie ja...
- Uspokój się - Adam wstał, położył jej dłonie na ramionach - Co ty tu w ogóle robisz?
- Przyszłam... Zresztą nieważne. Powiedz ile potrzebujesz
- Nie wezmę od ciebie pieniędzy. Wiem, że u ciebie z kasą ostatnio krucho
- Chyba nie tak krucho jak u ciebie, co? - lekko się uśmiechnęła
- Chodź do hotelu - odwzajemnił jej uśmiech. Wyszli z gabinetu Falka kierując się wprost do hotelu dla rezydentów.

Dzwoniący telefon obudził ją. Spojrzała na zegarek, niedawno zasnęła. Niechętnie odebrała
- Pani doktor, miałaby pani może ochotę do nas wpaść?
- Doktorze, znowu sobie beze mnie nie radzicie? - zażartowała wstając z łóżka i powoli się ubierając
- Bez pani nikt sobie nie radzi - Latoszek uśmiechnął się
- Co się dzieje?
- Wyrostek robaczkowy - Wiktoria westchnęła
- Mam jakąś asystę
- Stażystka ma nocny na ratunkowym. Jest z nią Konica, więc spokojnie może pomóc - odpowiedział
- Aha... Dobra, zaraz będę
- Wiedziałem że mogę na ciebie liczyć
- Ale na przyszłość, do mnie dzwonisz jak nikt inny nie będzie mógł
- Przykro mi, pani doktor, ale pani mieszka najbliżej
- Chyba będę musiała to zmienić - uśmiechnęła się włączając ekspres na kawę - Wypiję kawę i już jestem.
- Dzięki, pa - Latoszek rozłączył się, a ona ruszyła do łazienki. Rozczesywała włosy, robiła delikatny makijaż czekając na kawę

- Gdzie ta stażystka? - zapytała Ziemiańską myjąc się do operacji, jednak ona tylko wzruszyła ramionami. - Cholera - natychmiast ruszyła na ratunkowy, z impetem tam wpadła i stanęła jak wryta. Klaudia opatrywała rany blondynce,a ona od razu rozpoznała w niej... doktor Walczyk
- Kinga? Co się stało? - blondynka pokręciła przecząco głową. Była w szoku, nie była w stanie nic powiedzieć. Wiktoria spojrzała na Miller
- Ktoś ją pobił...
- Kto ci to zrobił? - Kinga nie odpowiadała - Zostawimy cię tu na obserwacji - uśmiechnęła się do doktor Walczyk - Klaudia jak skończysz, to przyjdź na operacyjną. Czeka nas wyrostek
- Tak jest, pani doktor - Klaudia właśnie zmieniała opatrunek na łuku brwiowym Kingi. Wiktoria jeszcze raz jej się przyjrzała. Miała mnóstwo zadrapań i siniaków, jednak nie były one zbyt poważne. Bardziej zastanawiało ją kto tak potraktował Kingę i dlaczego...

środa, 22 stycznia 2014

Część 38

- Wychodzisz za mąż? - zapytał wpatrując się w zielone oczy Wiktorii. Consalida lekko się zmieszała
- Powiedzmy
- Oświadczył ci się tak!? A ty tak po prostu się zgodziłaś!? - gwałtownie puścił jej rękę
- Przemek... przestań stroić fochy - dotknęła jego ramienia. Szybko strzepnął jej rękę i odwrócił się do niej tyłem - Zapała o co ci chodzi!?
- Twój związek z tym kimś mogłem wytrzymać, ale nie to, że żenisz się z wrogiem...
- Przypomnij mi co on ci zrobił... - głośno westchnęła i usiadła na łóżku. Spojrzał na nią, ale nie odpowiedział. Nie wiedział, co... - No widzisz... Więc z łaski swojej chociaż to zaakceptuj, nie musisz skakać z radości - wstała - Mimo wszystko cieszę się, że jesteś
- Przepraszam, trochę mnie poniosło
- Nie szkodzi - odpowiedziała i wylądowała w ramionach Przemka.
- To kiedy ten ślub? - zachichotał
- Nie wiem, nie śpieszymy się - uśmiechnęła się delikatnie. W głębi duszy była wdzięczna Andrzejowi za to, że pomimo oświadczyn nie śpieszył się ze ślubem, nie naciskał na nią. Że wiedział ile ją kosztowała zgoda na ślub... - Oczywiście jesteś zaproszony
- Czuję się zaszczycony - uśmiechnął się
- Muszę iść na dyżur
- Wpadniesz później? Robimy małą imprezkę...
- Pod warunkiem, że nie wygonisz Andrzeja
- Nic nie obiecuję, wiesz co procenty robią z ludźmi... - uśmiech nie znikał z jego twarzy
- Zapała...
- No dobrze, już dobrze. Leć na ten dyżur
- To widzimy się później - cmoknęła go w policzek i pobiegła do szpitala.

- Masz przerąbane - wyszeptał do jej ucha Andrzej, gdy stanęła w drzwiach lekarskiego. Zauważyła, że odprawa przed chwilą się skończyła
- Daj spokój, nie pierwszy raz sprzedam jakąś bajeczkę Samborowi
- A mi też sprzedawałaś bajeczki? - wymruczał wprost do jej ucha
- Jakżebym śmiała... - uśmiechnęła się uwodzicielsko, przygryzła wargę. W oczach Andrzeja pojawił się błysk, źrenice rozszerzyły się
- Doktor Consalida? - zimny, nieznajomy głos przywrócił ich na ziemię. Odwróciła się
- Tak, a o co chodzi?
- Chciałbym z panią porozmawiać. Zapraszam do mojego gabinetu... Tylko proszę się najpierw przebrać w bardziej profesjonalny strój. I prosiłbym o nie obściskiwanie się na korytarzach - mężczyzna był zimny, oschły. Consalida spojrzała na niego z wrogością, podczas gdy on oddalał się korytarzem
- Kto to jest?
- On? To nowy ordynator chirurgii, profesor Zieliński...
- Rozumiem, że jest jeszcze gorszy niż ty
- Nie radziłbym mu się sprzeciwiać, jest ceniony w świecie medycznym, a wszyscy tutaj chodzą jak potulne baranki. Jedyna pozytywna wiadomość, to to że ma już swoje lata. Cudem zrobiłem u niego doktorat - skrzywił się na samo wspomnienie. Cieszył się, że ma już to za sobą
- Więc co on robi tutaj?
- Jego klinika zbankrutowała. Jest też wersja, że przyjął łapówkę. Inni uważają, że szuka wytchnienia od tych sępów, to znaczy od prestiżowego medycznego światka - uśmiechnął się złośliwie.
- Dobra, to lecę... - zniknęła w przebieralni
- Pomóc ci?
- Ty chyba naprawdę chcesz, żeby mnie stąd wylali.
- Nie... Skąd ci to przyszło do głowy?
- Nie mam zielonego pojęcia - uśmiechnęła się wychodząc z przebieralni
- Powiedz mi, dlaczego rano się tak szybko nie ubierasz?
- Bo rano nie muszę się spieszyć... - delikatnie cmoknęła go w usta i prawię natychmiast popędziła do starego gabinetu Falkowicza.

