Naprawdę mi przykro to mówić, ale już nie pałam takim sentymentem do FaWi. I przez to ucierpiała moja wena... Chociaż się staram, to nie potrafię wymyślić nic sensownego, a co dopiero jakoś to opisać. Także ten *chwila napięcia* rezygnuję :) Trzymanie was w niepewności nic nie da, bo ja nie dam rady nic napisać :) Przykro mi... Goodbye <3 I love you ♥
czwartek, 26 czerwca 2014
niedziela, 25 maja 2014
Historia trochę inaczej cz 15
Teraz to już chyba pobiłam rekord jeśli chodzi o moją nieobecność, ale miałam napisać i napisałam :) Mam nadzieję, że ktoś jeszcze pamięta o tym opowiadaniu ;**
Chciał wrócić do pracy jak najszybciej, już parę dni temu postanowił porozmawiać z Tretterem, ale dopiero rano zdał sobie sprawę, że to najgorszy możliwy czas. Ciągle dręczyły go wspomnienia z ostatniej nocy. Chciał ją przeprosić od razu gdy zatrzasnęły się za nią drzwi, ale już jej nie zauważył. Nie trafił na nią w szpitalu, a rozmowa ze Stefanem nie mogła czekać.
- Więc chciałby pan wrócić? Może jeszcze na stanowisko ordynatora? - zapytał zdenerwowany dyrektor. Andrzej spodziewał się tego, siedział spokojnie na swoim miejscu - Myślę, że doktor Sambor nie ustąpi panu stanowiska. Może na przykład zająłby się pan przychodnią - "cios poniżej pasa" pomyślał Andrzej
- Oczywiście, to doktor Sambor zajął moje miejsce, bez obawy... Chciałbym tylko wrócić do pełnej sprawności - uśmiechnął się
- Więc myślę, że przychodnia będzie dla pana świetnym miejscem
- No oczywiście, przecież przychodnia to idealne miejsce dla profesora i jednego z najlepszych chirurgów naczyniowych - Andrzej z trudem powstrzymywał się, żeby nie walnąć go w tą łysą mordę
- Dlaczego nie zatrudni się pan w innym szpitalu, przecież jest pan świetnym fachowcem?
- Powiedzmy, że chcę mieć blisko do jednej bardzo drogiej mi osoby - uśmiechnął się - To co podpisujemy umowę?
Wróciła zmęczona z głową przepełnioną najróżniejszymi myślami. Postanowiła trzymać się od Andrzeja z daleka... I właśnie wtedy na niego wpadła, czekał przed drzwiami hotelu. Agata posłała jej porozumiewawcze spojrzenie i weszła do środka. Wiktorii Falkowicz nie chciał przepuścić
- Możemy porozmawiać?
- Nie - odpowiedziała twardo próbując się przecisnąć obok niego, jednak on nie ustępował
- To ważne... - westchnęła i poszła w stronę ławki przed szpitalem. Ruszył za nią. Usiedli - Wiktoria, ja chciałem cię... przeprosić. Poniosło mnie.
- Zawsze cię tak ponosi? - wiedziała, że tu jest bezpieczna, tu by się nie odważył jej uderzyć. Za dużo ludzi się tu kręciło.
- Czasem... - odpowiedział szczerze - Wiktoria, spójrz na mnie - niechętnie spojrzała w jego szare oczy. Nie chciała w nie patrzeć, wciąż widziała te same oczy tyle, że przepełnione wściekłością - Czy... czy ta noc coś dla ciebie znaczyła?
- A czy dla ciebie cokolwiek znaczyła? - zapytała obojętnym tonem i ruszyła do hotelu. Jeszcze długo myślała o tej rozmowie...
Chodził nerwowo po swojej willi. Nie mógł skupić się na pracy, chociaż był strasznie do tyłu jeśli chodzi o badania. Przez postrzał nie był na bieżąco z wynikami badań, musiał wszystko studiować z opóźnieniem, a jednak jego myśli wciąż zapełniała rudowłosa pani doktor. Od dłuższego czasu nie myślał o niczym innym i nie mógł sobie wybaczyć poprzedniej nocy. Jednak uśmiechał się na myśl o tym, jak cudownie było wcześniej.
Wszedł do szpitala tak jak kiedyś. Wszedł najpierw do lekarskiego i zarzucił na siebie fartuch. Gdy wychodził zauważył pielęgniarkę. Zaczepił ją
- Gdyby przyszła doktor Consalida, niech jej pani powie, żeby przyszła do przychodni. Tylko niech jej pani pod żadnym pozorem nie wspomina, że to wiadomość ode mnie, rozumiemy się? - uśmiechnął się uwodzicielsko i ruszył do przychodni. Musiał swoje odcierpieć, ale powoli zaczął planować jak odzyskać stołek ordynatora.
Ktoś zapukał do gabinetu, a po chwili w drzwiach zobaczył jej rude włosy
- Cieszę się, że przyszłaś - uśmiechnął się
- Mogłam się domyślić, że to ty za tym stoisz - nawet nie wysiliła się na uśmiech
- Pani Marto - zwrócił się do pielęgniarki - Zróbmy sobie chwilę przerwy, nie jest pani może głodna?
- Nie - odpowiedziała zdezorientowana pielęgniarka, przez chwilę Wiki miała ochotę wybuchnąć śmiechem, na szczęście Marta zrozumiała o co chodzi i opuściła pomieszczenie.
- Wiem, co o mnie sądzisz i masz rację. Jestem zły, ale dla ciebie chciałbym się zmienić
- Każdy tak mówi, ale mężczyźni w twoim wieku się nie zmieniają.
- Udowodnię ci, że potrafię - powiedział pewnym głosem - Zmienię się. Zmienię się dla ciebie.
Chciał wrócić do pracy jak najszybciej, już parę dni temu postanowił porozmawiać z Tretterem, ale dopiero rano zdał sobie sprawę, że to najgorszy możliwy czas. Ciągle dręczyły go wspomnienia z ostatniej nocy. Chciał ją przeprosić od razu gdy zatrzasnęły się za nią drzwi, ale już jej nie zauważył. Nie trafił na nią w szpitalu, a rozmowa ze Stefanem nie mogła czekać.
- Więc chciałby pan wrócić? Może jeszcze na stanowisko ordynatora? - zapytał zdenerwowany dyrektor. Andrzej spodziewał się tego, siedział spokojnie na swoim miejscu - Myślę, że doktor Sambor nie ustąpi panu stanowiska. Może na przykład zająłby się pan przychodnią - "cios poniżej pasa" pomyślał Andrzej
- Oczywiście, to doktor Sambor zajął moje miejsce, bez obawy... Chciałbym tylko wrócić do pełnej sprawności - uśmiechnął się
- Więc myślę, że przychodnia będzie dla pana świetnym miejscem
- No oczywiście, przecież przychodnia to idealne miejsce dla profesora i jednego z najlepszych chirurgów naczyniowych - Andrzej z trudem powstrzymywał się, żeby nie walnąć go w tą łysą mordę
- Dlaczego nie zatrudni się pan w innym szpitalu, przecież jest pan świetnym fachowcem?
- Powiedzmy, że chcę mieć blisko do jednej bardzo drogiej mi osoby - uśmiechnął się - To co podpisujemy umowę?
Wróciła zmęczona z głową przepełnioną najróżniejszymi myślami. Postanowiła trzymać się od Andrzeja z daleka... I właśnie wtedy na niego wpadła, czekał przed drzwiami hotelu. Agata posłała jej porozumiewawcze spojrzenie i weszła do środka. Wiktorii Falkowicz nie chciał przepuścić
- Możemy porozmawiać?
- Nie - odpowiedziała twardo próbując się przecisnąć obok niego, jednak on nie ustępował
- To ważne... - westchnęła i poszła w stronę ławki przed szpitalem. Ruszył za nią. Usiedli - Wiktoria, ja chciałem cię... przeprosić. Poniosło mnie.
- Zawsze cię tak ponosi? - wiedziała, że tu jest bezpieczna, tu by się nie odważył jej uderzyć. Za dużo ludzi się tu kręciło.
- Czasem... - odpowiedział szczerze - Wiktoria, spójrz na mnie - niechętnie spojrzała w jego szare oczy. Nie chciała w nie patrzeć, wciąż widziała te same oczy tyle, że przepełnione wściekłością - Czy... czy ta noc coś dla ciebie znaczyła?
- A czy dla ciebie cokolwiek znaczyła? - zapytała obojętnym tonem i ruszyła do hotelu. Jeszcze długo myślała o tej rozmowie...
Chodził nerwowo po swojej willi. Nie mógł skupić się na pracy, chociaż był strasznie do tyłu jeśli chodzi o badania. Przez postrzał nie był na bieżąco z wynikami badań, musiał wszystko studiować z opóźnieniem, a jednak jego myśli wciąż zapełniała rudowłosa pani doktor. Od dłuższego czasu nie myślał o niczym innym i nie mógł sobie wybaczyć poprzedniej nocy. Jednak uśmiechał się na myśl o tym, jak cudownie było wcześniej.
Wszedł do szpitala tak jak kiedyś. Wszedł najpierw do lekarskiego i zarzucił na siebie fartuch. Gdy wychodził zauważył pielęgniarkę. Zaczepił ją
- Gdyby przyszła doktor Consalida, niech jej pani powie, żeby przyszła do przychodni. Tylko niech jej pani pod żadnym pozorem nie wspomina, że to wiadomość ode mnie, rozumiemy się? - uśmiechnął się uwodzicielsko i ruszył do przychodni. Musiał swoje odcierpieć, ale powoli zaczął planować jak odzyskać stołek ordynatora.
Ktoś zapukał do gabinetu, a po chwili w drzwiach zobaczył jej rude włosy
- Cieszę się, że przyszłaś - uśmiechnął się
- Mogłam się domyślić, że to ty za tym stoisz - nawet nie wysiliła się na uśmiech
- Pani Marto - zwrócił się do pielęgniarki - Zróbmy sobie chwilę przerwy, nie jest pani może głodna?
- Nie - odpowiedziała zdezorientowana pielęgniarka, przez chwilę Wiki miała ochotę wybuchnąć śmiechem, na szczęście Marta zrozumiała o co chodzi i opuściła pomieszczenie.
- Wiem, co o mnie sądzisz i masz rację. Jestem zły, ale dla ciebie chciałbym się zmienić
- Każdy tak mówi, ale mężczyźni w twoim wieku się nie zmieniają.
- Udowodnię ci, że potrafię - powiedział pewnym głosem - Zmienię się. Zmienię się dla ciebie.
wtorek, 20 maja 2014
Przepraszam ;*
No cóż, naprawdę przepraszam... Nie chciało mi się pisać, nie miałam weny i wszystko naraz. Siadałam do następnego rozdziału kilka razy, ale nic mi nie wychodziło. Dzisiaj jestem w domu, więc postaram się coś napisać, a jeśli nie to może dopiero w sobotę :) Myślałam też o zakończeniu opowiadania... Nie interesuje mnie już NDiNZ, chociaż mam nadzieję, że FaWi kiedyś tam będzie razem. No zobaczymy, chciałabym jednak skończyć to opowiadanie xdd Do napisania ;**
piątek, 2 maja 2014
Miniaturka "Forever..."
Nie mogę uwierzyć, że skończyłam tą miniaturkę xdd Zapraszam do lektury :) Na początku zakończenie miało być inne, ale skoro mam dobry humor :P
https://www.youtube.com/watch?v=E6e3R-aA2LA
Był późny wieczór, kiedy pod jedną z warszawskich willi zajechało białe BMW. Tylko to się nie zmieniło...
- Za kilka dni wszystko będzie tak jak kiedyś - zapewniła go wyjmując swój bagaż z bagażnika
- Wiki, naprawdę tego chcesz? - zapytał z nadzieją
- A ty nie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Jutro jesteśmy umówieni na kolację z Agatą i Adamem. Powiemy im?
- Chyba będziemy musieli - odpowiedziała z niepewnym uśmiechem. Weszli do środka.
Nie widzieli ich od roku. Dostał propozycję pracy w Kanadzie, wyjechali tam razem. Niedługo potem i ona rozwijała się jako chirurg. Do Polski przylecieli na chwilę.
- Więc co u was słychać? - zagadnęła Wiki obserwując dziewczynę Adama. Była nią brunetka o ogromnych zielonych oczach. Widziała jak Adam na nią patrzył. Wiedziała jaki to wzrok, wzrok pełen miłości
- Jak widzisz zakochałem się, ale myślę, że Agata ma dla ciebie większą bombę - uśmiechnął się złośliwie w stronę Woźnickiej
- Naprawdę uważasz, że można przebić to, że wreszcie się ustatkowałeś? - zapytała.
- Agata... - Wiktoria spojrzała wyczekująco na przyjaciółkę. W tej chwili do salonu wszedł Marek. Andrzej i Wiktoria spojrzeli na niego zdziwieni
- Od czego by tu zacząć... - powiedziała Woźnicka - Wychodzę za mąż - pisnęła pokazując pierścionek zaręczynowy. Od razu im pogratulowali
- To nie wszystko... Agatka jest w ciąży - Adam uśmiechnął się rozbrajająco. Agata zgromiła go wzrokiem
- To prawda? - Wiktoria uśmiechnęła się jeszcze szerzej
- To jeszcze nic pewnego, w poniedziałek idę do lekarza, ale chyba tak - Woźnicka uśmiechnęła się - A co u was? - Wiki i Falkowicz wymienili porozumiewawcze spojrzenia
Przygnębiony usiadł na łóżku. Kolejny raz pracowała do późna, już chciał się położyć spać gdy drzwi się otworzyły
- Mówiłam ci, żebyś na mnie nie czekał
- Jesteś moją żoną
- Ale to nie znaczy, że musisz siedzieć do późna, żeby powiedzieć mi dobranoc. Andrzej, jutro wcześnie wstajesz - powiedziała zdejmując buty. Po całym dniu w klinice była wykończona.
- Nie da się czegoś z tym zrobić? - zapytał
- Z czym?
- Wychodzisz wcześnie rano, wracasz w nocy. Kocham cię, ale powoli nie wytrzymuję. Prawię się nie widujemy, nie pamiętam kiedy ostatnio się kochaliśmy
- Andrzej, taką mam pracę - powiedziała spokojnie. Nie odpowiedział - Skoro już zacząłeś ten temat... Ja też już nie wytrzymuję. Staram się pogodzić pracę i czas dla ciebie ale nie daję rady, więc... Gdybym teraz dała ci odejść, skorzystałbyś?
- Ja... Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie
- Odszedłbyś czy nie? - zapytała twardo. Między nimi zapadła cisza
- Rozwiedliśmy się - powiedziała cicho.
- Jak to? - zapytała Woźnicka
- Po prostu, już nie dawaliśmy sobie ze sobą rady - powiedział
- Albo w ogóle się nie widzieliśmy, albo się kłóciliśmy. Tak będzie lepiej
- Przecież byliście idealnym małżeństwem - Adam nadal był w szoku. Tak samo jak pozostali w salonie
- Byliśmy... Przez ostatnie dwa lata, a teraz zostaną już tylko wspomnienia - smutno się uśmiechnął
- To co teraz będzie?
- Za parę dni wracam do Kanady - powiedział Andrzej
- A ja zrezygnowałam z pracy. Prawdopodobnie wracam na stałe do Polski, chociaż dostałam też ofertę pracy w Londynie. Waham się czy jej nie przyjąć
- Nie mogę uwierzyć, że nie jesteście razem...
- Wiktoria...
- Andrzej naprawdę muszę już lecieć
- Wiki to ważne
- Rozumiem, ale to twoja wina. Gdybyśmy zamieszkali razem to nie wezwali by mnie teraz do szpitala - powiedziała szybko i cmoknęła go w policzek. Natychmiast złapał ją za nadgarstki.
- To naprawdę zajmie tylko chwilę - powiedział swoim niskim głosem
- Słucham - westchnęła zniecierpliwiona. Andrzej nie tracił czasu, natychmiast uklęknął na podłodze i wyjął z kieszeni czerwone pudełeczko
- Wyjdziesz za mnie? - uśmiechnęła się. Gdy wstał natychmiast go przytuliła
- Tak - szepnęła. Po chwili włożył jej pierścionek na palec - A teraz naprawdę muszę lecieć - złożyła czuły pocałunek na jego ustach i wyszła.
- Żałujesz? - spytała, gdy już wyszli. Pomimo sporej ilości wypitych drinków zachowała trzeźwy umysł
- Tego, że im powiedzieliśmy? Kiedyś przecież musieliśmy
- Zaskoczyliśmy ich...
- Tak - delikatnie uniósł kąciki ust - Najważniejsze, że rozstaliśmy się w przyjaźni.
- Ciężko mi będzie o tym wszystkim zapomnieć. Naprawdę cię pokochałam - nie potrafiła się uśmiechnąć. Pomimo tego, że to była decyzja ich obojga nadal się nie mogła z tym oswoić.
- Byliśmy szczęśliwym małżeństwem prawda - uśmiechnął się
- Tak, byliśmy - podkreśliła ostatnie słowo wsiadając do samochodu
- Wiki, spóźnimy się - od kilkunastu minut siedziała w łazience. Zostali zaproszeni na małe przyjęcie do Hany i Piotra. Zaraz potem mieli się urwać, żeby świętować swoją małą rocznicę. Już pół roku byli razem, za trzy miesiące mieli się pobrać. Zaczynało im brakować czasu dla siebie, zwłaszcza że oboje ciężko pracowali. Delikatnie zapukał do drzwi i wszedł do środka. Siedziała na obudowie wanny. Trzymała coś w ręku, jednak nie mógł dostrzec co to. Usiadł na sedesie i pogładził dłonią jej kolano - Co jest? - niepewnie się uśmiechnął. Była zamyślona, wpatrywała się w przestrzeń. Przez chwilę zapadła cisza. Wiktoria wzięła głęboki wdech
- Jestem w ciąży - szepnęła. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Był zdziwiony
- Jesteś pewna?
- Nie do końca... - podała mu test. Były na nim dwie widoczne, czerwone kreski. - Takie testy nie zawsze się sprawdzają. Muszę iść do Hany
- Umówiłaś się z nią? - zapytał od razu
- Nie. Pójdę do niej jak będzie mieć okienko - powiedziała
- Pójdę z tobą, zadzwoń jak tam będziesz - odpowiedział szybko. Wstała i delikatnie przytaknęła ruchem głowy. Uśmiechnął się - Chodź, bo naprawdę się spóźnimy.
- Będę spał na kanapie - powiedział wchodząc do willi.
- Niedługo się stąd wyprowadzę. Gdyby nie to, że mój pokój w hotelu jest już dawno zajęty to nawet bym tu nie spała - powiedziała szybko
- Przestań... To twój dom, za parę dni będziesz mieć mnie z głowy, w końcu wracam do Kanady - uśmiechnął się delikatnie. Nie chciał tam wracać, w tamtym kraju zaczęli oddalać się od siebie i ostatecznie się rozwiedli
- Głupio mi tu mieszkać, w końcu to twój dom. Zawsze czułam się tu obco. Nic nie pozwoliłeś mi zmienić
- Lubię, kiedy wszystko jest na swoim miejscu
- Zdążyłam to zauważyć przez ostatnie trzy lata bycia razem - odpowiedziała z uśmiechem
- Ja też wiele o tobie zdążyłem się dowiedzieć.
Dzwoniła do niego już trzeci raz. Znów nie odbierał. Postanowiła, że pójdzie do Hany bez niego. Ta opcja nawet bardziej jej odpowiadała. Delikatnie zapukała do drzwi i weszła do środka.
- I co? - zapytała po badaniu. Jeszcze nie zdecydowała, czy chciałaby to dziecko, czy nie. Wiedziała jedno, to nie jest odpowiedni czas
- Mam dla ciebie złą wiadomość - powiedziała spokojnie Goldberg
- Hana, co się dzieje? - zapytała zaniepokojona. Po tonie głosu Hany zrozumiała, że coś jest nie tak
- Masz niedrożne jajowody. - powiedziała jednym tchem, wiedziała, że Wiki woli wiedzieć prawdę od razu. Nie lubiła dawkowania informacji
- Czyli co? Nie mogę mieć dzieci? - zapytała
- To nie jest niemożliwe. Poza tym zawsze pozostaje in vitro - odpowiedziała szybko Hana - Ale to będzie trudne. - Wiki wstała - Chcesz o tym pogadać?
- Nie... - wyszła stamtąd. Jeszcze nie wiedziała w jaki sposób przekazać tą informację Andrzejowi.
Leżała na łóżku jednak nie mogła zasnąć. Dziwnie się czuła. Przekręcała się z boku na bok nie wiedząc co ze sobą zrobić. W końcu położyła się na plecach i zaczęła wpatrywać się w sufit. Nieświadomie zaczęła wspominać jedne z ostatnich dobrych chwil z Andrzejem.
Przyzwyczaili się już do zimnej Kanady. Prawię nie odczuwali chłodu, wciąż pracowali. Cudem udało im się dostać dzień wolnego w tym samym czasie
- Piknik? - zapytał z samego rana. Obudził ją, choć jeszcze chwilę temu nie potrafił. Tak słodko spała
- Nie... - odpowiedziała sennie. - Nie chcę wychodzić z domu
- Nie musimy - odparł z uśmiechem. Po chwili poczuła jego usta na swoich wargach. Odwzajemniła jego namiętne pocałunki. - Zrobiłem śniadanie - szepnął między pocałunkami
- Mhm... Wiesz, chyba nie jestem głodna - odpowiedziała przygryzając wargę. Widziała błysk w jego oczach. Uśmiechnął się
- Skoro tak... - znów ją pocałował, zachłanniej niż wcześniej. Liczyli się tylko oni
Usłyszała hałas i prawię krzyknęła
- Przepraszam - szepnął - Obudziłem cię?
- Nie, nie mogę spać...
- Ja też - pomimo tego, że w pokoju było ciemno wiedziała, że się uśmiechnął. - Zaraz sobie pójdę, tylko znajdę ten cholerny koc
- Nie idź - szepnęła. Jego oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, spojrzał na nią
- Co?
- Nie chcę, żebyś odchodził - powiedziała głośniej i pewniej. Poczuła, że wsuwa się pod kołdrę
- Wiedziałem - uśmiechnął się. Przyłożyła palec do jego warg i delikatnie go pocałowała - Wiedziałem - powtórzył ciszej zatapiając się w jej ustach.
https://www.youtube.com/watch?v=E6e3R-aA2LA
"Są chwile, kiedy nie wiemy jak ułożyć myśli, żeby nie bolało."
Był późny wieczór, kiedy pod jedną z warszawskich willi zajechało białe BMW. Tylko to się nie zmieniło...
- Za kilka dni wszystko będzie tak jak kiedyś - zapewniła go wyjmując swój bagaż z bagażnika
- Wiki, naprawdę tego chcesz? - zapytał z nadzieją
- A ty nie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Jutro jesteśmy umówieni na kolację z Agatą i Adamem. Powiemy im?
- Chyba będziemy musieli - odpowiedziała z niepewnym uśmiechem. Weszli do środka.
Nie widzieli ich od roku. Dostał propozycję pracy w Kanadzie, wyjechali tam razem. Niedługo potem i ona rozwijała się jako chirurg. Do Polski przylecieli na chwilę.
- Więc co u was słychać? - zagadnęła Wiki obserwując dziewczynę Adama. Była nią brunetka o ogromnych zielonych oczach. Widziała jak Adam na nią patrzył. Wiedziała jaki to wzrok, wzrok pełen miłości
- Jak widzisz zakochałem się, ale myślę, że Agata ma dla ciebie większą bombę - uśmiechnął się złośliwie w stronę Woźnickiej
- Naprawdę uważasz, że można przebić to, że wreszcie się ustatkowałeś? - zapytała.
- Agata... - Wiktoria spojrzała wyczekująco na przyjaciółkę. W tej chwili do salonu wszedł Marek. Andrzej i Wiktoria spojrzeli na niego zdziwieni
- Od czego by tu zacząć... - powiedziała Woźnicka - Wychodzę za mąż - pisnęła pokazując pierścionek zaręczynowy. Od razu im pogratulowali
- To nie wszystko... Agatka jest w ciąży - Adam uśmiechnął się rozbrajająco. Agata zgromiła go wzrokiem
- To prawda? - Wiktoria uśmiechnęła się jeszcze szerzej
- To jeszcze nic pewnego, w poniedziałek idę do lekarza, ale chyba tak - Woźnicka uśmiechnęła się - A co u was? - Wiki i Falkowicz wymienili porozumiewawcze spojrzenia
Przygnębiony usiadł na łóżku. Kolejny raz pracowała do późna, już chciał się położyć spać gdy drzwi się otworzyły
- Mówiłam ci, żebyś na mnie nie czekał
- Jesteś moją żoną
- Ale to nie znaczy, że musisz siedzieć do późna, żeby powiedzieć mi dobranoc. Andrzej, jutro wcześnie wstajesz - powiedziała zdejmując buty. Po całym dniu w klinice była wykończona.
- Nie da się czegoś z tym zrobić? - zapytał
- Z czym?
- Wychodzisz wcześnie rano, wracasz w nocy. Kocham cię, ale powoli nie wytrzymuję. Prawię się nie widujemy, nie pamiętam kiedy ostatnio się kochaliśmy
- Andrzej, taką mam pracę - powiedziała spokojnie. Nie odpowiedział - Skoro już zacząłeś ten temat... Ja też już nie wytrzymuję. Staram się pogodzić pracę i czas dla ciebie ale nie daję rady, więc... Gdybym teraz dała ci odejść, skorzystałbyś?
- Ja... Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie
- Odszedłbyś czy nie? - zapytała twardo. Między nimi zapadła cisza
- Rozwiedliśmy się - powiedziała cicho.
- Jak to? - zapytała Woźnicka
- Po prostu, już nie dawaliśmy sobie ze sobą rady - powiedział
- Albo w ogóle się nie widzieliśmy, albo się kłóciliśmy. Tak będzie lepiej
- Przecież byliście idealnym małżeństwem - Adam nadal był w szoku. Tak samo jak pozostali w salonie
- Byliśmy... Przez ostatnie dwa lata, a teraz zostaną już tylko wspomnienia - smutno się uśmiechnął
- To co teraz będzie?
- Za parę dni wracam do Kanady - powiedział Andrzej
- A ja zrezygnowałam z pracy. Prawdopodobnie wracam na stałe do Polski, chociaż dostałam też ofertę pracy w Londynie. Waham się czy jej nie przyjąć
- Nie mogę uwierzyć, że nie jesteście razem...
- Wiktoria...
- Andrzej naprawdę muszę już lecieć
- Wiki to ważne
- Rozumiem, ale to twoja wina. Gdybyśmy zamieszkali razem to nie wezwali by mnie teraz do szpitala - powiedziała szybko i cmoknęła go w policzek. Natychmiast złapał ją za nadgarstki.
- To naprawdę zajmie tylko chwilę - powiedział swoim niskim głosem
- Słucham - westchnęła zniecierpliwiona. Andrzej nie tracił czasu, natychmiast uklęknął na podłodze i wyjął z kieszeni czerwone pudełeczko
- Wyjdziesz za mnie? - uśmiechnęła się. Gdy wstał natychmiast go przytuliła
- Tak - szepnęła. Po chwili włożył jej pierścionek na palec - A teraz naprawdę muszę lecieć - złożyła czuły pocałunek na jego ustach i wyszła.
- Żałujesz? - spytała, gdy już wyszli. Pomimo sporej ilości wypitych drinków zachowała trzeźwy umysł
- Tego, że im powiedzieliśmy? Kiedyś przecież musieliśmy
- Zaskoczyliśmy ich...
- Tak - delikatnie uniósł kąciki ust - Najważniejsze, że rozstaliśmy się w przyjaźni.
- Ciężko mi będzie o tym wszystkim zapomnieć. Naprawdę cię pokochałam - nie potrafiła się uśmiechnąć. Pomimo tego, że to była decyzja ich obojga nadal się nie mogła z tym oswoić.
- Byliśmy szczęśliwym małżeństwem prawda - uśmiechnął się
- Tak, byliśmy - podkreśliła ostatnie słowo wsiadając do samochodu
- Wiki, spóźnimy się - od kilkunastu minut siedziała w łazience. Zostali zaproszeni na małe przyjęcie do Hany i Piotra. Zaraz potem mieli się urwać, żeby świętować swoją małą rocznicę. Już pół roku byli razem, za trzy miesiące mieli się pobrać. Zaczynało im brakować czasu dla siebie, zwłaszcza że oboje ciężko pracowali. Delikatnie zapukał do drzwi i wszedł do środka. Siedziała na obudowie wanny. Trzymała coś w ręku, jednak nie mógł dostrzec co to. Usiadł na sedesie i pogładził dłonią jej kolano - Co jest? - niepewnie się uśmiechnął. Była zamyślona, wpatrywała się w przestrzeń. Przez chwilę zapadła cisza. Wiktoria wzięła głęboki wdech
- Jestem w ciąży - szepnęła. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Był zdziwiony
- Jesteś pewna?