Delikatnie zapukała. Gdy usłyszała oschłe "proszę" weszła do środka. Niepewnie rozejrzała się po wnętrzu, zniknęły wszystkie przedmioty przypominające jej miłe chwile spędzone tutaj. Zniknął czerwony fotel, dębowe biurko zastąpiło ciemne mahoniowe, wszystkie meble zmieniły swoje położenie. Najbardziej zabolało ją zniknięcie pianina. Uwielbiała wsłuchiwać się w grę Andrzeja, wciąż pamiętała tą ich wspólną...
Dźwięki gry dobiegające z jego gabinetu zaciekawiły ją. Nawet nie pukając weszła do środka. Z uśmiechem obserwowała jak się odwraca, jak czule wypowiada jej nazwisko.
Po chwili zaczęli grać. Nie czuli się skrępowani tym, że siedzą tak blisko, na jednym stołku. Wiktoria uwagę skupiała na grze, Andrzej na niej. Potem złapał jej dłoń, na długo zapamiętała ciepło jego ręki, i tak czule powiedział
- Pani ma piękne smukłe dłonie, stworzone do gry
Poczuła się skrępowana, szybko zabrała rękę. Czuła na sobie jego wzrok, przepełniony czułością, może nawet czymś więcej. Teraz nieustannie tak na nią patrzył.
- Słucham pana - zaczęła niepewnie. Już kiedyś tak się czuła, dawno temu. Kiedy ordynatorem był Andrzej, a oni nie mieli zbyt dobrych relacji.
- To ja słucham powodu pani spóźnienia...
- Kolega źle się poczuł - wymyśliła na poczekaniu. Miała nadzieję, że profesor uwierzy.
- Aaa... No tak, w końcu złe samopoczucie kolegi jest ważniejsze niż odprawa - swój wzrok wbiła w podłogę. Właśnie tego się obawiała. I nagle przez jej głowę przeszło jedno wspomnienie. Mimowolnie się uśmiechnęła.
Andrzej zdejmujący garnitur i krawat. Chwilę później kładzie się na podłodze tuż obok niej. Kładzie rękę na jej biodrze, a ona otulona jego zapachem zasypia.
Gdy się obudziła, nie była w stanie się ruszyć. Mocno ją obejmował, ich ciała się stykały. Było jej tak dobrze, uwielbiała jego dotyk, uwielbiała patrzeć na niego. Wyglądał słodko kiedy spał.
Zrobiła jej się niewygodnie, cała zdrętwiała. Jedynym wyjściem było obudzenie go.
- A co ci się śniło? Bo wiesz, że pierwszy sen w nowym miejscu się spełnia - powiedział to tak seksownym głosem, że była prawię pewna, że jej sen się spełni... I się spełnił
- Czy pani mnie w ogóle słucha? - szybko się otrząsnęła
- Przepraszam, zamyśliłam się...
- Widzę właśnie... Może nie powinna dzisiaj pani operować, jest pani zbyt rozkojarzona - był oschły i złośliwy. Typ, którego po prostu nienawidziła
- Myślę, że dam radę...
- Zobaczymy... Ma już pani asystę?
- Myślałam o profesorze Falkowiczu...
- Dajmy mu czas na przeniesienie swoich rzeczy... A właśnie nie wie pani, po co mu były w szafce dwie poduszki i koc? - za wszelką cenę starała się ukryć uśmiech
- Nie mam pojęcia... Więc kogo pan proponuje?
- Niech to będzie niespodzianką. Do zobaczenia pani doktor - nawet się nie uśmiechnął. Wiktoria przygaszona wyszła z jego gabinetu. Nie mogła w to wszystko uwierzyć, nie mogła uwierzyć, że po raz kolejny w życiu spotkała taką szuję...

Niepewnie szła na blok. Wchodząc do myjni zauważyła młodego chłopaka, który mył ręce. Od razu pomyślała, że to jej asysta.
- Wiktoria Consalida - uśmiechnęła się jednocześnie dokładnie przyglądając się mężczyźnie
- Michał Zieliński
- Jesteś zaraz po studiach?
- Skończyłem trzy lata temu - uśmiechnął się do niej
- Cudownie - wyszeptała tak żeby nie usłyszał... - To nazwisko... Jesteś jakoś spokrewniony z ordynatorem? - męczyło ją to, chociaż wiedziała co usłyszy
- To mój wujek - z dumą wypiął klatkę piersiową. Wiktoria tylko przewróciła oczami
- Jeszcze jedno pytanie... Miałeś kiedykolwiek do czynienia z tarczycą?
- Na stażu kilka razy trzymałem haki - grymas szybko pojawił się na jej twarzy. Dzisiaj brakowało jej tylko douczania młodego idioty, niedawno po studiach, do tego spokrewnionego z ordynatorem. Wiedziała, że Michał będzie się spoufalać, a ona nie będzie mu mogła nic zrobić, bo poleci na skargę do wujka. Na samą myśl o tym czuła złość.

- Tworzymy fajny duet, co... Niezła jesteś - uśmiechnął się szeroko - Może... wyskoczymy gdzieś razem? - wzrok skupił na jej dłoniach. Akurat wkładała pierścionek. Michałowi mina zrzedła, za to ona uśmiechnęła się
- Jak widzisz, to nie jest dobry pomysł
- Przecież twój narzeczony nie musi o wszystkim wiedzieć - uśmiechnął się łobuzersko - To może jakaś kolacyjka?
- Nie mam ochoty na kolację z tobą - dobitnie podkreśliła ostatnie słowa, po czym wyszła na korytarz...

Lekko rozzłoszczona szła korytarzem. Miała ochotę komuś się wyżalić. Nie myśląc szła wprost do... gabinetu ordynatora. Zamaszyście otworzyła drzwi i... stanęła jak wryta przypominając sobie kto teraz urzęduje w gabinecie
- Może mi pani łaskawie wytłumaczyć, co pani robi w moim gabinecie. I czemu pani nie puka? Mama nie nauczyła?
- Przepraszam - wyszeptała wciąż opierając się o klamkę
- Ja rozumiem, że profesor Falkowicz nie miał nic przeciwko temu, ale ja nie życzę sobie takiego zachowania...
- Oczywiście... Do widzenia - powiedziała powoli się wycofując
- Pani Wiktorio... Jak się spisał mój siostrzeniec?
- Całkiem nieźle - głośno przełknęła ślinę wpatrując się w buty ordynatora.
- To dobrze... Do widzenia - uśmiechnął się złośliwie, a Wiktoria wyszła z gabinetu i wściekła ruszyła w stronę lekarskiego

- Wiktoria? - Andrzej omal nie wpadł na rozzłoszczoną Consalidę
- Strzel mi w ten pusty łeb - od razu się w niego wtuliła. Falko ręką gładził jej rude włosy
- Co się stało? - lekko ją odsunął i spojrzał jej głęboko w oczy
- Nie dość że musiałam się męczyć z ukochanym siostrzeńcem ordynatora podczas operacji, to jeszcze z przyzwyczajenia weszłam bez pukania do gabinetu... Zabij mnie, błagam - Andrzej cicho się zaśmiał
- To może w ramach pocieszenia jakaś kolacyjka na mieście?
- Kusząca oferta, ale dzisiaj idziemy na imprezkę do hotelu
- Wiki, wiesz że ja się nie nadaję do niańczenia dzieci - zachichotała i musnęła wargami jego policzek
- Muszę iść zobaczyć co z tą pacjentką...
- Mhm - delikatnie musnął jej usta wargami.
- Widzimy się później - wyrwała się z jego objęć i poszła na oiom. Andrzej uśmiechnął się patrząc na oddalającą się rudą...

niedziela, 19 stycznia 2014

Historia trochę inaczej cz 4

Ostatnio coraz częściej chodził wściekły po szpitalu. Ciągle coś go denerwowało. Tym razem drobna sprzeczka z Samborem nie sprawiła mu przyjemności. Pech chciał, że akurat gdy wychodził z lekarskiego natknął się na Consalidę
- Panie profesorze...
- Doktor Consalida... Jak miło - uśmiechnął się złośliwie - Ma pani dla mnie historię choroby pani Gruziel?
- Myślałam, że wszystkie dokumenty mam panu oddać jutro po odprawie - Wiktoria była zdezorientowana. W takich chwilach denerwował ją zmienny nastrój Falkowicza.
- To źle pani myślała! Dokumenty mają być na moim biurku za godzinę!

- Wiktoria? - trzask drzwi frontowych obudził Wandę. Obserwowała jak jej córka opróżnia kieliszek wina. - Co się stało?
- Nawet nie wiesz jak irytujący jest ten facet... Wczoraj mi się wydawało, że coś się zmieniło, rozmawiał ze mną jakoś inaczej, a dzisiaj znowu na mnie nawrzeszczał. Ja już nie wiem co o nim myśleć - podniosła butelkę wina w celu napełnienia kieliszka. Wanda znów po cichu obserwowała jak Wiktoria pije
- Już starczy - zabrała jej kieliszek - Idź pod prysznic, zrobię ci kakałko
- Czuje się jak w podstawówce - Consalida mocno przytuliła swoją mamę, a potem ruszyła do łazienki.