- Nie do końca... - podała mu test. Były na nim dwie widoczne, czerwone kreski. - Takie testy nie zawsze się sprawdzają. Muszę iść do Hany
- Umówiłaś się z nią? - zapytał od razu
- Nie. Pójdę do niej jak będzie mieć okienko - powiedziała
- Pójdę z tobą, zadzwoń jak tam będziesz - odpowiedział szybko. Wstała i delikatnie przytaknęła ruchem głowy. Uśmiechnął się - Chodź, bo naprawdę się spóźnimy.
- Będę spał na kanapie - powiedział wchodząc do willi.
- Niedługo się stąd wyprowadzę. Gdyby nie to, że mój pokój w hotelu jest już dawno zajęty to nawet bym tu nie spała - powiedziała szybko
- Przestań... To twój dom, za parę dni będziesz mieć mnie z głowy, w końcu wracam do Kanady - uśmiechnął się delikatnie. Nie chciał tam wracać, w tamtym kraju zaczęli oddalać się od siebie i ostatecznie się rozwiedli
- Głupio mi tu mieszkać, w końcu to twój dom. Zawsze czułam się tu obco. Nic nie pozwoliłeś mi zmienić
- Lubię, kiedy wszystko jest na swoim miejscu
- Zdążyłam to zauważyć przez ostatnie trzy lata bycia razem - odpowiedziała z uśmiechem
- Ja też wiele o tobie zdążyłem się dowiedzieć.
Dzwoniła do niego już trzeci raz. Znów nie odbierał. Postanowiła, że pójdzie do Hany bez niego. Ta opcja nawet bardziej jej odpowiadała. Delikatnie zapukała do drzwi i weszła do środka.
- I co? - zapytała po badaniu. Jeszcze nie zdecydowała, czy chciałaby to dziecko, czy nie. Wiedziała jedno, to nie jest odpowiedni czas
- Mam dla ciebie złą wiadomość - powiedziała spokojnie Goldberg
- Hana, co się dzieje? - zapytała zaniepokojona. Po tonie głosu Hany zrozumiała, że coś jest nie tak
- Masz niedrożne jajowody. - powiedziała jednym tchem, wiedziała, że Wiki woli wiedzieć prawdę od razu. Nie lubiła dawkowania informacji
- Czyli co? Nie mogę mieć dzieci? - zapytała
- To nie jest niemożliwe. Poza tym zawsze pozostaje in vitro - odpowiedziała szybko Hana - Ale to będzie trudne. - Wiki wstała - Chcesz o tym pogadać?
- Nie... - wyszła stamtąd. Jeszcze nie wiedziała w jaki sposób przekazać tą informację Andrzejowi.
Leżała na łóżku jednak nie mogła zasnąć. Dziwnie się czuła. Przekręcała się z boku na bok nie wiedząc co ze sobą zrobić. W końcu położyła się na plecach i zaczęła wpatrywać się w sufit. Nieświadomie zaczęła wspominać jedne z ostatnich dobrych chwil z Andrzejem.
Przyzwyczaili się już do zimnej Kanady. Prawię nie odczuwali chłodu, wciąż pracowali. Cudem udało im się dostać dzień wolnego w tym samym czasie
- Piknik? - zapytał z samego rana. Obudził ją, choć jeszcze chwilę temu nie potrafił. Tak słodko spała
- Nie... - odpowiedziała sennie. - Nie chcę wychodzić z domu
- Nie musimy - odparł z uśmiechem. Po chwili poczuła jego usta na swoich wargach. Odwzajemniła jego namiętne pocałunki. - Zrobiłem śniadanie - szepnął między pocałunkami
- Mhm... Wiesz, chyba nie jestem głodna - odpowiedziała przygryzając wargę. Widziała błysk w jego oczach. Uśmiechnął się
- Skoro tak... - znów ją pocałował, zachłanniej niż wcześniej. Liczyli się tylko oni
Usłyszała hałas i prawię krzyknęła
- Przepraszam - szepnął - Obudziłem cię?
- Nie, nie mogę spać...
- Ja też - pomimo tego, że w pokoju było ciemno wiedziała, że się uśmiechnął. - Zaraz sobie pójdę, tylko znajdę ten cholerny koc
- Nie idź - szepnęła. Jego oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, spojrzał na nią
- Co?
- Nie chcę, żebyś odchodził - powiedziała głośniej i pewniej. Poczuła, że wsuwa się pod kołdrę
- Wiedziałem - uśmiechnął się. Przyłożyła palec do jego warg i delikatnie go pocałowała - Wiedziałem - powtórzył ciszej zatapiając się w jej ustach.
czwartek, 24 kwietnia 2014
Historia trochę inaczej cz 14
Taa wiem, spóźniona :D Niestety zaczęły się te gorsze części, do których nie mam weny... Także z nextami może być kiepsko :)
Wstała i spojrzała na śpiącego Andrzeja. Dopiero teraz dotarło do niej co się stało. Zaczęła zbierać swoje ciuchy. Bluzkę znalazła dopiero w salonie. Gdy ją wzięła zauważyła plik kartek. Wzięła je do ręki. Zaczęła czytać. Zszokowana odkryła, że są to wyniki badań nad nową cząsteczką. Badań o których nic nie słyszała. Natychmiast domyśliła się, że są nielegalne.
- Co robisz? - Podskoczyła słysząc jego głos.
- Ja... właśnie wychodziłam - odpowiedziała niepewnie
- Z tym? - wskazał na dokumenty w jej ręce. Podszedł do niej, natychmiast wyrwał jej plik kartek.
- Andrzej... Chcesz mi może coś powiedzieć? - zapytała po dłuższej chwili. Potrzebowała czasu, żeby uzyskać pewność, że jej głos się nie załamie
- Przecież wszystko wiesz - odparł chłodnym tonem. Odłożył dokumenty na stolik
- Przecież to są nielegalne badania... Jak możesz to robić!? - podszedł niebezpiecznie blisko niej. Spojrzał jej głęboko w oczy z takim chłodem, że cała jej odwaga uleciałam
- Posłuchaj, nic nie wiesz o żadnych badaniach bo tych badań nigdy nie było. One nie istnieją, rozumiesz - wysyczał łapiąc ją za nadgarstki
- Andrzej puść - zabolało... On jednak nie puszczał, a Wiki miała już łzy w oczach. Między nimi toczyła się gra spojrzeń. Jego oczy były nieprzenikliwe, jej wyrażały ból i strach. Po chwili rozluźnił uścisk... Spojrzała na swoje zaczerwienione nadgarstki
- Możesz już iść...
- Co?
- Chyba trafisz do wyjścia - powiedział spokojnie siadając na kanapie. Spojrzała na niego zdziwiona, a po chwili wyszła.
- Wiktoria... - Agata siedziała w kuchni czekając na przyjaciółkę - Nie mogłaś zadzwonić? Martwiłam się
- Niepotrzebnie - odpowiedziała chłodnym tonem
- Coś się stało?
- Nie... Wszystko w porządku - powiedziała cicho i zniknęła w swoim pokoju. Czuła, że za chwilę zacznie płakać, ale nie pozwoliła sobie na to. Usiadła na parapecie i z obojętną miną obserwowała gwiazdy odcinając się od rzeczywistości
- Chcesz o tym pogadać? - nawet nie usłyszała, jak Woźnicka weszła do jej pokoju. Blondynka podała jej kubek z gorącą herbatą
- Nie...
Nie mogła spać... Gdy wreszcie usnęła zaczęło już świtać, po krótkiej drzemce usłyszała dźwięk budzika. Niechętnie wstała z łóżka. Ubrała się, uczesała i ruszyła do pracy. Zobaczyła go na parkingu. Jak zwykle elegancki, z maską na twarzy sprawiał wrażenie jakby ta noc była taka sama jak każda inna.
- Może skoczymy po pracy na zakupy - Agata dogoniła ją
- Jasne... - odpowiedziała bez cienia entuzjazmu.
Jak powiedziały tak zrobiły. po południu wybrały się do galerii handlowej. Szał zakupów sprawił, że Wiktoria zapomniała prawię o wszystkim. Na chwilę. Gdy czekała na będącą w przebieralni Agatę ktoś ją zaczepił. Odwróciła się i zobaczyła... Kingę.
- Hej - delikatnie się uśmiechnęła
- Możemy porozmawiać? - zapytała twardo Walczyk. Wiki spojrzała na nią zaciekawiona
- O czym?
- Ja... widziałam cię z Andrzejem. Musisz coś o nim wiedzieć - powiedziała cicho - Andrzej to drań i damski bokser. On po prostu lubi bić kobieta. Sama się o tym przekonałam. Kilkakrotnie
- Czyli, gdy wtedy trafiłaś do szpitala... To był on? - zapytała niedowierzając
- Pokłóciliśmy się - odpowiedziała wymijająco. Nie lubiła do tego wracać. Bolało ją samo wspomnienie - Chciałam tylko, żebyś wiedziała. Żebyś nie skończyła tak jak ja... zakochana w tym draniu - powiedziała patrząc na Wiki. Consalida unikała jej wzroku - Wiesz...
- Zdążyłam zauważyć - odpowiedziała cofając się do wydarzeń z poprzedniego wieczora. Pokazała Kindze czerwone ślady na swoich nadgarstkach - Był kompletnie inny niż zawsze. Najgorsze były jego oczy, przepełnione złością. - nie potrafiła wymazać z pamięci widoku jego poczerniałego, wściekłego spojrzenia. Nigdy wcześniej się tak nie bała.
- Hej Kinga - podeszła do nich uśmiechnięta, wesoła Agata. Była obładowana torbami - Co wy takie ponure?
- Muszę już lecieć. Pa - Walczyk zignorowała jej pytanie. Prawię natychmiast sobie poszła
- Myślałam, że się nie lubicie - powiedziała Woźnicka. Do Wiki to nie dotało. Myślami wciąż była w salonie Falkowicza. Chwilę trwało zanim wróciła do rzeczywistości
- Agata...
- Tak?
- Muszę ci o czymś powiedzieć - powiedziała cicho - To ważne. Chodźmy gdzieś usiąść - rozejrzała się po galerii. Wypatrzyła małą kawiarnię. Natychmiast pociągnęła tam Woźnicką.
- Więc co się stało? - zapytała, gdy tylko usiadły przy stoliku.
- Nawet nie wiem od czego zacząć...
- Od początku
- Wczoraj byłam u Andrzeja - zaczęła - Nawet nie wiem jak to się stało, że wylądowaliśmy w łóżku. Było cudownie, ale...
- Niech zgadnę, nie mogłaś zasnąć, nie wiedziałaś co o tym myśleć i jak tylko usnął to uciekłaś. Teraz zastanawiasz się co mu powiedzieć. Cała ty - odpowiedziała z uśmiechem Agata
- Znasz mnie, ale nie jego, więc mi nie przerywaj - powiedziała cicho ale dobitnie. - Już miała wyjść, kiedy zauważyłam dokumenty. Andrzej prowadzi badania nad nową cząsteczką. Lek na miażdżycę. Jestem przekonana, że nie są to legalne badania - Agata już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale uciszyła ją ruchem dłoni - Nawet nie usłyszałam, kiedy wszedł. Był wściekły. Nigdy go takiego nie widziałam. Niby spokojny, jak zawsze opanowany, ale było coś takiego w jego oczach. Taka ogromna wściekłość... - mimo, że miała jego obraz przed sobą nie potrafiła tego dokładnie opisać. Czuła, że łzy napływają jej do oczu. O ostatnim nie potrafiła jej powiedzieć. Po prostu odwinęła rękawy pokazując czerwone ślady na swoich nadgarstkach.
- Ja nawet nie wiem co powiedzieć... Nigdy bym nie pomyślała...
- Że co? Że trafię na drania? Agata powiedzmy sobie szczerze, nie mam szczęścia do facetów. Zawsze trafię na jakiś popaprańców. Każdy mój facet mnie skrzywdził, każdy - podkreśliła. Już nawet nie powstrzymywała łez. - Coś jest ze mną nie tak? Może jestem skazana na bycie samotną
- Nie mów tak, jeszcze znajdziesz miłość swojego życie - Woźnicka przysunęła się do niej i objęła ją ramieniem
- Chyba sama w to nie wierzysz. Obie przyciągamy samych drani
- I dlatego się przyjaźnimy - Agata uśmiechnęła się - Musisz mi coś obiecać... Obiecaj, że nie przyjmiesz jego przeprosin. Każdy taki jest. Rani, przeprasza, a kochająca kobieta wybacza. Nie możesz mu wybaczyć, bo tacy ludzie nigdy się nie zmieniają
- Nie wiem, czy potrafię
- Nie wiesz, do czego może się posunąć. Pamiętasz w jakim stanie wylądowała Kinga... - Wiki kiwnęła głową - No więc?
- Obiecuję...
Wstała i spojrzała na śpiącego Andrzeja. Dopiero teraz dotarło do niej co się stało. Zaczęła zbierać swoje ciuchy. Bluzkę znalazła dopiero w salonie. Gdy ją wzięła zauważyła plik kartek. Wzięła je do ręki. Zaczęła czytać. Zszokowana odkryła, że są to wyniki badań nad nową cząsteczką. Badań o których nic nie słyszała. Natychmiast domyśliła się, że są nielegalne.
- Co robisz? - Podskoczyła słysząc jego głos.
- Ja... właśnie wychodziłam - odpowiedziała niepewnie
- Z tym? - wskazał na dokumenty w jej ręce. Podszedł do niej, natychmiast wyrwał jej plik kartek.
- Andrzej... Chcesz mi może coś powiedzieć? - zapytała po dłuższej chwili. Potrzebowała czasu, żeby uzyskać pewność, że jej głos się nie załamie
- Przecież wszystko wiesz - odparł chłodnym tonem. Odłożył dokumenty na stolik
- Przecież to są nielegalne badania... Jak możesz to robić!? - podszedł niebezpiecznie blisko niej. Spojrzał jej głęboko w oczy z takim chłodem, że cała jej odwaga uleciałam
- Posłuchaj, nic nie wiesz o żadnych badaniach bo tych badań nigdy nie było. One nie istnieją, rozumiesz - wysyczał łapiąc ją za nadgarstki
- Andrzej puść - zabolało... On jednak nie puszczał, a Wiki miała już łzy w oczach. Między nimi toczyła się gra spojrzeń. Jego oczy były nieprzenikliwe, jej wyrażały ból i strach. Po chwili rozluźnił uścisk... Spojrzała na swoje zaczerwienione nadgarstki
- Możesz już iść...
- Co?
- Chyba trafisz do wyjścia - powiedział spokojnie siadając na kanapie. Spojrzała na niego zdziwiona, a po chwili wyszła.
- Wiktoria... - Agata siedziała w kuchni czekając na przyjaciółkę - Nie mogłaś zadzwonić? Martwiłam się
- Niepotrzebnie - odpowiedziała chłodnym tonem
- Coś się stało?
- Nie... Wszystko w porządku - powiedziała cicho i zniknęła w swoim pokoju. Czuła, że za chwilę zacznie płakać, ale nie pozwoliła sobie na to. Usiadła na parapecie i z obojętną miną obserwowała gwiazdy odcinając się od rzeczywistości
- Chcesz o tym pogadać? - nawet nie usłyszała, jak Woźnicka weszła do jej pokoju. Blondynka podała jej kubek z gorącą herbatą
- Nie...
Nie mogła spać... Gdy wreszcie usnęła zaczęło już świtać, po krótkiej drzemce usłyszała dźwięk budzika. Niechętnie wstała z łóżka. Ubrała się, uczesała i ruszyła do pracy. Zobaczyła go na parkingu. Jak zwykle elegancki, z maską na twarzy sprawiał wrażenie jakby ta noc była taka sama jak każda inna.
- Może skoczymy po pracy na zakupy - Agata dogoniła ją
- Jasne... - odpowiedziała bez cienia entuzjazmu.
Jak powiedziały tak zrobiły. po południu wybrały się do galerii handlowej. Szał zakupów sprawił, że Wiktoria zapomniała prawię o wszystkim. Na chwilę. Gdy czekała na będącą w przebieralni Agatę ktoś ją zaczepił. Odwróciła się i zobaczyła... Kingę.
- Hej - delikatnie się uśmiechnęła
- Możemy porozmawiać? - zapytała twardo Walczyk. Wiki spojrzała na nią zaciekawiona
- O czym?
- Ja... widziałam cię z Andrzejem. Musisz coś o nim wiedzieć - powiedziała cicho - Andrzej to drań i damski bokser. On po prostu lubi bić kobieta. Sama się o tym przekonałam. Kilkakrotnie
- Czyli, gdy wtedy trafiłaś do szpitala... To był on? - zapytała niedowierzając
- Pokłóciliśmy się - odpowiedziała wymijająco. Nie lubiła do tego wracać. Bolało ją samo wspomnienie - Chciałam tylko, żebyś wiedziała. Żebyś nie skończyła tak jak ja... zakochana w tym draniu - powiedziała patrząc na Wiki. Consalida unikała jej wzroku - Wiesz...
- Zdążyłam zauważyć - odpowiedziała cofając się do wydarzeń z poprzedniego wieczora. Pokazała Kindze czerwone ślady na swoich nadgarstkach - Był kompletnie inny niż zawsze. Najgorsze były jego oczy, przepełnione złością. - nie potrafiła wymazać z pamięci widoku jego poczerniałego, wściekłego spojrzenia. Nigdy wcześniej się tak nie bała.
- Hej Kinga - podeszła do nich uśmiechnięta, wesoła Agata. Była obładowana torbami - Co wy takie ponure?
- Muszę już lecieć. Pa - Walczyk zignorowała jej pytanie. Prawię natychmiast sobie poszła
- Myślałam, że się nie lubicie - powiedziała Woźnicka. Do Wiki to nie dotało. Myślami wciąż była w salonie Falkowicza. Chwilę trwało zanim wróciła do rzeczywistości
- Agata...
- Tak?
- Muszę ci o czymś powiedzieć - powiedziała cicho - To ważne. Chodźmy gdzieś usiąść - rozejrzała się po galerii. Wypatrzyła małą kawiarnię. Natychmiast pociągnęła tam Woźnicką.
- Więc co się stało? - zapytała, gdy tylko usiadły przy stoliku.
- Nawet nie wiem od czego zacząć...
- Od początku
- Wczoraj byłam u Andrzeja - zaczęła - Nawet nie wiem jak to się stało, że wylądowaliśmy w łóżku. Było cudownie, ale...
- Niech zgadnę, nie mogłaś zasnąć, nie wiedziałaś co o tym myśleć i jak tylko usnął to uciekłaś. Teraz zastanawiasz się co mu powiedzieć. Cała ty - odpowiedziała z uśmiechem Agata
- Znasz mnie, ale nie jego, więc mi nie przerywaj - powiedziała cicho ale dobitnie. - Już miała wyjść, kiedy zauważyłam dokumenty. Andrzej prowadzi badania nad nową cząsteczką. Lek na miażdżycę. Jestem przekonana, że nie są to legalne badania - Agata już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale uciszyła ją ruchem dłoni - Nawet nie usłyszałam, kiedy wszedł. Był wściekły. Nigdy go takiego nie widziałam. Niby spokojny, jak zawsze opanowany, ale było coś takiego w jego oczach. Taka ogromna wściekłość... - mimo, że miała jego obraz przed sobą nie potrafiła tego dokładnie opisać. Czuła, że łzy napływają jej do oczu. O ostatnim nie potrafiła jej powiedzieć. Po prostu odwinęła rękawy pokazując czerwone ślady na swoich nadgarstkach.
- Ja nawet nie wiem co powiedzieć... Nigdy bym nie pomyślała...
- Że co? Że trafię na drania? Agata powiedzmy sobie szczerze, nie mam szczęścia do facetów. Zawsze trafię na jakiś popaprańców. Każdy mój facet mnie skrzywdził, każdy - podkreśliła. Już nawet nie powstrzymywała łez. - Coś jest ze mną nie tak? Może jestem skazana na bycie samotną
- Nie mów tak, jeszcze znajdziesz miłość swojego życie - Woźnicka przysunęła się do niej i objęła ją ramieniem
- Chyba sama w to nie wierzysz. Obie przyciągamy samych drani
- I dlatego się przyjaźnimy - Agata uśmiechnęła się - Musisz mi coś obiecać... Obiecaj, że nie przyjmiesz jego przeprosin. Każdy taki jest. Rani, przeprasza, a kochająca kobieta wybacza. Nie możesz mu wybaczyć, bo tacy ludzie nigdy się nie zmieniają
- Nie wiem, czy potrafię
- Nie wiesz, do czego może się posunąć. Pamiętasz w jakim stanie wylądowała Kinga... - Wiki kiwnęła głową - No więc?
- Obiecuję...
sobota, 12 kwietnia 2014
Historia trochę inaczej cz 13
To co zwykle... Next miał być dawno temu, wyszło jak zawsze i do tego niezbyt mi się podoba. I'm sorry :-*
3 tygodnie później
Od pamiętnej rozmowy coraz rzadziej pojawiała się w jego sali. Sposób w jaki na nią patrzył sprawiał, że odechciewało jej się wszystkiego, a przede wszystkim rozmowy z Andrzejem. Od tygodnia go nie widziała, wyszedł już do domu.
- Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł - usłyszała głos Agaty - Chcesz tak po prostu do niego iść z koszykiem jedzenia - mówiła dosłownie. Na stole stał koszyk z jedzeniem. Consalida przed chwilą skończyła wpakowywać je do środka
- Tak - odpowiedziała niepewnie
- Wiesz, że może cię wywalić, możesz tam zastać jakąś kobietę. Co wtedy powiesz? Sory, nic nie czuję do tego faceta, ale przyniosłam mu jedzenie i mam zamiar się nim opiekować..
- Właściwie... - zaczęła niepewnie
- No nie gadaj - Woźnicka z wrażenia usiadła
- Muszę tam iść, nieważne jak zareaguje - powiedziała szybko, chwyciła koszyk i wyszła.
Usłyszał dzwonek do drzwi. Natychmiast wyłączył telewizor. Jego pierwszą myślą była ucieczka. Nie mógł pozbyć się strachu, zwłaszcza, że cały czas był sam. Po cichu wszedł na górę. Wcisnął się do małego pokoju gościnnego i poruszył myszką. Tydzień temu, gdy wrócił do domu usprawnił swój system antywłamaniowy. Wszystko ze strachu przed kolejnym atakiem. Trzy kamerki pozwoliły mu zidentyfikować postać przed jego domem. Zdziwił się, gdy zobaczył jej rude włosy. Zszedł by jej otworzyć.
- Co tu robisz?
- Pomyślałam, że...
- Nie jestem zniedołężniałym staruszkiem Wiktorio. Potrafię o siebie zadbać - odpowiedział chłodnym tonem
- Ale nie masz towarzystwa - zauważyła
- I przyszłaś ze mną posiedzieć, tak?
- Powiedzmy - delikatnie się uśmiechnęła
- Nie musiałaś - odparł obserwując jak wchodzi do salonu. Czuła się jak u siebie.
- Jak się czujesz? - zapytała, gdy usiadł obok niej
- Prywatna wizyta? Mam pokazać ranę?
- Andrzej, pytam poważnie...
- Tak pyta każdy... Zamiast normalnie porozmawiać, jakby to się nigdy nie wydarzyło, żeby pomóc wrócić do codzienności każdy pyta, jak się czujesz? Jak to się stało? To denerwujące i bolesne. Nie pozwala zapomnieć
- Przepraszam - spuściła wzrok
- Nie przepraszaj, to normalne... Co słychać w szpitalu? - zapytał
- Trochę się tam zmieniło. Sambor został ordynatorem, ale ciężko mu teraz wszystko ogarnąć
- Jak ten szpital beze mnie funkcjonował? - zapytał z uśmiechem
- Jakoś... - odpowiedziała jednocześnie się uśmiechając. Przez chwilę było jak kiedyś
- Słyszałem, że pan Przemek wrócił do pracy...
- Czuje się lepiej, przyjmuje na izbie - powiedziała, a uśmiech z jej twarzy znikł. Wiedziała, że prędzej czy później Andrzej poruszy ten temat - Poza tym brakowało nam chirurgów.
Jeszcze chwilę posiedziała, ale atmosfera była dziwna. W pewnych momentach nie miała ochoty przebywać w jego towarzystwie, rozmawiać. Przed postrzałem myślała, że choć trochę go przejrzała. Teraz widziała jak bardzo się myliła. Nie pozwalał jej odkryć swoich tajemnic.
Przyszedł na zdjęcie szwów. Zaraz po tym miał ochotę wyjechać, gdzieś daleko, zaszyć się na chwilę w jakimś ustronnym miejscu. Musiał sobie wszystko przemyśleć. Przede wszystkim nie był pewien, czy chce wrócić do Leśnej Góry. Był tylko jeden powód dla którego się wahał. Wiki... Dla niej byłby w stanie wiele poświęcić, ale jeszcze bardziej nie chciał jej do siebie dopuścić. Kiedyś chciał zaryzykować, teraz bał się, że gdy pozna jego tajemnice znienawidzi go. Znienawidzi jak wszyscy. Andrzej nie miał zdolności utrzymywania bliskich kontaktów z innymi ludźmi. Był typem samotnika, nie potrzebował towarzystwa. Ale chciał rozmawiać chociaż z tą jedną osobą.
Zdziwiła się, gdy zobaczyła go na korytarzu. Pomyślała, że przyszedł na badanie kontrolne lub zdjęcie szwów. I wtedy przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Musiała się pospieszyć, żeby Andrzej nie trafił na Przemka.
Wbiegła na izbę zdyszana.
- Co się dzieje? - zapytał z uśmiechem Zapała
- Sambor cię szukał. Jest wściekły
- I dlatego tak biegłaś. Przecież nie pierwszy raz widziałaś go w furii - uśmiechnął się jeszcze szerzej. Odkąd wrócił do pracy humor mu dopisywał.
- Jest jeszcze coś - szepnęła. Wtedy drzwi się otworzyły, a stanął w nich Falkowicz. Przemkowi zrzedła mina. Zniesmaczony opuścił izbę.
- Dzień dobry pani doktor - uśmiechnął się delikatnie. Nie wiedział, dlaczego przybiegła na izbę, ale był pewien że nie ma dzisiaj dyżuru.
- Jak się pan czuje profesorze?
- Bywało lepiej - odpowiedział. Usiadł na kozetce i powoli zaczął rozpinać koszulę. Nie mógł się nie uśmiechnąć widząc wzrok Consalidy.
Wiedział, że ją jeszcze dziś zobaczy. I nie mylił się. Gdy usłyszał dzwonek do drzwi nie zdziwił się gdy zobaczył ją. Natychmiast ją wpuścił
- Już się stęskniłaś? - zapytał uśmiechając się
- Powiedzmy - zauważył, że ma ze sobą dużo torbę. Zaczęła w niej czegoś szukać. Po chwili wyjęła butelkę wina - Mam ochotę na miły wieczór. Ty, ja i kilka odpowiedzi na moje pytania
- Ciekawy plan, ale ja z reguły wolę tajemnice. Wtedy każdego dnia można odkryć coś nowego, zaskakującego o drugim człowieku - ściągając jej kurtkę opuszkiem palca musnął jej szyję. Poczuła delikatny, przyjemny dreszcz. Uśmiechnęła się.
Kolejny kieliszek. Poznała odpowiedzi tylko na nieliczne pytania, które ją dręczyły. Przysunął się niebezpiecznie blisko niej, ich ciała się stykały.
- Intryguje mnie pan, profesorze - uśmiechnęła się patrząc prosto w jego oczy. Wzrokiem zaczęła podążać coraz niżej. Natrafiła na usta, a po chwili czuła je na swoich wargach. Jej puls przyspieszył. Falk ustami schodził coraz niżej, delikatnie musnął jej szyje. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej ciele zsuwając jej bluzkę. Wstali z kanapy. Przyparł ją do ściany, zachłannie całował. Usłyszał cichy jęk, gdy rozpiął jej stanik. Jego oczom ukazały się małe, ale jędrne piersi. Ona powoli rozpinała jego koszulę, po chwili odrzuciła ją na podłogę. Całując się powędrowali do sypialni. Dłońmi gładził jej plecy i pośladki. Gdy tylko znaleźli się w sypialni położył ją na łóżku i przygniótł ją swoim ciężarem. Ustami zaczął schodzić coraz niżej, całował jej piersi, sutki, podczas gdy ona szarpała się z jego paskiem. Ich oddech stawał się coraz płytszy. Jednym ruchem ściągnął jej spodnie. Wtedy jego usta zaczęły schodzić jeszcze niżej. Zębami rozerwał delikatny materiał jej majtek. Gdy językiem dotknął jej łechtaczki przeszedł ją przyjemny dreszcz. Gdy wreszcie uporała się z jego spodniami przejęła inicjatywę. Ściągnęła jego bokserki. Wzięła w ręce jego męskość i delikatnie pocierała. Po chwili złapał ją za pośladki i delikatnie wszedł w nią. Kochali się wolno delektując się każdą sekundą. Dłonią bawił się jej piersią. Zaczął przyspieszać, jego ruchy były coraz głębsze. Przyspieszał, zwalniał doprowadzając ją do szaleństwa. W końcu oboje doszli. Położyli się na poduszkach oddychając głęboko. Po chwili usłyszała jego ciche chrapanie. Niepewnie wstała...