- Co to jest? - zapytał Krajewski, gdy tylko przejrzał dokumenty
- Co byś z tym zrobił? - zapytał nie zważając na pytanie Adama.
- Jeśli naprawdę ci zależy na tej pacjentce to znajdziesz najlepszego specjalistę, prawda... Z tego co widzę, choroba nie jest bardzo zaawansowana. Tak z czystej ciekawości, kto to jest?
- Ktoś ważny - odpowiedział. Nie chciał się zdradzać, że chce pomóc Wandzie, że robi to ze względu na Wiktorię.
- Rozumiem... Może profesor Engel? Podobno za parę dni będzie w Polsce.
- Na pewno będzie. Rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem, wysłałem mu dokumentację pacjentki. Powiedział, że przejrzy, ale nie wie czy znajdzie na to czas. Wiesz jak to jest, znany profesor pojawia się na kilka dni i nagle wszyscy chcą być u niego operowani.
- To nie wiem... W Polsce jest niewielu specjalistów
- Ja nie mogę się tego podjąć, nigdy nie miałem z czymś takim do czynienia - odpowiedział przygnębiony. Gdyby mógł już by operował Consalidę.
- Kogoś jeszcze informowałeś o tym?
- Wysłałem jeszcze maila do profesora Caruso, ale nadal nie odpowiedział
- Chcesz go ściągnąć z Mediolanu?
- Zrobię wszystko, żeby ją uratować - szepnął niemal niesłyszalnie. Adam nie usłyszał tego, z czego Andrzej w głębi duszy się cieszył.
Nagle usłyszeli pukanie do drzwi. Gdy one się otworzyły, ujrzeli Wandę
- Ona? - szepnął w jego stronę Adam. Falkowicz prawię niezauważalnie kiwnął głową. Krajewski zauważył ten gest. Zrozumiał też, że nie może o tym nikomu mówić... Prawię natychmiast opuścił gabinet
- Słucham? - Andrzej uśmiechnął się serdecznie w stronę Wandy
- Dzień dobry profesorze. Ja... Czemu pan to robi?
- To znaczy co?
- Cały czas mi pan pomaga, a ja nie mam się jak odwdzięczyć.
- Pani Wando... Od tego tu jestem, w końcu jestem lekarzem - delikatnie uniósł kącik ust - Powiedziała pani Wiki?
- Nie potrafię...
- Doktor Consalida powinna wiedzieć, jest pani córką - odpowiedział spokojnie - Rozmawiałem z profesorem Engelem. Obiecał spojrzeć w pani historię choroby, być może panią zoperuje. Jeśli tak, to wtedy już będzie pani musiała powiedzieć o wszystkim Wiktorii.
- A co jeśli się nie uda, jeśli ten profesor nie zgodzi się na operację?
- Jest wielu specjalistów, jeden na pewno się zgodzi - odpowiedział pewnym głosem pocieszając Wandę.

- Dzień dobry, profesor Falkowicz z tej strony - przywitał się serdecznie...
- Dzień dobry profesorze. W jakiej sprawie pan dzwoni? - głos jego rozmówcy był bardzo wesoły
- Potrzebuję pana... Specjalisty od oponiaka, a pan jest najlepszy - Andrzej dawno nie bawił się w lizusa. Dawno się nie denerwował.
- Profesorze, proszę mi nie pochlebiać - w słuchawce usłyszał chichot - Rozumiem, że profesor Engel odmówił
- Nie łatwo załatwić taką operację z dnia na dzień - odpowiedział nieco weselej
- Spotkajmy się... Niech będzie jutro o osiemnastej u mnie w klinice.
- Dziękuję
- Musi pan wiedzieć, że niczego nie obiecuję...
- Mimo wszystko serdecznie dziękuję. Do widzenia - odpowiedział rozłączając się. Po chwili w jego gabinecie było słychać głośne westchnięcie ulgi.

- Andrzej mamy problem - Adam wparował do jego gabinetu, jednak nie zauważył Falkowicza. Zdziwił się, bo wiedział, że Falko jeszcze pracuje

w tym samym czasie
Szybkim krokiem szedł korytarzem. Potrzebował wyjść na zewnątrz, zaczerpnąć świeżego powietrza. Zauważył Wiktorię, siedziała skulona na krześle, była odwrócona do niego tyłem
**Dowiedziała się**
Pomyślał i bezszelestnie usiadł za nią. Gdy położył rękę na jej ramieniu ocknęła się. Zaskoczona spojrzała w jego ciemne oczy
- Przykro mi...
- Ale z jakiego powodu? - Wiktoria była wyraźnie zdezorientowana
- No z powodu pani mamy... - Andrzej zaczął się plątać
- O czym pan mówi? I co pan ma do mojej mamy?

piątek, 17 stycznia 2014

Część 37!

- To ty jesteś cholernym pracoholikiem, masz wybujałe ego, a teraz próbujesz mi wmówić że praca jest dla mnie ważniejsza od ciebie. Ty pieprzony dupku... Może jeszcze powiesz, że jestem...
- Wyjdź za mnie - wtrącił się w jej wypowiedź. Intensywnie wpatrywał się w jej zielone tęczówki
- wredną, rudą zołzą, która... Co?
- Wiktorio proszę, wyjdź za mnie...
- Żartujesz sobie? Myślałam, że... Czemu ty to robisz? - była zaskoczona, bardzo zdziwiona. Z uwagą wpatrywała się w ciemne oczy profesora.
- Znowu nie tak... Zabrakło klękania, tych wszystkich ceregieli, nawet pierścionka nie mam.
- Andrzej tu nie chodzi o pierścionek. Kłócimy się a ty wyskakujesz z oświadczynami. Dziwny z ciebie facet - delikatnie się uśmiechnęła
- Ale zgadzasz się? - był zniecierpliwiony. Obawiał się odpowiedzi Consalidy, wiedział że trochę ją przeraża stabilizacja
- A co jeśli bym powiedziała nie?
- Jeśli to powiesz wtedy zobaczysz...
- Wiesz co uważam o stabilizacji - przestraszyła się. Od zawsze chciała być wyzwoloną kobietą, wiedziała że ślub ją jeszcze bardziej ograniczy. Nie była pewna, czy jest gotowa na taki krok. Na krok wbrew sobie.
- Jeśli tego nie chcesz to po prostu powiedz...
- Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji
- To znaczy jakiej? - zapytał uważnie wpatrując się w jej oczy.
- Nie chcę, nie potrafię - szybko odwróciła wzrok.Odeszła parę kroków, gdy poczuła, że łapie ją za rękę
- Zapomnij o tym... - wyszeptał delikatnie muskając jej usta
- Nigdy nie zapomnę twojej miny - uśmiechnęła się. Andrzej w zemście delikatnie przygryzł płatek jej ucha. Delikatnie pocałował ją w policzek, w usta. Namiętnie odwzajemniła pocałunek, wolnym krokiem skierowali się w stronę kanapy w salonie. Gdy tylko odsunęli się od siebie na moment. Andrzej odpiął pasek od spodni i szybko je ściągnął. Pogładził ramiona Wiktorii, palcami zjeżdżał coraz niżej, aż w końcu jego dłonie znalazły się przy zapięciu jej spodni. Wpił się w usta Consalidy ściągając jej jeansy wraz z bielizną. Położył ją na sofie, po chwili położył się nad nią i namiętnie ją pocałował. Językiem drażnił jej podniebienie. Wiedział, że to uwielbia. Wiktoria wsunęła dłonie pod jego koszulę. Gładziła jego plecy i ramiona. Po chwili rozerwała ją odrzucając w kąt. On prawię jednocześnie zdjął jej bluzkę. Po chwili na podłodze wylądował również jej stanik i jego bokserki. Wzajemny dotyk, pocałunki, pieszczoty rozpalały ich ciała, pobudzały wszystkie zmysły, sprawiały ogromną rozkosz. Andrzej po raz kolejny obdarował ją namiętnym pocałunkiem. Dłonie umiejscowił na jej piersiach. Mocno zacisnęła dłonie na jego barkach. Delikatnym ruchem palców sprawiał jej ogromną przyjemność. Jej oddech stawał się coraz szybszy i płytszy. Mężczyzna przylgnął do niej jeszcze bardziej. Na swoim biodrze czuła jego napierającą męskość. Obydwoje byli na skraju, nie mogli dłużej czekać. Andrzej zawisł nad nią podpierając się na łokciach. Wszedł w nią trochę gwałtownie, jego ruchy były szybkie. Jednocześnie całował jej szyję robiąc malinki. Na chwilę zwolnił, by potem przyspieszyć jeszcze bardziej. Obydwoje szczytowali niemal jednocześnie.
Uspakajali oddech siedząc na podłodze. Powoli się ubierali...
- Andrzej...
- No? - spojrzał na nią tylko przez chwilę. Był zajęty szukaniem strzępków koszuli
- Przepraszam...
- Za co? - zainteresował się. Ukucnął przed nią.
- No za tą kłótnię i że odrzuciłam twoje oświadczyny
- Co ty mi próbujesz powiedzieć? - obserwował jak nerwowo stuka palcami o podłogi, co jakiś czas wzrok przenosił na jej zielone tęczówki. Była zakłopotana, nieczęsto ją taką widział.
Wiktoria głośno westchnęła
- Zgadzam się... Zgadzam się zostać twoją żoną - dłuższą chwilę przyswajał tą informację. Po chwili tak po prostu pocałował Wiktorię wkładając w to całe serce. Złożył na jej ustach najbardziej romantyczny i namiętny pocałunek jaki kiedykolwiek przeżyli.