3 tygodnie później
Od pamiętnej rozmowy coraz rzadziej pojawiała się w jego sali. Sposób w jaki na nią patrzył sprawiał, że odechciewało jej się wszystkiego, a przede wszystkim rozmowy z Andrzejem. Od tygodnia go nie widziała, wyszedł już do domu.
- Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł - usłyszała głos Agaty - Chcesz tak po prostu do niego iść z koszykiem jedzenia - mówiła dosłownie. Na stole stał koszyk z jedzeniem. Consalida przed chwilą skończyła wpakowywać je do środka
- Tak - odpowiedziała niepewnie
- Wiesz, że może cię wywalić, możesz tam zastać jakąś kobietę. Co wtedy powiesz? Sory, nic nie czuję do tego faceta, ale przyniosłam mu jedzenie i mam zamiar się nim opiekować..
- Właściwie... - zaczęła niepewnie
- No nie gadaj - Woźnicka z wrażenia usiadła
- Muszę tam iść, nieważne jak zareaguje - powiedziała szybko, chwyciła koszyk i wyszła.
Usłyszał dzwonek do drzwi. Natychmiast wyłączył telewizor. Jego pierwszą myślą była ucieczka. Nie mógł pozbyć się strachu, zwłaszcza, że cały czas był sam. Po cichu wszedł na górę. Wcisnął się do małego pokoju gościnnego i poruszył myszką. Tydzień temu, gdy wrócił do domu usprawnił swój system antywłamaniowy. Wszystko ze strachu przed kolejnym atakiem. Trzy kamerki pozwoliły mu zidentyfikować postać przed jego domem. Zdziwił się, gdy zobaczył jej rude włosy. Zszedł by jej otworzyć.
- Co tu robisz?
- Pomyślałam, że...
- Nie jestem zniedołężniałym staruszkiem Wiktorio. Potrafię o siebie zadbać - odpowiedział chłodnym tonem
- Ale nie masz towarzystwa - zauważyła
- I przyszłaś ze mną posiedzieć, tak?
- Powiedzmy - delikatnie się uśmiechnęła
- Nie musiałaś - odparł obserwując jak wchodzi do salonu. Czuła się jak u siebie.
- Jak się czujesz? - zapytała, gdy usiadł obok niej
- Prywatna wizyta? Mam pokazać ranę?
- Andrzej, pytam poważnie...
- Tak pyta każdy... Zamiast normalnie porozmawiać, jakby to się nigdy nie wydarzyło, żeby pomóc wrócić do codzienności każdy pyta, jak się czujesz? Jak to się stało? To denerwujące i bolesne. Nie pozwala zapomnieć
- Przepraszam - spuściła wzrok
- Nie przepraszaj, to normalne... Co słychać w szpitalu? - zapytał
- Trochę się tam zmieniło. Sambor został ordynatorem, ale ciężko mu teraz wszystko ogarnąć
- Jak ten szpital beze mnie funkcjonował? - zapytał z uśmiechem
- Jakoś... - odpowiedziała jednocześnie się uśmiechając. Przez chwilę było jak kiedyś
- Słyszałem, że pan Przemek wrócił do pracy...
- Czuje się lepiej, przyjmuje na izbie - powiedziała, a uśmiech z jej twarzy znikł. Wiedziała, że prędzej czy później Andrzej poruszy ten temat - Poza tym brakowało nam chirurgów.
Jeszcze chwilę posiedziała, ale atmosfera była dziwna. W pewnych momentach nie miała ochoty przebywać w jego towarzystwie, rozmawiać. Przed postrzałem myślała, że choć trochę go przejrzała. Teraz widziała jak bardzo się myliła. Nie pozwalał jej odkryć swoich tajemnic.
Przyszedł na zdjęcie szwów. Zaraz po tym miał ochotę wyjechać, gdzieś daleko, zaszyć się na chwilę w jakimś ustronnym miejscu. Musiał sobie wszystko przemyśleć. Przede wszystkim nie był pewien, czy chce wrócić do Leśnej Góry. Był tylko jeden powód dla którego się wahał. Wiki... Dla niej byłby w stanie wiele poświęcić, ale jeszcze bardziej nie chciał jej do siebie dopuścić. Kiedyś chciał zaryzykować, teraz bał się, że gdy pozna jego tajemnice znienawidzi go. Znienawidzi jak wszyscy. Andrzej nie miał zdolności utrzymywania bliskich kontaktów z innymi ludźmi. Był typem samotnika, nie potrzebował towarzystwa. Ale chciał rozmawiać chociaż z tą jedną osobą.
Zdziwiła się, gdy zobaczyła go na korytarzu. Pomyślała, że przyszedł na badanie kontrolne lub zdjęcie szwów. I wtedy przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Musiała się pospieszyć, żeby Andrzej nie trafił na Przemka.
Wbiegła na izbę zdyszana.
- Co się dzieje? - zapytał z uśmiechem Zapała
- Sambor cię szukał. Jest wściekły
- I dlatego tak biegłaś. Przecież nie pierwszy raz widziałaś go w furii - uśmiechnął się jeszcze szerzej. Odkąd wrócił do pracy humor mu dopisywał.
- Jest jeszcze coś - szepnęła. Wtedy drzwi się otworzyły, a stanął w nich Falkowicz. Przemkowi zrzedła mina. Zniesmaczony opuścił izbę.
- Dzień dobry pani doktor - uśmiechnął się delikatnie. Nie wiedział, dlaczego przybiegła na izbę, ale był pewien że nie ma dzisiaj dyżuru.
- Jak się pan czuje profesorze?
- Bywało lepiej - odpowiedział. Usiadł na kozetce i powoli zaczął rozpinać koszulę. Nie mógł się nie uśmiechnąć widząc wzrok Consalidy.
Wiedział, że ją jeszcze dziś zobaczy. I nie mylił się. Gdy usłyszał dzwonek do drzwi nie zdziwił się gdy zobaczył ją. Natychmiast ją wpuścił
- Już się stęskniłaś? - zapytał uśmiechając się
- Powiedzmy - zauważył, że ma ze sobą dużo torbę. Zaczęła w niej czegoś szukać. Po chwili wyjęła butelkę wina - Mam ochotę na miły wieczór. Ty, ja i kilka odpowiedzi na moje pytania
- Ciekawy plan, ale ja z reguły wolę tajemnice. Wtedy każdego dnia można odkryć coś nowego, zaskakującego o drugim człowieku - ściągając jej kurtkę opuszkiem palca musnął jej szyję. Poczuła delikatny, przyjemny dreszcz. Uśmiechnęła się.
Kolejny kieliszek. Poznała odpowiedzi tylko na nieliczne pytania, które ją dręczyły. Przysunął się niebezpiecznie blisko niej, ich ciała się stykały.
- Intryguje mnie pan, profesorze - uśmiechnęła się patrząc prosto w jego oczy. Wzrokiem zaczęła podążać coraz niżej. Natrafiła na usta, a po chwili czuła je na swoich wargach. Jej puls przyspieszył. Falk ustami schodził coraz niżej, delikatnie musnął jej szyje. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej ciele zsuwając jej bluzkę. Wstali z kanapy. Przyparł ją do ściany, zachłannie całował. Usłyszał cichy jęk, gdy rozpiął jej stanik. Jego oczom ukazały się małe, ale jędrne piersi. Ona powoli rozpinała jego koszulę, po chwili odrzuciła ją na podłogę. Całując się powędrowali do sypialni. Dłońmi gładził jej plecy i pośladki. Gdy tylko znaleźli się w sypialni położył ją na łóżku i przygniótł ją swoim ciężarem. Ustami zaczął schodzić coraz niżej, całował jej piersi, sutki, podczas gdy ona szarpała się z jego paskiem. Ich oddech stawał się coraz płytszy. Jednym ruchem ściągnął jej spodnie. Wtedy jego usta zaczęły schodzić jeszcze niżej. Zębami rozerwał delikatny materiał jej majtek. Gdy językiem dotknął jej łechtaczki przeszedł ją przyjemny dreszcz. Gdy wreszcie uporała się z jego spodniami przejęła inicjatywę. Ściągnęła jego bokserki. Wzięła w ręce jego męskość i delikatnie pocierała. Po chwili złapał ją za pośladki i delikatnie wszedł w nią. Kochali się wolno delektując się każdą sekundą. Dłonią bawił się jej piersią. Zaczął przyspieszać, jego ruchy były coraz głębsze. Przyspieszał, zwalniał doprowadzając ją do szaleństwa. W końcu oboje doszli. Położyli się na poduszkach oddychając głęboko. Po chwili usłyszała jego ciche chrapanie. Niepewnie wstała...
sobota, 5 kwietnia 2014
Historia trochę inaczej cz 12
Tak wiem, next miał być już wieki temu, ale trochę się ostatnio działo i nie dałam rady :) Trochę krótki... Dziękuję za dwa skromne rekordziki :* Komentarzy (40) i wejść (652) ;*
- Co się dzieje? - wbiegła na izbę natychmiast po tym jak ją zawołano
- Został postrzelony, stracił mnóstwo krwi. Myj się. - powiedział szybko Sambor. Wiki nawet nie zdążyła spojrzeć na twarz pacjenta. Natychmiast pognała na salę.
- Gdzie dostał?
- Kula przeszła na wylot pod sercem. Jeśli go utrzymamy to za parę tygodni znów będzie mógł terroryzować szpital - Sambor teatralnie westchnął, a Wiki zbladła - Dobrze się czujesz? - Consalida niepewnie spojrzała na twarz pacjenta, w nadziei, że to jednak nie on
- Tak, tak... Ssanie - powiedziała głęboko oddychając. - Powinniśmy wezwać Adama. Jest niezłym naczyniowcem.
- Nie wydaje mi się... Mógłby się zachować nieprofesjonalnie, sporo go łączy z Falkowiczem. Był nie tylko jego pracownikiem, myślę, że się ze sobą zżyli
- Tak, na pewno... - przed oczami miała Andrzeja i siebie całujących się na parkingu. Nie mogła uwierzyć, że właśnie operuje tego faceta - Ale...
- Dobrze, powiadomcie Adama - powiedział zrezygnowany Sambor obserwując parametry życiowe Andrzeja.
Po ponad godzinnej operacji trzymała kulę, którą dostał. Miała płytki oddech, była wykończona, ale na jej twarz wkradł się delikatny uśmiech... Udało się.
- Cholera, krwawi! - krzyknął Adam
- Serwety! - Sambor natychmiast zareagował - Odessij - zwrócił się do Wiktorii. Ta nie potrafiła się ruszyć - Wiktoria do cholery!
- Wiki! - Adam stał koło niej. Delikatnie szturchnął Consalidę. Natychmiast się ocknęła. Nic nie mówiła, zaczęła odsysać krew.
Ciężko oddychała oparta o umywalkę. Skończyli dopiero po drugiej, jedyne o czym marzyła to się położyć. Była wykończoną, długo nie mogli opanować krwawienia.
- Ciekawe, czym profesorek sobie tak nagrabił... - Adam uśmiechnął się pokazując swoje śnieżnobiałe zęby
- Bawi cię to? - syknęła patrząc na niego ze złością - Cudem to przeżył
- Myślałam, że go nienawidzisz... Chociaż nie, po tym co widziałem już nie jestem pewien
- Co widziałeś? - była coraz bardziej zdenerwowana.
- Ty, Andrzej... Najpierw urocze schadzki, potem ten pocałunek. Pojechałaś z nim - zaczął wyliczać - Widziałem też jego reakcję na twoje pogaduszki z Zapałą. Zadowolony nie był.
- O czym ty mówisz? - uspokoiła się lekko. Nie mogła uwierzyć, że Andrzej przejął się tym, że opiekowała się Przemkiem. Powinien był zrozumieć, w końcu to jej przyjaciel.
- Widziałem jak na was patrzył. Z taką złością i smutkiem? - bardziej zapytał niż stwierdził. Pierwszy raz widział smutek w oczach profesora - Kiedy wszedłem do jego gabinetu wywalał wszystko z biurka. Rzucał po całym pomieszczeniu. Powiedział, że szuka jakiegoś dokumentu, ale uwierz to nie wyglądało na poszukiwania. Wyglądało jakby się nieźle wkurzył - lekko się uśmiechnął. Widząc zdziwienie Consalidy zapytał - Nie wiedziałaś, że mu się podobasz?
- Myślałam, że... Zresztą nieważne - zerwała swoją maskę i wyszła. Ochota na sen odeszła, zupełnie nieświadomie zmierzała na salę Andrzeja.
Gdy zobaczyła go śpiącego, spokojnego nie była w stanie nic powiedzieć. Położyła dłoń na jego dłoni i spojrzała na jego twarz owianą spokojem. W jej głowie przemknęły wszystkie ich wspólne rozmowy, gorsze i lepsze wspomnienia związane z nim.
- Wiktoria? - nawet nie zauważyła, kiedy usnęła z głową na jego torsie. Obudził ją zdziwiony głos Ruuda
- Przepraszam, usnęłam - szybko wstała i poprawiła włosy
- Nie szkodzi - na jego twarzy pojawił się charakterystyczny uśmieszek. Zmierzyła go wzrokiem, uśmiech natychmiast zniknął. Consalida szybko opuściła salę...
Minęło kilka dni. Kilka monotonnych i długich dni w życiu doktor Consalidy. Wstawała, odbębniała dyżur, zaglądała do Andrzeja, kończyła dyżur, siedziała u Falka, gadała z Przemkiem, czasem zamieniała parę słów z Agatą, brała prysznic i szła spać. I tak było przez kilka dni aż w końcu coś się stało. Zajrzała na chwilę do Andrzeja podczas dyżuru. Wchodząc zauważyła, że oczy ma otwarte
- No w końcu panie profesorze - uśmiechnęła się. Spojrzał na nią - Już myślałam, że nigdy się nie wybudzisz
- Chyba nawaliłem z tym obiadem
- Taak zdecydowanie nawaliłeś. Tak mnie wystawić? Nieładnie z pana strony - usiadła na krześle przy jego łóżku
- Co się działo kiedy byłem w śpiączce?
- Nic ciekawego... Sambor został ordynatorem, brakuje nam chirurgów, a zwłaszcza dobrego chirurga naczyniowego
- Chciałaś powiedzieć najlepszego - uśmiechnął się delikatnie
- Uwielbiam twoją skromność - odwzajemniła jego uśmiech
- Wiki...
- Tak?
- Co się zmieniło, kiedy przyjechał Przemek? - zapytał
- Nic...
- W restauracji... Dzwonili, bo go przywieźli prawda?
- Tak, ale co to ma do rzeczy. To mój przyjaciel, musiałam sprawdzić co z nim - odpowiedziała szybko
- Nie uważasz, że trochę za bardzo się przejmujesz? Ciągle przy nim przesiadywałaś - starał się mówić spokojnie. Dopiero gdy jej to wygarnął poczuł ulgę
- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć to kilka poprzednich dni spędziłam tutaj czekając aż się obudzisz! - krzyknęła. Zauważył łzy w jej oczach, które usilnie próbowała powstrzymać. Po chwili wybiegła
- Brawo Falkowicz... Jesteś mistrzem - powiedział do siebie gdy zrozumiał jaki błąd popełnił.
- Co się dzieje? - wbiegła na izbę natychmiast po tym jak ją zawołano
- Został postrzelony, stracił mnóstwo krwi. Myj się. - powiedział szybko Sambor. Wiki nawet nie zdążyła spojrzeć na twarz pacjenta. Natychmiast pognała na salę.
- Gdzie dostał?
- Kula przeszła na wylot pod sercem. Jeśli go utrzymamy to za parę tygodni znów będzie mógł terroryzować szpital - Sambor teatralnie westchnął, a Wiki zbladła - Dobrze się czujesz? - Consalida niepewnie spojrzała na twarz pacjenta, w nadziei, że to jednak nie on
- Tak, tak... Ssanie - powiedziała głęboko oddychając. - Powinniśmy wezwać Adama. Jest niezłym naczyniowcem.
- Nie wydaje mi się... Mógłby się zachować nieprofesjonalnie, sporo go łączy z Falkowiczem. Był nie tylko jego pracownikiem, myślę, że się ze sobą zżyli
- Tak, na pewno... - przed oczami miała Andrzeja i siebie całujących się na parkingu. Nie mogła uwierzyć, że właśnie operuje tego faceta - Ale...
- Dobrze, powiadomcie Adama - powiedział zrezygnowany Sambor obserwując parametry życiowe Andrzeja.
Po ponad godzinnej operacji trzymała kulę, którą dostał. Miała płytki oddech, była wykończona, ale na jej twarz wkradł się delikatny uśmiech... Udało się.
- Cholera, krwawi! - krzyknął Adam
- Serwety! - Sambor natychmiast zareagował - Odessij - zwrócił się do Wiktorii. Ta nie potrafiła się ruszyć - Wiktoria do cholery!
- Wiki! - Adam stał koło niej. Delikatnie szturchnął Consalidę. Natychmiast się ocknęła. Nic nie mówiła, zaczęła odsysać krew.
Ciężko oddychała oparta o umywalkę. Skończyli dopiero po drugiej, jedyne o czym marzyła to się położyć. Była wykończoną, długo nie mogli opanować krwawienia.
- Ciekawe, czym profesorek sobie tak nagrabił... - Adam uśmiechnął się pokazując swoje śnieżnobiałe zęby
- Bawi cię to? - syknęła patrząc na niego ze złością - Cudem to przeżył
- Myślałam, że go nienawidzisz... Chociaż nie, po tym co widziałem już nie jestem pewien
- Co widziałeś? - była coraz bardziej zdenerwowana.
- Ty, Andrzej... Najpierw urocze schadzki, potem ten pocałunek. Pojechałaś z nim - zaczął wyliczać - Widziałem też jego reakcję na twoje pogaduszki z Zapałą. Zadowolony nie był.
- O czym ty mówisz? - uspokoiła się lekko. Nie mogła uwierzyć, że Andrzej przejął się tym, że opiekowała się Przemkiem. Powinien był zrozumieć, w końcu to jej przyjaciel.
- Widziałem jak na was patrzył. Z taką złością i smutkiem? - bardziej zapytał niż stwierdził. Pierwszy raz widział smutek w oczach profesora - Kiedy wszedłem do jego gabinetu wywalał wszystko z biurka. Rzucał po całym pomieszczeniu. Powiedział, że szuka jakiegoś dokumentu, ale uwierz to nie wyglądało na poszukiwania. Wyglądało jakby się nieźle wkurzył - lekko się uśmiechnął. Widząc zdziwienie Consalidy zapytał - Nie wiedziałaś, że mu się podobasz?
- Myślałam, że... Zresztą nieważne - zerwała swoją maskę i wyszła. Ochota na sen odeszła, zupełnie nieświadomie zmierzała na salę Andrzeja.
Gdy zobaczyła go śpiącego, spokojnego nie była w stanie nic powiedzieć. Położyła dłoń na jego dłoni i spojrzała na jego twarz owianą spokojem. W jej głowie przemknęły wszystkie ich wspólne rozmowy, gorsze i lepsze wspomnienia związane z nim.
- Wiktoria? - nawet nie zauważyła, kiedy usnęła z głową na jego torsie. Obudził ją zdziwiony głos Ruuda
- Przepraszam, usnęłam - szybko wstała i poprawiła włosy
- Nie szkodzi - na jego twarzy pojawił się charakterystyczny uśmieszek. Zmierzyła go wzrokiem, uśmiech natychmiast zniknął. Consalida szybko opuściła salę...
Minęło kilka dni. Kilka monotonnych i długich dni w życiu doktor Consalidy. Wstawała, odbębniała dyżur, zaglądała do Andrzeja, kończyła dyżur, siedziała u Falka, gadała z Przemkiem, czasem zamieniała parę słów z Agatą, brała prysznic i szła spać. I tak było przez kilka dni aż w końcu coś się stało. Zajrzała na chwilę do Andrzeja podczas dyżuru. Wchodząc zauważyła, że oczy ma otwarte
- No w końcu panie profesorze - uśmiechnęła się. Spojrzał na nią - Już myślałam, że nigdy się nie wybudzisz
- Chyba nawaliłem z tym obiadem
- Taak zdecydowanie nawaliłeś. Tak mnie wystawić? Nieładnie z pana strony - usiadła na krześle przy jego łóżku
- Co się działo kiedy byłem w śpiączce?
- Nic ciekawego... Sambor został ordynatorem, brakuje nam chirurgów, a zwłaszcza dobrego chirurga naczyniowego
- Chciałaś powiedzieć najlepszego - uśmiechnął się delikatnie
- Uwielbiam twoją skromność - odwzajemniła jego uśmiech
- Wiki...
- Tak?
- Co się zmieniło, kiedy przyjechał Przemek? - zapytał
- Nic...
- W restauracji... Dzwonili, bo go przywieźli prawda?
- Tak, ale co to ma do rzeczy. To mój przyjaciel, musiałam sprawdzić co z nim - odpowiedziała szybko
- Nie uważasz, że trochę za bardzo się przejmujesz? Ciągle przy nim przesiadywałaś - starał się mówić spokojnie. Dopiero gdy jej to wygarnął poczuł ulgę
- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć to kilka poprzednich dni spędziłam tutaj czekając aż się obudzisz! - krzyknęła. Zauważył łzy w jej oczach, które usilnie próbowała powstrzymać. Po chwili wybiegła
- Brawo Falkowicz... Jesteś mistrzem - powiedział do siebie gdy zrozumiał jaki błąd popełnił.
sobota, 29 marca 2014
Historia trochę inaczej cz. 11
Drogę przebyli w ciszy. Kilka razy chciał się odezwać, ale gdy tylko na nią spojrzał nie potrafił nic powiedzieć. Atmosfera była nie do zniesienia, dla ich obojga.
- Dziękuję za odwiezienie
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się delikatnie - Zobaczymy się jeszcze
- Przecież pracujemy razem
- Niee... Chodziło mi o bardziej prywatne spotkanie. Intrygujesz mnie, chciałbym dowiadywać się o tobie nowych rzeczy.
- To chyba nie najlepszy pomysł - odpowiedziała i szybko zniknęła w szpitalu. Obserwował ją, dopóki nie weszła do środka. Potem pojechał do swojego domu.
- Dobrze, że jesteś... Za chwilę będzie na stole - powiedziała szybko Agata
- Przytomny?
- Masz naprawdę krótką chwilę - Wiki weszła do jednej z sal. W środku kręciły się pielęgniarki i Ruud. Na łóżku leżał młody mężczyzna. ledwo kontaktował ale gdy ujrzał jej rude włosy delikatnie się uśmiechnął
- Coś ty narobił? - nie był w stanie jej odpowiedzieć. Przykrył jej dłoń swoją - Dlaczego ja cię w ogóle wypuszczałam na tą misję? Mogłeś zginąć... - otarła łzy - Tylko się nie poddawał słyszysz. Wyjdziesz z tego
- Wiki, musisz już iść... - uwolniła swoją rękę z jego uścisku i szła za nim aż nie zniknął na sali operacyjnej
- Co się właściwie stało?
- Wybuch... To będzie długa operacja - odpowiedziała Agata
- Więc czekamy - usiadła na jednym z krzeseł. Woźnicka usiadła koło niej
- Gdzie byłaś?
- To teraz nieważne... Najważniejszy jest Przemek i jego życie.
Wszedł do swojej willi i miał ochotę się napić. Nalał sobie szklankę whisky, wypił ją jednym haustem. Pomyślał o dzisiejszym wieczorze. Wszystko stało się bardzo szybko. Rzucił pustą szklanką o ściankę, rozprysła się w drobny mak, a on zrzucił wszystkie poduszki z kanapy. To pozwoliło mu się trochę opanować, ale nadal nie mógł uwierzyć, że potrafił się tak głupio zachować. Wtedy zadzwonił jego telefon. Leniwie odebrał
- Wiedziałem doktorku, że się jeszcze kiedyś spotkamy. Pamiętasz mojego brata? Na pewno pamiętasz
- Uregulowałem swój dług - odpowiedział szybko
- A pamiętasz mężczyznę, który parę dni temu pojawił się w twojej klinice. Tego złodziejaszka? Wydałeś go policji... - Falkowicz głośno przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, że ten złodziej to tak dobrze znany mu mężczyzna. W słuchawce usłyszał huk - Następna kula jest przeznaczona dla ciebie. - jego rozmówca rozłączył się, a on ciężko opadł na kanapę. Nawet nie zauważył, kiedy usnął.
Obudził się zlany potem. Pierwszy raz od dawna śniło mu się coś innego niż rude włosy i zielony oczy. Koszmar...
Był zdenerwowany, gdyby nie mnóstwo papierkowej roboty nie wychodziłby z domu. Ciągle rozglądał się dookoła. Każdy najmniejszy ruch, każda osoba tylko pogłębiała jego strach. I gdy już był tak zdenerwowany, że nie mógł się na niczym skupić coś odwróciło jego uwagę. Był na oiomie, chciał zajrzeć do pacjenta, ale jego uwagę przykuła rudowłosa postać. Wiktoria, siedziała przy łóżku i trzymała za dłoń mężczyznę. Widział, że jej usta się poruszają, że coś do niego mówi. W mężczyźnie rozpoznał Przemka Zapałę. Wszystko ułożyło się w logiczną całość. Gdy wczoraj zadzwonił jej telefon, chodziło o niego. Nie mógł w to uwierzyć. Szybko się stamtąd wycofał.
Składał podpisy na dokumentach. Jeden gwałtowniejszy od drugiego, całkowicie zapomniał o groźbach. Przed oczami ciągle miał Wiktorię siedzącą przy łóżku Przemka. Wiedział, że sam niedługo znajdzie się w podobnej sytuacji. I że ona nie będzie przy nim siedzieć, nie miał nikogo, kto by poświęcił tyle ile Wiktoria dla swoich bliskich.
Od kilku dni żył w niepewności, strachu i złości. Przez cały ten czas ciągle widywał Wiki i Przemka razem. Spacerowała z nim, ciągle rozmawiali, całowała go w policzek. Naprawdę chciał, żeby to dla niej nic nie znaczyło ale widział jak się do niego uśmiecha. Pamiętał jak ją o niego zapytał. Najwyraźniej gdy tylko znów się pojawił jej uczucia odżyły.
- Andrzej, zerkniesz do pacjentki z dwójki. Obawiam się, że tętniak pękł - delikatnie zapukała i weszła do jego gabinetu.
- Jasne - leniwie wstał, starał się na nią nie patrzeć.
- Słuchaj, przepraszam. Wtedy trochę się zdenerwowałam, wiesz Przemek... Myślę, że może jednak moglibyśmy się spotkać gdzieś poza murami szpitala
- Pani doktor, pacjent... - odezwał się. Nie chciał, żeby zauważyła jego delikatny uśmiech. Lekko przyspieszył kroku i wszedł na salę pacjenta. W ciszy go przebadał. - Na stół - powiedział szybko
- Andrzej, co się dzieje?
- Nic... Ostatnio jestem trochę zmęczony. Idź się myć
- Słuchaj jest jeszcze jedna sprawa, raczej pilna
- Słucham - powiedział intensywnie przypatrując się jej butom
- Pamiętasz Justynę? Tą, której powiedziałam, że jesteś moim narzeczonym
- Pamiętam - nie potrafił się nie uśmiechnąć
- Zaprasza nas na obiad. Próbowałam odmówić, ale nie da mi spokoju dopóki nie przyjdziemy
- Nie ma sprawy. Kiedy ten obiad? - zapytał
- Za dwa dni...
- Później sprawdzę, czy będę wolny, ale chyba nie ma żadnych przeciwwskazań - uśmiechnął się uwodzicielsko - Chętnie poznam tą Justynę
Uśmiechnięty wyszedł ze szpitala. Nie mógł doczekać się tego obiadu. Nagle usłyszał znajomy głos
- No i co doktorku? Jakże miło cię widzieć po tylu latach...