Następnego dnia obudziło ją szturchanie
- Andrzej, jestem na zwolnieniu, daj mi trochę pospać - mówiła nieprzytomnie
- Wiktoria jest jedenasta... - wyszeptał jej wprost do ucha
- Śpię - niemal wrzasnęła
- Sama tego chciałaś - powiedział z ogromnym uśmiechem. Prawię natychmiast zszedł z łóżka i wziął rudą na ręce. Nieświadomie wtuliła się w jego tors. Wciąż miała zamknięte oczy...
Falko zaniósł ją wprost do łazienki. Wszedł z nią pod prysznic puszczając letnią wodę. Potem słyszał tylko jej krzyk i czuł jak zsuwa się z jego ramion
- Zwariowałeś? - natychmiast zaczęła się wycierać. Była wściekła, jednak jego uśmiech załagodził jej złość.
- Jedziemy na zakupy - powiedział wesołym głosem wycierając się. Potem skierował się do wyjścia - Masz 5 minut - Wiktoria przewróciła oczami, zdjęła mokrą piżamę i znów weszła pod prysznic.

- To gdzie my tak dokładnie jedziemy, że zaserwowałeś mi taką pobudkę? - zapytała zapinając pas.
- Do jubilera - uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy
- I to naprawdę nie mogło poczekać?
- Nie - rozbroił ją swoją radością. Nie spodziewała się, że aż tak weźmie to sobie to serca. Ona przeciwnie, sceptycznie była nastawiona do ślubu, zaręczyn.

- Ja mam wybierać, przecież to ty mi się oświadczyłeś? - zdziwiona patrzyła w jego ciemne tęczówki
- No ale...
- Nie ma żadnego ale - odpowiedziała - Ja idę się przewietrzyć
- Przecież jesteś chora, nie możesz przebywać na zimnie - nie patrzył na nią, z uwagą przyglądał się pierścionkom zaręczynowym
- Usiądę na tamtej ławce - na chwilę spojrzał w tym samym kierunku co ona, potem wrócił do przyglądania się pierścionkom - Daję ci pięć minut - uśmiechnęła się - Jeszcze nigdy nie widziałam cię tak niezdecydowanego. Powinnam ci zrobić zdjęcie - szepnęła i wyszła ze sklepu. Falkowicz jeszcze dłuższą chwilę przyglądał się pierścionkom. Po namowach jubilera wybrał złoty pierścionek z małym, srebrnym brylantem (https://www.google.pl/search?q=pierścionek+zaręczynowy&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=qXzZUt35IM-V7Aak44BQ&ved=0CAcQ_AUoAQ&biw=1024&bih=636#facrc=_&imgdii=_&imgrc=6Pjyto5ddrPjoM%253A%3BzmcvXZPIVrslSM%3Bhttp%253A%252F%252Fimage.ceneo.pl%252Fdata%252Fproducts%252F8924431%252Fi-zloty-pierscionek-zareczynowy-z-brylantem-0-07-ct-j-p2-verona-wzor-model-2156.jpg%3Bhttp%)
Wyszedł ze sklepu, podszedł do Wiktorii. Uklęknął przed nią i wyciągając pierścionek zaczął mówić
- Wiktorio Manuelo Consalido, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
- Tak - szepnęła z uśmiechem i rzuciła mu się na szyję. Gdy się od niego oderwała założył jej pierścionek na palec...

Po tygodniu wreszcie wrócił do pracy. Idąc w kierunku wejścia zauważyła, że w hotelu, w pokoju Zapały pali się światło. Delikatnie się uśmiechnęła
- Zaraz przyjdę - szepnęła do Andrzeja, delikatnie musnęła ustami jego policzek i poszła do hotelu. Falko przez chwilę nie wiedział co się dzieje. Potem uznał, że później ją o to zapyta i skierował się do szpitala.

- Cześć... Wrócił? - zapytała z uśmiechem wpatrując się a Agatę robiącą śniadanie
- Rozpakowywuje się - odwzajemniła uśmiech Consalidy. Ruda skierowała się do jego pokoju. Nie bawiąc się w pukanie weszła do środka
- Hej - natychmiast go przytuliła - Cieszę się, że wróciłeś
- Ja też... Nawet nie wiesz, jak bardzo - puszczając go zahaczyła pierścionkiem o jego policzek. Natychmiast złapał ją za dłoń i zaczął jej się przyglądać
- Wychodzisz za mąż? - zapytał wpatrując się w zielone oczy Wiktorii.

środa, 15 stycznia 2014

Historia trochę inaczej cz 3

Operowali już ponad godzinę. Pomimo powagi sytuacji żaden z nich nie myślał o pacjencie. Krajewski skupił się na swoich problemach finansowych. Robił sobie coraz więcej długów przez swoją głupią pasję - hazard. Coraz częściej pożyczał pieniądze od przyjaciół, rodziców, czasem od podejrzanych typków. I nikt o tym nie wiedział, tylko Adam, który powoli zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, ale nie wiedział co zrobić.
Falkowicz zaś myślał o czymś zupełnie innym. Pierwszy raz nie mógł skupić się na operacji myśląc o kobiecie. O Wiktorii. Przed oczami wciąż miał jej uśmiech. Uśmiech, którego nigdy nie potrafił wywołać. Widział go tylko kilka razy, tylko przez chwilę, przypadkiem. Ktoś inny sprawiał, że była szczęśliwa, a on tak bardzo chciałby wskoczyć na miejsce ich wszystkich. Chciał, żeby uśmiech rudowłosej, błysk w jej oku był przeznaczony tylko dla niego. Powoli do niego docierało, że zaczęło mu zależeć na Consalidzie, doceniał jej talent i urodę. Pierwszy raz tak bardzo chciał kogoś przytulić, pocałować...
- Co wy do cholery robicie? - usłyszał krzyk Ruuda, a chwilę później jeden długi sygnał. Spojrzał w dół. Zobaczył mnóstwo krwi. Wiedział, że on albo Adam uszkodzili jakieś naczynie, natychmiast przystąpił do tamowania krwawienia. Krajewski zorientował się co się dzieje chwilę po nim. Zaczął mu pomagać, udało im się ustabilizować pacjenta
- Gdybyś nie myślał o niebieskich migdałach nie doszłoby do tego - warknął
- Ja? To ty bujasz w obłokach - krzyknął Krajewski - Ciekawe o czym tak myślisz
- To nie powinno cię obchodzić, zwłaszcza że to ty uszkodziłeś to naczynie - Andrzej coraz bardziej się denerwował. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że to nie on był sprawcą krwawienia, ale mimo wszystko był zły, że tak się zamyślił. I że myślał właśnie o niej. Swoją złość wyładowywał na Adamie
- Przestań wrzeszczeć, skupmy się na operacji - skończyli w ciszy. Już żaden z nich nie myślał o niczym innym. Na bloku zapanowała niemiła atmosfera. Andrzej przez całą operację patrzył na wszystko i wszystkich ze złością, Adam wciąż zestresowany kłopotami finansowymi próbował skupić się na operacji. Marnie mu to wychodziło, ponieważ Andrzej cały czas patrzył mu się na ręce. Van Graff był zły na ich obu. Nie tolerował rozmyślań podczas operacji, nie dość, że mogli nawet doprowadzić do śmierci pacjenta, to jeszcze miał przez to mnóstwo pracy.

Ze złością opuścił blok operacyjny. Pomimo tego, że minęły prawię trzy godziny od feralnego zdarzenia nadal był strasznie zły. Uspokoił się trochę, gdy zobaczył ją. Stała tuż przed nim, wyraźnie na kogoś czekając.
- Co pani tutaj robi? Dałem pani wolne - jego głos był dziwnie ciepły. Zaskoczył ją tym, nie spodziewała się, że Andrzej może być dla niej miły. Na jej twarz wkradł się delikatny uśmiech. Wtedy jego złość całkowicie odeszła w niepamięć. Spełniło się jedno z jego najskrytszych marzeń, wywołał jej uśmiech. Właśnie ten delikatny uśmiech przeznaczony był tylko i wyłącznie dla niego
- Muszę skonsultować Agacie pacjenta
- Przed salą operacyjną? - uśmiechnął się
- Poszła po jego wyniki - delikatnie zadarła głowę ponad jego ramię dostrzegając Adama. Uśmiechnęła się do niego
- No to do wiedzenia - chciał jak najszybciej stamtąd pójść. Zauważyła jego smutek. Posmutniał widząc, że ten patałach Krajewski jest z nią bliżej, pomimo tego, że to on zawsze był najlepszy. Chciał być najlepszy. Chciał, żeby ten błysk w jej oku pojawiał się tylko na myśl o nim. Nie spodziewał się swoich pragnień, wiedział, że zabrnął w tym wszystkim za daleko.

- Nie wiesz, co mu się stało? - zapytała zdziwiona patrząc na miejsce, w którym przed chwilą zniknął Andrzej. Intrygował ją. Był doświadczonym chirurgiem, przystojnym mężczyzną i miał cholernie dziwny charakter. Widziała już wszystkie jego maski, ale nigdy nie widziała go bez nich. Od dawna miała ochotę je ściągnąć, zobaczyć jaki naprawdę jest Andrzej Falkowicz
- Mieliśmy pewne problemy podczas operacji, wkurzył się.
- A co się właściwie stało? - jej ciekawość zwyciężyła
- Zamyśliłem się i uszkodziłem naczynie. Ruud jest na mnie wściekły, Andrzej jest na mnie wściekły, a najgorsze jest to, że przez moje kontakty z Falkiem nikt mnie w tym szpitalu nie lubi i jak tak dalej pójdzie to skończę na izbie
- Bardzo śmieszne Krajewski... Ty jesteś jego protegowanym, a mnie ta szuja nie wpuszcza na salę operacyjną. Ale jedno mu zawdzięczam. Przez jego upartość mogłam dzisiaj spędzić dzień z mamą - delikatnie się uśmiechnęła. Po chwili podeszła do nich Agata. Kobiety poszły na salę pacjenta po drodze omawiając jego przypadek.

- Wszystko w porządku? - wszystkie emocje już dawno odeszły. Zastąpił je czysty profesjonalizm, gdy zobaczył ciężko oddychającą kobietę. Pochylił się nad nią
- Co? Tak - ledwo nabierała powietrza do ust, była blada, rękę trzymała na klatce piersiowej próbując uspokoić bijące z nienaturalną szybkością serce
- Muszę panią przebadać - ton jego głosu nie wyrażał zgody na sprzeciw. Pomógł jej wstać, zaprowadził ją do gabinetu.

- Choruje pani na coś? - zapytał sprawdzając jej tętno.
- Ja... - odezwała się niepewnie
- Musi nam pani powiedzieć, musimy wiedzieć jak panią leczyć - kobieta wyciągnęła z torby teczkę. Podała ją Andrzejowi. Falkowicz najpierw niepewnie spojrzał w jej zielone oczy, znajome zielone oczy, a potem otworzył teczkę. Szybko przejrzał wszystkie dokumenty i z niedowierzaniem spojrzał na kobietę
- Jak się pani nazywa? - dokumentacja przeraziła go. Przez chwilę nie myślał o niczym innym
- Consalida. Wanda Consalida - jego serce w tym momencie biło w zaskakującym tempie. Przed oczami widział Wiktorię, zapłakaną nad trumną Wandy. Nie mógł sobie wyobrazić co ona w tym momencie czuje. Obudziło się w nim nowe uczucie - współczucie
- Wiktoria wie? - zapytał, gdy już trochę się pozbierał
- Nie... I proszę niech pan jej o niczym nie mówi - łapała go za ramię
- Powinna wiedzieć - pomógł jej wstać i odprowadził ją do hotelu rezydentów.

- Długo kazałeś na siebie czekać - starała się uśmiechnąć, ale było jej ciężko
- Przepraszam kochanie, nagły przypadek - on też nie potrafił się uśmiechnąć, chociaż sztuczny uśmiech to była jego specjalność
- Możemy już iść?
- Kinga... - wyszeptał - Muszę jeszcze uzupełnić dokumenty. Zamów sobie taksówkę dobrze
- Dobrze - odpowiedziała natychmiast. Zawsze i wszędzie się z nim zgadzała, nieważne o co chodziło. Nie miała innego wyjścia.

*Kinga i Falko to nie małżeństwo, po prostu są razem ;)

wtorek, 14 stycznia 2014

Historia trochę inaczej cz 2

Część taka nijaka... Następna jest dłuższa i ma trochę więcej w sobie tego czegoś, jak to ujęła moja bff :P

Minęło kilka kolejnych dni. Pomimo brawurowej akcji ratowniczej nic się nie zmieniło. Wiktoria nadal uzupełniała dokumentację lub dyżurowała na izbie. Właśnie podczas dyżuru na izbie odebrała telefon od... mamy
- Mamo? Coś się stało?
- Oczywiście, że nie... Po prostu przyjeżdżam na jakiś czas do Polski - Wiktoria uśmiechnęła się, gestem dłoni zapraszając kolejnego pacjenta
- Przyjeżdżasz? Kiedy?
- Będę na lotnisku za parę godzin...
- Oczywiście przyjadę po ciebie... - jej uśmiech szybko znikł. Nie miała jak pojechać po mamę, a nawet widziała, że się nie wyrwie z pracy. Jej szef, wyjątkowa szuja pomimo tego, że nie wpuszcza ją na salę operacyjną nie pozwoli jej wyjść wcześniej.
- Nie musisz... Przecież masz pracę. Spotkamy się w szpitalu.
- Dobra mamo, muszę kończyć... Jak tylko przyjedziesz to zadzwoń
- Pa córeczko - Wiktoria rozłączyła się i zajęła się pacjentem. Ciągle się uśmiechała. Jedyna dobra wiadomość w ostatnim czasie...

Minęło kilka godzin. Po południu tuż po przerwie postanowiła pójść do Falkowicza powalczyć o asystę przy bardzo ciekawej operacji. Wiedziała, że nie ma żadnych szans, ale Wiktoria Consalida tak łatwo się nie poddaje. Bardzo jej zależało na tej operacji.
- Dzień dobry panie profesorze...
- Słucham - spojrzał na nią znad dokumentów. Nie miał ochoty na kolejną kłótnię z Consalidą.
- Chodzi o operację pana Florczaka. Chciałabym przy tym zaasystować.
- Zator płucny?
- Mhm... - straciła pewność siebie. Zimny ton z jakim wypowiedział te dwa słowa sprawił, że nie miała ochoty już o to walczyć. Nagle zadzwoniła jej komórka. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci. Nie wiedziała co zrobić...
- Proszę odebrać - Falko się zniecierpliwił. Denerwował go dzwoniący telefon. Niepewnie wzięła telefon do ręki
- Tak mamo? - mimo, że słuchała Wandy uważnie obserwowała każdy ruch Andrzeja. Widziała, że wyraźnie się zainteresował.
- ...
- Tak, za chwilę po ciebie przyjdę.
- Pani mama jest w Warszawie? - zapytał. Wiktorii przez chwilę wydawało się, że naprawdę go to interesuje
- Tak...
- No to w takim razie nie rozumiem dlaczego pani się ubiega o tą operację? Proszę się zająć mamą, daję pani jutro wolne - uśmiechnął się złośliwie w jej stronę.
- Ale.
- Nie ma żadnego "ale". W końcu mamę ma się tylko jedną - przerwał jej. Wiktoria westchnęła, pożegnała się i wyszła. Cieszyła się, że spędzi jutro z mamą cały dzień, ale nie sądziła, że odbędzie się to kosztem tak ciekawej operacji. Naprawdę chciała w niej uczestniczyć.