- Też się cieszę - wysyczał przez zęby
- Co powiesz na małe bum? - powiedział zimnym tonem, a po chwili padł strzał. Poczuł rozdzierający ból, a po chwili zemdlał.
*Nie bierzcie pod uwagę postrzelenia Falkowicza w 488, w opowiadaniu nie istniało :)
- Dziękuję za odwiezienie
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się delikatnie - Zobaczymy się jeszcze
- Przecież pracujemy razem
- Niee... Chodziło mi o bardziej prywatne spotkanie. Intrygujesz mnie, chciałbym dowiadywać się o tobie nowych rzeczy.
- To chyba nie najlepszy pomysł - odpowiedziała i szybko zniknęła w szpitalu. Obserwował ją, dopóki nie weszła do środka. Potem pojechał do swojego domu.
- Dobrze, że jesteś... Za chwilę będzie na stole - powiedziała szybko Agata
- Przytomny?
- Masz naprawdę krótką chwilę - Wiki weszła do jednej z sal. W środku kręciły się pielęgniarki i Ruud. Na łóżku leżał młody mężczyzna. ledwo kontaktował ale gdy ujrzał jej rude włosy delikatnie się uśmiechnął
- Coś ty narobił? - nie był w stanie jej odpowiedzieć. Przykrył jej dłoń swoją - Dlaczego ja cię w ogóle wypuszczałam na tą misję? Mogłeś zginąć... - otarła łzy - Tylko się nie poddawał słyszysz. Wyjdziesz z tego
- Wiki, musisz już iść... - uwolniła swoją rękę z jego uścisku i szła za nim aż nie zniknął na sali operacyjnej
- Co się właściwie stało?
- Wybuch... To będzie długa operacja - odpowiedziała Agata
- Więc czekamy - usiadła na jednym z krzeseł. Woźnicka usiadła koło niej
- Gdzie byłaś?
- To teraz nieważne... Najważniejszy jest Przemek i jego życie.
Wszedł do swojej willi i miał ochotę się napić. Nalał sobie szklankę whisky, wypił ją jednym haustem. Pomyślał o dzisiejszym wieczorze. Wszystko stało się bardzo szybko. Rzucił pustą szklanką o ściankę, rozprysła się w drobny mak, a on zrzucił wszystkie poduszki z kanapy. To pozwoliło mu się trochę opanować, ale nadal nie mógł uwierzyć, że potrafił się tak głupio zachować. Wtedy zadzwonił jego telefon. Leniwie odebrał
- Wiedziałem doktorku, że się jeszcze kiedyś spotkamy. Pamiętasz mojego brata? Na pewno pamiętasz
- Uregulowałem swój dług - odpowiedział szybko
- A pamiętasz mężczyznę, który parę dni temu pojawił się w twojej klinice. Tego złodziejaszka? Wydałeś go policji... - Falkowicz głośno przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, że ten złodziej to tak dobrze znany mu mężczyzna. W słuchawce usłyszał huk - Następna kula jest przeznaczona dla ciebie. - jego rozmówca rozłączył się, a on ciężko opadł na kanapę. Nawet nie zauważył, kiedy usnął.
Obudził się zlany potem. Pierwszy raz od dawna śniło mu się coś innego niż rude włosy i zielony oczy. Koszmar...
Był zdenerwowany, gdyby nie mnóstwo papierkowej roboty nie wychodziłby z domu. Ciągle rozglądał się dookoła. Każdy najmniejszy ruch, każda osoba tylko pogłębiała jego strach. I gdy już był tak zdenerwowany, że nie mógł się na niczym skupić coś odwróciło jego uwagę. Był na oiomie, chciał zajrzeć do pacjenta, ale jego uwagę przykuła rudowłosa postać. Wiktoria, siedziała przy łóżku i trzymała za dłoń mężczyznę. Widział, że jej usta się poruszają, że coś do niego mówi. W mężczyźnie rozpoznał Przemka Zapałę. Wszystko ułożyło się w logiczną całość. Gdy wczoraj zadzwonił jej telefon, chodziło o niego. Nie mógł w to uwierzyć. Szybko się stamtąd wycofał.
Składał podpisy na dokumentach. Jeden gwałtowniejszy od drugiego, całkowicie zapomniał o groźbach. Przed oczami ciągle miał Wiktorię siedzącą przy łóżku Przemka. Wiedział, że sam niedługo znajdzie się w podobnej sytuacji. I że ona nie będzie przy nim siedzieć, nie miał nikogo, kto by poświęcił tyle ile Wiktoria dla swoich bliskich.
Od kilku dni żył w niepewności, strachu i złości. Przez cały ten czas ciągle widywał Wiki i Przemka razem. Spacerowała z nim, ciągle rozmawiali, całowała go w policzek. Naprawdę chciał, żeby to dla niej nic nie znaczyło ale widział jak się do niego uśmiecha. Pamiętał jak ją o niego zapytał. Najwyraźniej gdy tylko znów się pojawił jej uczucia odżyły.
- Andrzej, zerkniesz do pacjentki z dwójki. Obawiam się, że tętniak pękł - delikatnie zapukała i weszła do jego gabinetu.
- Jasne - leniwie wstał, starał się na nią nie patrzeć.
- Słuchaj, przepraszam. Wtedy trochę się zdenerwowałam, wiesz Przemek... Myślę, że może jednak moglibyśmy się spotkać gdzieś poza murami szpitala
- Pani doktor, pacjent... - odezwał się. Nie chciał, żeby zauważyła jego delikatny uśmiech. Lekko przyspieszył kroku i wszedł na salę pacjenta. W ciszy go przebadał. - Na stół - powiedział szybko
- Andrzej, co się dzieje?
- Nic... Ostatnio jestem trochę zmęczony. Idź się myć
- Słuchaj jest jeszcze jedna sprawa, raczej pilna
- Słucham - powiedział intensywnie przypatrując się jej butom
- Pamiętasz Justynę? Tą, której powiedziałam, że jesteś moim narzeczonym
- Pamiętam - nie potrafił się nie uśmiechnąć
- Zaprasza nas na obiad. Próbowałam odmówić, ale nie da mi spokoju dopóki nie przyjdziemy
- Nie ma sprawy. Kiedy ten obiad? - zapytał
- Za dwa dni...
- Później sprawdzę, czy będę wolny, ale chyba nie ma żadnych przeciwwskazań - uśmiechnął się uwodzicielsko - Chętnie poznam tą Justynę
Uśmiechnięty wyszedł ze szpitala. Nie mógł doczekać się tego obiadu. Nagle usłyszał znajomy głos
- No i co doktorku? Jakże miło cię widzieć po tylu latach...
- Też się cieszę - wysyczał przez zęby
- Co powiesz na małe bum? - powiedział zimnym tonem, a po chwili padł strzał. Poczuł rozdzierający ból, a po chwili zemdlał.
*Nie bierzcie pod uwagę postrzelenia Falkowicza w 488, w opowiadaniu nie istniało :)
niedziela, 23 marca 2014
Miniaturka "Czas się zatrzymał..."
https://www.youtube.com/watch?v=VRUWtag5EFk
- Zdrówko - kolejny łyk szkockiej. Siedział w barze już od kilku godzin, nie chciał wracać do domu. Wprawdzie już miał do kogo, miał żonę, ale to go jeszcze bardziej odtrącało. Wolał spędzić samotny wieczór popijając whisky niż siedzieć w domu z Kingą. Wtedy jego pijany umysł coś zauważył. Rude włosy, bał się pomyśleć, że należą do niej
- Boże, nie... Co ty tu robisz? - usiadła przed nim, a on nadal nie dowierzał
- Hej śliczna... - uśmiechnął się szeroko
- Chodź, jesteś kompletnie pijany. Odwiozę cię do domu - pomogła mu wstać i odprowadziła go do taksówki. Usiadła obok niego i podała jego adres.
- Tam jest moja żona, chociaż wolałbym, żeby jej nie było - powiedział
- Spokojnie, nikogo tam nie ma. Kinga zdążyła się pochwalić, że jedzie do rodziców, myślałam, że z tobą
- Nic o tym nie wiedziałem - powiedział spoglądając w jej oczy
- Może po prostu jej nie słuchałeś - odezwała się, a po chwili jechali w ciszy. Długo zbierała się w sobie, żeby wreszcie to powiedzieć - Przepraszam za wszystko
- Za co dokładnie?
- Za to, że cię odrzucałam, za to, że wybrałam Adama i że się od ciebie odcięłam. Kochałam nasze rozmowy, ale to zabrnęło za daleko
- Zwyczajnie bałaś się zaryzykować. Kłamałaś, gdy powiedziałaś, że niczego się nie boisz
- Nie wierzę, że to pamiętasz
- Pamiętam wszystko, związane z tobą Wiki - powiedział patrząc jej głęboko w oczy. Nieświadomie zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. Złapała go za rękę. Na chwilę czas się zatrzymał. Do chwili aż ich usta się złączyły, potem wszystko wydarzało się w szaleńczym tempie.
Wylądowali w jego willi. Z trudem otworzył drzwi. Gdy już znaleźli się w środku nie byli w stanie się od siebie oderwać. Rękoma delikatnie zjeżdżał po jej ciele. Od szyi, przez kręgosłup do ud. Delikatnie podniósł ją do góry i przyparł do ściany. Całując go czuła, że się uśmiecha. Oplotła nogami jego ciało, podczas gdy on ruszył do sypialni.
Opadli na łóżko, natychmiast zaczęli się rozbierać. Ściągnął z niej bluzkę i ujrzał koronkowy stanik okrywający jej małe lecz jędrne piersi. Wiki też nie traciła czasu. Rozerwała jego śnieżnobiałą koszulę. Wędrowała dłońmi po jego klatce piersiowej natrafiając na spodnie. Nagle Andrzej położył się na niej o odrzucił gdzieś jej stanik. Poczuł nabrzmiałe z podniecenia sutki. Jego usta kierowały się coraz niżej. Szyja, piersi, płaski brzuch. Ściągnął jej spodnie i koronkowe majtki. Jego usta schodziły coraz niżej, aż do jej kobiecości. Pieścił ją delikatnie, poczuła jak lekko wsuwa palec wewnątrz jej świątyni jednocześnie zataczając językiem kółka wokół łechtaczki. Wiła się z podniecenia. Jego usta znowu wędrowały po jej ciele, w górę. Poczuła jak zaciska zęby na jej sutku jednocześnie wsuwając wilgotne już palce w jej miejsce rozkoszy. Nagle zacisnęła nogi wokół jego tak że nie mógł się ruszyć. Wiedział że jest blisko eksplozji. W końcu nastąpił wybuch, krzyk i rozkosz na którą tak bardzo czekała. Znów zaczęli się całować, szybko pozbyła się jego spodni i bokserek. Zaczęła delikatnie masować jego męskość. Obróciła go tak, że teraz ona leżała na nim. Po chwili usiadła na nim okrakiem. Wsunął się w nią starając się być delikatnym. Potem ich ruchy stawały się coraz szybsze i mocniejsze. Jego ręce wędrowały po jej piersiach i plecach. Czuł, że sprawia jej to przyjemność. Doszli w tym samym momencie krzycząc swoje imiona i opadając na poduszki. I wtedy czas znów się zatrzymał
- To nigdy nie powinno się wydarzyć - szepnęła
- A nie pomyślałaś, że to może być przeznaczenie. Nieprzypadkowo spotkaliśmy się w tym barze
- Andrzej.... - zaczęła, ale nie dał jej dokończyć
- Posłuchaj, wiem, że nigdy nie wzięłaś mnie na poważnie. A przynajmniej tak mówiłaś. Nie wiem, co naprawdę czujesz... Nigdy nie wyraziłaś swoich uczuć, jesteś zupełnie jak ja. Tyle, że ja nie potrafię. Nie potrafię mówić o miłości, nigdy wcześniej nie byłem zakochany, ale myślę, że to jest właśnie to co czuję do ciebie. Chcę spędzać z tobą każdą chwilę, nie mogę przestać myśleć o tobie. Uwielbiam patrzeć jak się uśmiechasz. Uwielbiam patrzeć w twoje zielone oczy. Chcę, żebyś była szczęśliwa, niekoniecznie ze mną, po prostu szczęśliwa. Myślę, że to jest właśnie miłość.
- Andrzej...
- Zrozumiem, jeśli nigdy więcej nie będziesz chciała mnie widzieć, ale musiałem to powiedzieć. Wiktorio kocham cię - delikatnie uśmiechnął się patrząc w jej oczy
- Mogę już coś powiedzieć? - przytaknął głową - Chciałabym móc powiedzieć, że nic do ciebie nie czuję. Ale gdy nie masz ze mną dyżuru tęsknię. Czuję rozdzierający ból za każdym razem, gdy widzę cię z żoną i kocham każdą chwilę spędzoną z tobą
- Próbujemy być razem? - zapytał z nadzieją
- Chyba tak - uśmiechnęła się - Tylko... Jak ja to powiem Adamowi?
- Jak ja to powiem Kindze? Nieważne... Kocham cię i tylko to się liczy. Spotkajmy się jutro o dziesiątej w tym barze. Jako wolni ludzie - delikatnie go pocałowała
- Zgoda profesorze...
Gdy tylko wyszła naszły go wątpliwości. Mnóstwo wątpliwości, ale wiedział jedno. Chce być z Wiki i zrobi wszystko, żeby tak było. Było późno, był zmęczony, ale nie mógł zasnąć. Myślał nad tym, co powiedzieć Kindze...
Nadszedł wieczór, gdy tylko otworzyły się drzwi jego domu chciał powiedzieć jej wszystko. Ale gdy tylko ją zobaczył pierwszy raz stracił swoją odwagę. Sytuację pogarszał fakt, że przyjechała z ojcem
- Witam panie profesorze - zaczął natychmiast ze swoim sztucznym uśmiechem. Po chwili pocałował żonę w rękę.
- Dzień dobry Andrzeju - odparł zimnym tonem Walczyk. Usiedli w salonie i zaczęli najdłuższą rozmowę w jakiej kiedykolwiek uczestniczył.
Gdy tylko profesor Walczyk na chwilę zniknął zebrał w sobie całą odwagę i spojrzał na Kingę
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczął. Przyjrzała mu się z zaciekawieniem
- Słucham - odparła niby obojętnym tonem. Ostatnio coraz częściej się kłócili, ale oboje wiedzieli, że Kinga go kocha. I że jest to nieodwzajemniona miłość. Jednak mimo wszystko nie potrafił jej zadać tego ciosu
- Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale musimy... musimy się rozwieźć.