- Cześć mamo - natychmiast przytuliła Wandę z ogromnym uśmiechem na twarzy. Przez chwilę zapomniała o Falkowiczu.
- Hej córeczko... Co tam u ciebie?
- Może chodźmy do bufetu
- No to opowiadaj - Wanda zamówiła szklankę wody i z uwagą wpatrywała się w Wiki - Co tam z Przemkiem?
- Od dawna nie jesteśmy razem - odpowiedziała nawet się nie smucąc. Rozstali się dawno, ale w przyjaźni i był dla niej dużym oparciem - Zresztą postanowił zbawić cały świat i wyjechał na misję.
- No a ten mężczyzna, którego głos słyszałam przed chwilą. Niby "pan", "pani" ale coś między wami iskrzy, prawda?
- Tak iskrzy... W życiu nie spotkałam bardziej aroganckiego dupka. Robi wszystko, żebym zrezygnowała z pracy tutaj.
- No przecież nie z takimi sobie radziłaś... - mama Wiki uśmiechnęła się szeroko. Consalida odwzajemniła uśmiech
- No to teraz mi mów po co przyjechałaś...
- Po prostu się za tobą stęskniłam córeczko
- Pójdę coś zamówić - Wiktoria delikatnie się uśmiechnęła. Podeszła do pani Marii i w tym momencie na twarzy Wandy pojawił się grymas bólu. Bardzo długo ukrywany grymas bólu.

Coraz bardziej się zastanawiał, czy dobrze zrobił odsuwając Consalidę od operacji. Imponował mu jej talent, ale jednocześnie strasznie go denerwowała. Chciał nauczyć ją odrobiny pokory.
Zaczął bać się o pacjenta. Jako urodzony materialista zawsze dbał o bogatych i tak było też tym razem. Pan Florczak był właścicielem dużej firmy, miał mnóstwo pieniędzy i znajomości. Nie był pewien czy zrobił dobrze powierzając taki przypadek Adamowi. Podziwiał jego talent, ale wiedział, że Krajewski jest bardzo roztrzepany. Mógł niechcący coś spartolić. Pomimo tego, że był starszy od Wiktorii brakowało mu jej precyzji, a czasem nawet opanowania.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Część 36

Krótko, ale bardzo przełomowo... Ze względu na moją wredną naturę musiałam skończyć w tym momencie ;**

Odprowadzał poważnie wstawionego Adama do hotelu. Wciąż był wściekły. Krajewskiego ułożył na kanapie, przekazał go w ręce Agaty, a sam poszedł do szpitala.

- Przemek odbierz... - kolejną minutę próbowała dodzwonić się do Zapały. Gdy wróciła do świata żywych natychmiast chwyciła za telefon i wybrała połączenie do Przemka. Wciąż była pod kroplówką, nawet nie przejmowała się przyczyną zasłabnięcia.
- Tu Przemek Zapała, nie mogę teraz odebrać. Zostaw wiadomość
- Przemo idioto - rozłączyła się i spróbowała jeszcze raz.
- Halo? - usłyszała zaspany głos Przemka
- No nareszcie... Siedzisz?
- Co to za pytanie?
- Powiedz czy siedzisz...
- Leżę - odpowiedział
- Dobra słuchaj uważnie... Nie wiem jak to zrobisz, ale masz natychmiast wracać do Polski. Są dwie osoby, które cię teraz bardzo potrzebują
- Co? - wiedziała, że Przemek nie zrozumie o co chodzi. Specjalnie chciała to powiedzieć owijając w bawełnę, przedłużając to do granic możliwości.
- Masz syna... Ola urodziła jakieś pół godziny temu - odpowiedziała na jednym tchu. Odpowiedziała jej cisza. Wiedziała, że Przemka zamurowało
- Wrócę jak tylko będę mógł - usłyszała po dłuższej chwili. Potem Zapała się rozłączył, a Consalida odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że miała to już za sobą. Rozejrzała się po pomieszczeniu. W drzwiach ujrzała Falkowicza
- Cholera...

- Co się dokładnie stało? - zapytał pielęgniarki
- Zasłabła w drzwiach.
- Była osłabiona i przemęczona. Jak pan mógł pozwolić jej w takim stanie wyjść? - wtrącił się Latoszek
- Nie wiedziałem, że wyszła - odpowiedział wściekły patrząc Witkowi prosto w oczy. - Mogę już ją zabrać do domu? - Latoszek spojrzał w dokumenty
- Jasne... Niech się oszczędza
- Dopilnuję, żeby się nie ruszyła z łóżka - wysyczał wchodząc na salę.

Byli już w samochodzie. Od dziesięciu minut byli w drodze do domu, jednak przez ten czas nie odezwali się do siebie ani słowem. Andrzej ze złością wypisaną na twarzy skupiał się na drodze. Wiktoria cały czas patrzyła na niego. Czekała na moment, w którym będzie mogła zacząć spokojną rozmowę. Po chwili uznała, że lepiej już nie będzie...
- Andrzej...
- Błagam cię nic nie mów, jeśli nie chcesz wylądować w rowie - powiedział przez zaciśnięte zęby płynnie wchodząc w zakręt.
- Przepraszam? - jej odpowiedź zabrzmiała jak pytanie. Na chwilę zmarszczyła skórę na skroniach
- Mówiłem, że masz nie wychodzić z łóżka. Tu nie chodzi tylko o to, że zasłabłaś, ale przez swoją ambicję mogłaś narazić pacjenta...
- A jesteś na mnie wściekły bo?
- Bo nie lubię, jak ktoś mi się sprzeciwia, a ty jesteś szczególnie denerwująca... - zatrzymał auto przed swoją willą. Wysiadł z samochodu, Wiktoria szła tuż za nim
- Ja jestem denerwująca!? Spójrz lepiej na siebie...
- Na mnie!? Czemu na mnie!? To nie przez moją chorą ambicję zasłabłaś
- Uważasz, że mam chorą ambicję!? Jeszcze niedawno ją chwaliłeś - trzasnęła drzwiami frontowymi wpatrując się w tył jego głowy. Odwrócił się na pięcie
- Ruda złośnica... - wyszeptał wzruszając ramionami
- Słucham!? Dlaczego ty w ogóle ze mną jesteś!?
- Czasem sam się zastanawiam - zdjął płaszcz i buty. Zniknął w salonie, ona pojawiła się tam tuż po nim
- To lepiej zastanów się szybko... Lepiej żebyśmy rozstali się teraz, niż za parę lat, jak się za bardzo zaangażujemy
- Jeżeli praca zawsze będzie dla ciebie ważniejsza, to może faktycznie powinniśmy się rozstać
- To ty jesteś cholernym pracoholikiem, masz wybujałe ego, a teraz próbujesz mi wmówić że praca jest dla mnie ważniejsza od ciebie. Ty pieprzony dupku... Może jeszcze powiesz, że jestem...
- Wyjdź za mnie - wtrącił się w jej wypowiedź. Intensywnie wpatrywał się w jej zielone tęczówki
- wredną, rudą zołzą, która... Co?
- Wiktorio proszę, wyjdź za mnie...

sobota, 11 stycznia 2014

Część 35

- 38 i pół stopnia, nie puszczę cię do pracy - uśmiechnął się szeroko
- No chyba sobie żartujesz? Ja muszę iść do pracy, ja mam dzisiaj ważną operację - zakaszlała kończąc zdanie
- Spróbuj tylko wstać z tego łóżka. Zrobię ci herbatkę - uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Masz za swoje
-  Nie podobało ci się?
- Zrobiłaś to specjalnie, więc teraz zostałaś ukarana - z szerokim uśmiechem wyszedł z sypialni. Wiktoria nakryła się kołdrą z uśmiechem wspominając wczorajszy dzień.

- Andrzej no chodź - pociągnęła go za rękę - Jeśli nadal jesteś takim materialistą to muszę cię poinformować, że już zapłaciłam - ciągle się uśmiechała
- Nie ma szans, weź Adama - wciąż upierał się przy swoim
- No dobra, pamiętasz nasze randki? Zostały nam jeszcze dwie, prawda. Teraz moja kolej, więc przykro mi, musisz ze mną iść
- Oddam ci pieniądze, tylko błagam cię, nie każ mi tam iść
- Nigdy o tym nie marzyłeś? - zapytała patrząc mu prosto w oczy
- To znaczy?
- O pocałunku w chmurach? No przecież to będzie świetna zabawa - Andrzej już nic nie mówił. Z niechęcią poszedł za Wiktorią, a ona rozpromieniona cały czas mówiła.

Wsiedli do helikoptera. Już wtedy Andrzeja złapał lęk. Nie mógł sobie wytłumaczyć, dlaczego się zgodził, nie sądził, że dla miłości można zapomnieć o lęku wysokości. Gdy wznieśli się w górę słyszał bicie swoje serca i bulgotanie w żołądku. Czuł że blednie, ręce mu drżały. Żeby sobie dodać otuchy wpatrywał się w zielone oczy Wiktorii. Nic nie mówili, po prostu na siebie patrzyli. Zauważył błysk w jej oku.
- Możecie skakać - usłyszeli. Kilka osób, które z nimi leciało przygotowywało się do skoku. Jeszcze raz dokładnie wszystko sprawdził. Skacząc starał się nie patrzeć w dół, otworzył spadochron i powoli spadał. Zacisnął oczy, żeby widzieć jak najmniej, jednak i tak żołądek podszedł mu do gardła. Słyszał tylko entuzjastyczny krzyk Wiktorii. Była tym podniecona, wiedział, że jej to sprawia przyjemność. Wiedział też, że specjalnie go tu zaciągnęła.

- I jak było? - zapytała już po wylądowaniu
- Gdy poczułem ziemię pod stopami bosko - głośno odetchnął z ulgą. Jeszcze nigdy się tak nie cieszył, że ma coś za sobą. Poczuł, że rzuciła mu się na szyję. Nie spodziewał się tego, stracili równowagę i wylądowali na ziemi. Usłyszał jej śmiech, a po chwili poczuł jej ciepłe wargi na swoich ustach. Odwzajemnił jej pocałunek.

- I jak się czujesz? - usłyszała, gdy wszedł do sypialni z ciepłą herbatą. Wzięła od niego kubek i upiła parę łyków
- Trochę lepiej - delikatnie się uśmiechnęła.
- No i widzisz jak się kończą twoje pomysły... - usiadł na łóżku i delikatnie pocałował ją w czoło. - Ale ty i tak się na wszystko uprzesz
- Zadowolony jesteś, co... Jeszcze to powtórzymy, zobaczysz
- Chyba śnisz... Dzwoniłem do tego cymbała Trettera. Powiedział, że masz wrócić do pracy jak wyzdrowiejesz, a ja mam dzisiaj wolne. Chyba nie uwierzył, że jesteś chora, ponieważ stwierdził, że zakochani muszą się wyszaleć, czy jakoś tak - uśmiechnął się lekko chcąc pocałować Wiktorię. W ostatniej chwili się odwróciła i kichnęła.
- Chyba z naszego szaleństwa nic nie będzie...
- Prześpij się trochę - wyszedł z pokoju uśmiechając się do niej.

- Tak Adam - odebrał już po pierwszym sygnale. Ciągle niepokoiła go sprawa z bratem, przejął się jego sytuacją.
- Masz może ochotę na piwo?
- Co się stało?
- Właśnie przestałem być ojcem - załamanie w jego głosie, napływające łzy sprawiły, że Andrzej nie mógł odmówić. Sprawdził, czy Wiki śpi i pojechał na piwo z Krajewskim.

Usłyszała trzask drzwi. Natychmiast się przebudziła. Spojrzała na zegarek a chwilę później już zamawiała taksówkę. Skorzystała z tego, że wyszedł. Nie miała zamiaru odpuszczać tej operacji. Wiedziała, że i tak nie będzie się na nią gniewał, a ona była cholernie ambitna. Ubrała się, uczesała, zrobiła delikatny makijaż. Wychodząc wzięła coś na zbicie gorączki.

Już była pod szpitalem. Szybkim, chociaż lekko chwiejnym krokiem szła w kierunku wejścia. Tuż przed drzwiami spotkała Olę. Była już w zaawansowanym stadium ciąży i strasznie się denerwowała. Do tego dochodziła jeszcze sprawa z Przemkiem na misji. Wszyscy starali się ja wspierać.
- Hej młoda, co tu robisz? - Ola z grymasem osunęła się na ziemię. Dopiero po chwili do Wiktorii dotarło co się dzieje - Nosze i wezwijcie ginekologa - krzyknęła i pochyliła się nad stażystką. - Ola słyszysz mnie? Wszystko będzie dobrze...
Pietrzak od razu zabrali na ginekologię. Wiki patrzyła jak odchodzą opierając się o ścianę. Jej oddech stał się płytki, po chwili straciła przytomność.

- No i dobrze... Bo ja się przecież nie nadaję na ojca, prawda. Jestem nieodpowiedzialnym gówniarzem - Krajewski popijał piwo, Andrzej cały czas go obserwował. Starał się wyczuć moment, w którym będzie już mógł odwieźć Adama do domu, zanim on odpłynie. - Aaa dlaczego ty nie pijesz? Ej, kolejeczka dla pana
- Przestań, ktoś cię musi odwieźć
- A no to w takim razie kolejeczka dla mnie - powiedział sącząc ostatni łyk piwa. - Wiesz, ja cię chyba nigdy nie przeprosiłem no wiesz... za tamto. Jakoś samo tak wyszło, że wylądowaliśmy w łóżku
- Nie wracajmy do tego, okej
- Jak chcesz - wypił łyk kolejnej szklanki piwa. Nagle zadzwonił telefon Andrzeja
- Słucham....
- ...
- A co ona tam robiła?
- ...
- Dobrze, zaraz przyjadę - rozłączył się lekko wkurzony - Ile płacę? - kelner podał mu rachunek. Andrzej natychmiast go uregulował i wyprowadził Adama z lokalu
- Co się dzieje? - zapytał ledwo kontaktujący Krajewski
- Wiktoria - wysyczał przez zęby

piątek, 10 stycznia 2014

Historia trochę inaczej cz 1

No dobra trzeba wszystko wyjaśnić... Akcja - około odcinka 486, ale zmiana jest tylko w relacjach FaWi i w niektórych wydarzeniach (zobaczycie później), a reszta jest tak jak teraz tzn. jest Adam, Przemka wysłałam na misję, są stażystki... to chyba wszystko xD Także czytajcie, a dużo później nie zabijajcie :P


Delikatnie zapukała do drzwi jego gabinetu. Bała się tej rozmowy. Przez chwilę było dobrze, ale przez swój niewyparzony jęzor musiała wszystko zepsuć.
- Prosił pan, żebym przyszła po dyżurze - zaczęła niepewnie. Spojrzała na jego twarz. Idealne rysy, idealna fryzura, cudowne, ciemnoszare oczy. Musiała przyznać, że pomimo swojego charakteru jest przystojny.
- Tak... Czy może mi to pani wyjaśnić? - podał jej dokumenty. Natychmiast je poznała. Wczoraj wieczorem opisywała przebieg tej operacji, jej operacji. Była na izbie, kiedy przywieziono ludzi z wypadku. Potrzebna była trepanacja czaszki, którą wykonała
- Przebieg trepanacji czaszki. Wszystko opisałam jak należy - odpowiedziała z każdym słowem tracąc resztki pewności siebie.
- Dlaczego wykonała pani tę operację bez mojej zgody? I to sama? - nie był wkurzony, był pozbawiony uczuć, emocji. Chłodny, zimny. Taką właśnie maskę teraz przybrał
- Był późny wieczór, nie chciałam pana niepokoić o takiej porze. Operacji nie wykonywałam sama, wziełam stażystkę. Wszyscy inni byli zajęci, bo zaczęli do nas zwozić ofiary wypadku - zaczęła się tłumaczyć. Za wszelką cenę chciała przekonać Falkowicza. Wiedziała, że ma rację, ale wiedziała też, że Andrzej zawsze musi postawić na swoim.
- W takiej sytuacji trzeba było mnie poinformować. Jestem pani przełożonym, a nie jakimś starym dziadkiem, którego nie wolno niepokoić w nocy. Rozumiemy się?
- Tak panie profesorze...
- To wszystko, dziękuję - powiedział nie dając jej dojść do słowa. Chciała jeszcze powalczyć, chciała wywalczyć trochę więcej operacji. Od pamiętnej afery z cukierkami przekładała papiery. Wczorajsza operacja na ostro była jedyną w ostatnim czasie.
Ponieważ jej podziękował wyszła z gabinetu. Podeszła do automatu z kawą. Chciała się napić odrobinę ciepłego napoju, ale nawet automat był dla niej wredny. To na nim wyładowała swoją furię.
- Hej spokojnie... - usłyszała głos Adama. Odciągnął ją od złośliwego automatu - Falkowicz?
- Mhm...
- Pogadać z nim? Przekonam go, żeby dał ci trochę pooperować - uśmiechnął się szczerze w stronę Consalidy
- Dzięki Adam, ale z problemami radzę sobie sama.
- Zawsze taka jesteś?
- Jaka?
- Daj sobie pomóc - obdarował ją delikatnym uśmiechem. Z uśmiechem zaprzeczyła i oddaliła się w stronę izby. Miała tam kolejny żmudny dyżur.

Dzień minął w miarę szybko. Na swoje szczęście tego dnia już się na siebie nie natknęli. I nadszedł kolejny dzień. Przyszła odprawa.
- Dzień dobry wszystkim - zlustrował pomieszczenie wzrokiem. Wszyscy byli i wszyscy patrzyli na niego z nienawiścią "Ale ja wciąż jestem waszym szefem" uśmiechnął się złośliwie. - Ze spraw aktualnych to doktor Sambor i doktor Krajewski operują dziś tętniaka, doktor Rudnicka i pani Miller są dziś na izbie, a reszta niech sobie znajdzie zajęcie... A i chciałbym pogratulować państwu zgrabnej akcji podczas nocnego wypadku
- Zwłaszcza doktor Consalidzie, która wszystko nadzorowała - wtrącił się Adam
- I fachowo przeprowadziła trepanację czaszki - odezwał się Michał. Rozległy się brawa. Tylko zmieszana i lekko uśmiechnięta Wiktoria widziała jak wściekły profesor wychodzi.

Tego dnia chodził rozzłoszczony. Nie o to mu chodziło, ale musiał im pogratulować. Równocześnie nie chciał, żeby Wiktoria była chwalona. Chciał ją poniżyć, nie wywyższać. Pierwszy raz coś poszło nie po jego myśli i nie potrafił się z tym oswoić.

środa, 8 stycznia 2014

Część 34

Dobra, na początku chciałam podziękować za to, że z takim entuzjazmem przyjełyście "Listy do ciebie" Naprawdę cieszę się, że aż tak się spodobało ;) Jak będę mieć trochę więcej wolnego to pomyślę o jakiejś miniaturce :D
Zapraszam do czytania jeszcze starego opowiadania ;) Obiecuję, że w tym tygodniu pojawi się pierwsza część nowego :)
Jakie ciepłe kluchy :o

- Wiktoria... Wróciłem - krzyknął już w drzwiach. Natychmiast się tam pojawiła
- Ciii...
- Co jest? - głos zniżył do szeptu, z uwagą wpatrywał się w Consalidę
- Mamy problem - wyszeptała. Gdy zdjął kurtkę pociągnęła go za rękę do salonu. Ledwo mieszcząc się na kanapie, z nogą na stoliku i butelką piwa w ręce leżał Krajewski
- Co się stało? - zapytał od razu ledwo hamując wybuch śmiechu
- Jakbyś nagle zachciał mieć dziecko to twój brat całkowicie nam wystarczy - uśmiechnęła się szeroko - Przyszedł jakąś godzinę temu zalany, zaczął coś bełkotać o jakiejś dziewczynie i popijał piwo. Chciałam go wysłać do hotelu, ale uparł się, że musi z tobą porozmawiać, że potrzebuje twojej rady. Niedawno zasnął...
- Myślisz, że nie zrobi sobie krzywdy jak przez chwilę nikt nie będzie go pilnował? - podniósł charakterystycznie brwi
- Andrzejku, to jest twój ukochany braciszek, więc twoim zadaniem jest tu posprzątać. Ja idę pod prysznic
- Może ci pomóc? - zapytał z nadzieją patrząc na chrapiącego Krajewskiego. Wiki uśmiechnęła się szeroko i zaprzeczyła ruchem głowy. Andrzej głośno westchnął. Zebrał wszystkie butelki po piwie, poprawił Adama tak, żeby nie spadł z kanapy i przykrył go kocem. Lekko się uśmiechnął słysząc jego pochrapywanie.

Jakiś czas wcześniej
- Znowu idziesz na imprezę? - Agata traciła cierpliwość do Adama. Ostatnio coraz częściej imprezował.
- A co? Liczyłaś, że spędzę ten miły wieczór z tobą - pogładził Woźnicką po policzku - Nie tym razem kochanie, chyba że ruszasz za mną w miasto
- Chciałbyś...
- Musimy kiedyś się wybrać we czwórkę. Pa - uśmiechnął się do niej i otworzył drzwi. Zamarł gdy zobaczył w nich piękną blondynkę...
- Właśnie miałam pukać - odezwała się trochę nieśmiało. Starała się uśmiechnąć, ale nie potrafiła.
- Ala? Co ty tu robisz? - natychmiast zamknął drzwi hotelu za sobą - Chodź - pociągnął Alę w stronę ławki przed szpitalem
- Dobrze, że chociaż pamiętałeś moje imię
- Nigdy go nie zapomnę, byłaś fantastyczna - mruknął uśmiechając się łobuzersko
- Adam mamy problem...
- Co się dzieje? - niezbyt się przejmował tym co mówi, zaczął bawić się jej włosami, wchłaniając jej słodkie perfumy
- Adam, czy ty mnie słuchasz? - lekko się zdenerwowała
- Oczywiście kochanie - odgarnął niesforny kosmyk jej włosów za ucho uśmiechając się.
- Spójrz na to - podała mu zdjęcie
- Co to jest? - ciągle się uśmiechał. Dopiero gdy odwrócił zdjęcie na drugą stronę zamarł - Ala, czy ty...
- Tak, jestem w ciąży - łzy napłynęły jej do oczu
- I jesteś pewna, że to moje dziecko, a nie tego Błażeja?
- Gdybym nie była pewna, nie przychodziłabym tu - rozpłakała się
- Ciii... - przytulił ją - Jakoś damy sobie radę, hmm

- Jezus - Wiktoria o mało co nie potknęła się o leżącego na podłodze Adama
- Kobieto, nie krzycz tak
- Ja krzyczę? To ty leżysz na środku pokoju.
- No i po co się tak od razu denerwować. Złość piękności szkodzi - zwinął się w kłębek próbując nie myśleć o bólu głowy.
- Adasiu, jak główka? - do salonu zszedł Andrzej i szeroko się uśmiechnął
- Weź nic nie mów... Możemy pogadać? - Krajewski z wielkim trudem wstał z podłogi. Z grymasem na twarzy patrzył na Falkowicza
- Zostawię was - Wiktoria delikatnie musnęła policzek Andrzeja i zniknęła w kuchni. Krajewski i Falkowicz usiedli na kanapie. Adam streścił mu wczorajsze spotkanie z Alą.
- A najgorsze jest to, że kiedy już przyzwyczaiłem się do myśli, że będziemy mieć dziecko, chodzić na spacerki i w ogóle. Wyobraziłem sobie nas za ten rok jako szczęśliwą rodzinę to ona powiedziała, że usunie to dziecko, że nie może stworzyć rodziny z kimś tak nieodpowiedzialnym jak ja.
- Adam, ty jesteś nieodpowiedzialny
- Wiem, ale dla niej byłbym w stanie się zmienić. Nie czułeś tego? Nie czułeś, że dla Wiktorii byłbyś w stanie zrobić wszystko? - łzy podeszły mu do oczu
- Czuję, cały czas to czuję - zapadła między nimi chwila ciszy. Andrzej przez ten czas uważnie przyglądał się Adamowi - Co dokładnie do niej czujesz?
- Nie potrafię tego określić. Chyba... chyba się zakochałem
- I chcesz tego dziecka?
- Nie wiem, nie damy sobie rady - odpowiedział przygnębiony
- Jeśli naprawdę chcesz tego dziecka to nie pozwól jej go usunąć - powiedział całkowicie pewien swojego zdania. - Ogarnij się trochę, odwiozę cię do domu

- Co się stało? - zapytała, gdy tylko Andrzej wszedł do kuchni. Od kilkunastu minut siedziała jak na szpilkach oczekując jakichkolwiek informacji
- Nie uwierzysz... - nastawił sobie ekspres na kawę - Lepiej usiądź
- Andrzej co się dzieje?
- Po pierwsze to nasz Adaś się zakochał, a po drugie... prawdopodobnie będziesz ciocią - uśmiechnął się szeroko
- Co?
- Mój braciszek będzie może będzie ojcem. Nie wiem jak ty, ale ja sobie go nie wyobrażam ze stosem pieluch - ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu
- Nie śmiej się, trzeba płakać nad nieszczęściem tej dziewczyny - Consalida zachichotała
- Większego pecha miała chyba ta stażystka. Dziecko Zapały, żeby tylko jakieś choroby psychiczne na niego nie przeszły - tym zdaniem zarobił kuksańca od Wiktorii. Po chwili oboje się śmieli
- Pani profesorze, zaskakuje mnie pan poczuciem humoru
- Nie jestem sztywniakiem moja droga
- Kocham cię sztywniaku - mocno go przytuliła, a Andrzej wreszcie odważył się powiedzieć na głos co czuje
- Ja też cię kocham...