- Co!?
- Nie mogę już z tobą być, nie wytrzymuję. Czuję się jak w klatce. Kinga... zdradziłem cię - była bliska wybuchnięciem płaczem, cudem się powstrzymała
- Jeszcze dzisiaj się wyprowadzę, ale powiedz mi jedno... Z Wiki? - skinął głową - Oby była tego warta, Andrzej. Chciałabym, żebyś kiedyś pokochał mnie tak jak kochasz ją - starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej niewyraźny grymas. Wstał z zamiarem opuszczenia willi. Złapała go za rękę - To twój dom, nie musisz wychodzić
- Nie mogę sobie wybaczyć tego, że tak cię skrzywdziłem
- Nic mi nie jest...
- Wiem, jak jest naprawdę. - delikatnie uniósł kącik ust i ruszył w stronę schodów. Zaszył się w jednym z pokojów dopóki nie usłyszał zgrzytu zamykanych drzwi.
Czekał w barze już od dłuższego czasu. Co chwila spoglądał na zegarek, spóźniała się. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, od dziś mieli zacząć nowy rozdział w ich życiu. Razem. Dopijał whisky, gdy drzwi się otworzyły. Pierwszą osobą, którą zobaczył była Agata. Za nią szedł Przemek, za nimi Wiktoria. Zapała spojrzał na niego z zaskoczeniem. Domyślił się, że ani on ani doktor Woźnicka nie wiedzą o tym co się wydarzyło w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Chciał już podejść do Wiktorii, gdy zauważył kogoś za nią. Wiki lekko odsunęła się, a jego oczom ukazała się postać... Adama. Z wrażenia usiadł na stołku. Na chwilę czas stanął w miejscu. Czwórka rezydentów usiadła przy stoliku. Wszyscy oprócz rudej pani doktor się śmieli. Ona ze smutkiem obróciła się w jego stronę. Zauważył łzy w jej oczach. Delikatnym ruchem głowy zaprzeczyła, a on nie był w stanie się ruszyć. W tej chwili wszystko przestało się liczyć. Dla niego wszystko straciło sens, wszystko przestało istnieć.
- Pani doktor, Adam Krajewski jest na izbie...
- Co on tam robi, przecież ma wolne - była naprawdę zmęczona, Ostatnią noc spędziła z Andrzejem a teraz siedziała na nudnym dyżurze
- Źle mnie pani zrozumiała. Doktor Krajewski jest pacjentem - zerwała się z miejsca i popędziła na izbę. Gdy zobaczyła go całego poobijanego przemawiała przez nią litość. Ujęła jego twarz w dłonie i delikatnie musnęła jego usta swoimi wargami. Potem zaczęła sobie przypominać poprzedni wieczór. Nie była w stanie nic powiedzieć. Chciała, ale nie mogła. Długo walczyła ze sobą
- Adam, musisz o czymś wiedzieć
- Ty też... Mogę pierwszy? - wiedziała, że nie może się zgodzić, ale zrobiła to - Wiem, że ty chcesz ze mną zerwać, albo coś gorszego. Możesz mi dowalić, ale poczekaj chwilę. Zanim cokolwiek powiesz... Chcę, żebyś wiedziała, że dla ciebie się zmieniłem. Jestem zupełnie innym facetem, zakochałem się w tobie. - miała w głowie słowa Andrzeja, gdy wyznawał jej miłość. W tej chwili nie poczuła motylków w brzuchu, nie poczuła zakłopotania. Nie poczuła nic, a jednak nie była w stanie mu tego zrobić
- Właściwie to chciałam ci powiedzieć, że okropnie wyglądasz z tymi siniakami i że przez parę dni będę się utrzymywać na prowadzeniu bo jesteś na zwolnieniu - delikatnie się uśmiechnęła. Zdawała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie popełniła największy błąd swojego życia i wiedziała, że będzie musiała z tym żyć. Ze świadomością tego, że zrezygnowała z prawdziwego szczęścia z Andrzejem dla Adama. Że złamała serce Falkowiczowi.
Gdy już się otrząsnął jak najszybciej opuścił tamto miejsce. Jeszcze nigdy nie był tak przygnębiony. W pierwszej chwili miał ochotę rozwalić wszystko, potem się popłakać. Ostatecznie wyrzucił wszystkie płatki róż ze swojej sypialni, zgasił wszystkie świece i położył się na kanapie, żeby chociaż troszeczkę odciąć się od wspomnień. Nie mógł zasnąć, ciągle miał przed oczami jej smutną twarz. Ją w towarzystwie Adama.
***
- Wiki co ty tu robisz? - nie rozmawiał z nią od dwóch miesięcy, a teraz tak po prostu stanęła w jego drzwiach. Nie chciał jej widzieć...
- Mogę wejść?
- Jasne - weszli do salonu, niepewnie usiadła na kanapie. Wróciły wspomnienia sprzed dwóch miesięcy...Uśmiechnęła się, chociaż oczy miała smutne
- Zerwałam z Adamem...
- Nie uważasz, że trochę za późno?
- Zaczekaj, nie o to chodzi. Zerwałam z nim z dwóch powodów. Po pierwsze nie kocham jego tylko ciebie i potrzebowałam dwóch miesięcy, że przestać sobie wmawiać, że jest odwrotnie. A po drugie... Jestem w ciąży - gdyby stał zemdlałby. W pierwszej chwili nie wiedział czy się cieszyć czy nie. Nie był w stanie nic zrobić. A potem zaczął znów myśleć
- No to gratuluję tobie i szczęśliwemu tatusiowi. Przekaż gratulacje Adamowi
- Andrzej, z Adamem spałam dwa razy. Za każdym razem się zabezpieczyliśmy. Ty i ja... Zapomnieliśmy o tym.
- To naprawdę moje dziecko? - pokiwała głową. Emocje w nim wygrały, rzucił się jej na szyję. Przez chwilę poczuł się naprawdę szczęśliwy
- Myślisz, że możemy spróbować być razem?
- Nie... - radość obojga uleciała. Chociaż ona spodziewała się takiej odpowiedzi - Nie potrafię
- Rozumiem... Nie będę ci ograniczać kontaktów z dzieckiem. - spojrzała ze smutkiem w jego oczy - Miałam nadzieję, że jednak dostanę tą ostatnią szansę
- Miałaś swoją szansę. Do zobaczenia Wiktorio...
"[...] miłość po prostu jest. Bez definicji. Kochaj i nie żądaj zbyt wiele. Po prostu kochaj."
Paulo Coelho
- Zdrówko - kolejny łyk szkockiej. Siedział w barze już od kilku godzin, nie chciał wracać do domu. Wprawdzie już miał do kogo, miał żonę, ale to go jeszcze bardziej odtrącało. Wolał spędzić samotny wieczór popijając whisky niż siedzieć w domu z Kingą. Wtedy jego pijany umysł coś zauważył. Rude włosy, bał się pomyśleć, że należą do niej
- Boże, nie... Co ty tu robisz? - usiadła przed nim, a on nadal nie dowierzał
- Hej śliczna... - uśmiechnął się szeroko
- Chodź, jesteś kompletnie pijany. Odwiozę cię do domu - pomogła mu wstać i odprowadziła go do taksówki. Usiadła obok niego i podała jego adres.
- Tam jest moja żona, chociaż wolałbym, żeby jej nie było - powiedział
- Spokojnie, nikogo tam nie ma. Kinga zdążyła się pochwalić, że jedzie do rodziców, myślałam, że z tobą
- Nic o tym nie wiedziałem - powiedział spoglądając w jej oczy
- Może po prostu jej nie słuchałeś - odezwała się, a po chwili jechali w ciszy. Długo zbierała się w sobie, żeby wreszcie to powiedzieć - Przepraszam za wszystko
- Za co dokładnie?
- Za to, że cię odrzucałam, za to, że wybrałam Adama i że się od ciebie odcięłam. Kochałam nasze rozmowy, ale to zabrnęło za daleko
- Zwyczajnie bałaś się zaryzykować. Kłamałaś, gdy powiedziałaś, że niczego się nie boisz
- Nie wierzę, że to pamiętasz
- Pamiętam wszystko, związane z tobą Wiki - powiedział patrząc jej głęboko w oczy. Nieświadomie zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. Złapała go za rękę. Na chwilę czas się zatrzymał. Do chwili aż ich usta się złączyły, potem wszystko wydarzało się w szaleńczym tempie.
Wylądowali w jego willi. Z trudem otworzył drzwi. Gdy już znaleźli się w środku nie byli w stanie się od siebie oderwać. Rękoma delikatnie zjeżdżał po jej ciele. Od szyi, przez kręgosłup do ud. Delikatnie podniósł ją do góry i przyparł do ściany. Całując go czuła, że się uśmiecha. Oplotła nogami jego ciało, podczas gdy on ruszył do sypialni.
Opadli na łóżko, natychmiast zaczęli się rozbierać. Ściągnął z niej bluzkę i ujrzał koronkowy stanik okrywający jej małe lecz jędrne piersi. Wiki też nie traciła czasu. Rozerwała jego śnieżnobiałą koszulę. Wędrowała dłońmi po jego klatce piersiowej natrafiając na spodnie. Nagle Andrzej położył się na niej o odrzucił gdzieś jej stanik. Poczuł nabrzmiałe z podniecenia sutki. Jego usta kierowały się coraz niżej. Szyja, piersi, płaski brzuch. Ściągnął jej spodnie i koronkowe majtki. Jego usta schodziły coraz niżej, aż do jej kobiecości. Pieścił ją delikatnie, poczuła jak lekko wsuwa palec wewnątrz jej świątyni jednocześnie zataczając językiem kółka wokół łechtaczki. Wiła się z podniecenia. Jego usta znowu wędrowały po jej ciele, w górę. Poczuła jak zaciska zęby na jej sutku jednocześnie wsuwając wilgotne już palce w jej miejsce rozkoszy. Nagle zacisnęła nogi wokół jego tak że nie mógł się ruszyć. Wiedział że jest blisko eksplozji. W końcu nastąpił wybuch, krzyk i rozkosz na którą tak bardzo czekała. Znów zaczęli się całować, szybko pozbyła się jego spodni i bokserek. Zaczęła delikatnie masować jego męskość. Obróciła go tak, że teraz ona leżała na nim. Po chwili usiadła na nim okrakiem. Wsunął się w nią starając się być delikatnym. Potem ich ruchy stawały się coraz szybsze i mocniejsze. Jego ręce wędrowały po jej piersiach i plecach. Czuł, że sprawia jej to przyjemność. Doszli w tym samym momencie krzycząc swoje imiona i opadając na poduszki. I wtedy czas znów się zatrzymał
- To nigdy nie powinno się wydarzyć - szepnęła
- A nie pomyślałaś, że to może być przeznaczenie. Nieprzypadkowo spotkaliśmy się w tym barze
- Andrzej.... - zaczęła, ale nie dał jej dokończyć
- Posłuchaj, wiem, że nigdy nie wzięłaś mnie na poważnie. A przynajmniej tak mówiłaś. Nie wiem, co naprawdę czujesz... Nigdy nie wyraziłaś swoich uczuć, jesteś zupełnie jak ja. Tyle, że ja nie potrafię. Nie potrafię mówić o miłości, nigdy wcześniej nie byłem zakochany, ale myślę, że to jest właśnie to co czuję do ciebie. Chcę spędzać z tobą każdą chwilę, nie mogę przestać myśleć o tobie. Uwielbiam patrzeć jak się uśmiechasz. Uwielbiam patrzeć w twoje zielone oczy. Chcę, żebyś była szczęśliwa, niekoniecznie ze mną, po prostu szczęśliwa. Myślę, że to jest właśnie miłość.
- Andrzej...
- Zrozumiem, jeśli nigdy więcej nie będziesz chciała mnie widzieć, ale musiałem to powiedzieć. Wiktorio kocham cię - delikatnie uśmiechnął się patrząc w jej oczy
- Mogę już coś powiedzieć? - przytaknął głową - Chciałabym móc powiedzieć, że nic do ciebie nie czuję. Ale gdy nie masz ze mną dyżuru tęsknię. Czuję rozdzierający ból za każdym razem, gdy widzę cię z żoną i kocham każdą chwilę spędzoną z tobą
- Próbujemy być razem? - zapytał z nadzieją
- Chyba tak - uśmiechnęła się - Tylko... Jak ja to powiem Adamowi?
- Jak ja to powiem Kindze? Nieważne... Kocham cię i tylko to się liczy. Spotkajmy się jutro o dziesiątej w tym barze. Jako wolni ludzie - delikatnie go pocałowała
- Zgoda profesorze...
Gdy tylko wyszła naszły go wątpliwości. Mnóstwo wątpliwości, ale wiedział jedno. Chce być z Wiki i zrobi wszystko, żeby tak było. Było późno, był zmęczony, ale nie mógł zasnąć. Myślał nad tym, co powiedzieć Kindze...
Nadszedł wieczór, gdy tylko otworzyły się drzwi jego domu chciał powiedzieć jej wszystko. Ale gdy tylko ją zobaczył pierwszy raz stracił swoją odwagę. Sytuację pogarszał fakt, że przyjechała z ojcem
- Witam panie profesorze - zaczął natychmiast ze swoim sztucznym uśmiechem. Po chwili pocałował żonę w rękę.
- Dzień dobry Andrzeju - odparł zimnym tonem Walczyk. Usiedli w salonie i zaczęli najdłuższą rozmowę w jakiej kiedykolwiek uczestniczył.
Gdy tylko profesor Walczyk na chwilę zniknął zebrał w sobie całą odwagę i spojrzał na Kingę
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczął. Przyjrzała mu się z zaciekawieniem
- Słucham - odparła niby obojętnym tonem. Ostatnio coraz częściej się kłócili, ale oboje wiedzieli, że Kinga go kocha. I że jest to nieodwzajemniona miłość. Jednak mimo wszystko nie potrafił jej zadać tego ciosu
- Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale musimy... musimy się rozwieźć.
- Co!?
- Nie mogę już z tobą być, nie wytrzymuję. Czuję się jak w klatce. Kinga... zdradziłem cię - była bliska wybuchnięciem płaczem, cudem się powstrzymała
- Jeszcze dzisiaj się wyprowadzę, ale powiedz mi jedno... Z Wiki? - skinął głową - Oby była tego warta, Andrzej. Chciałabym, żebyś kiedyś pokochał mnie tak jak kochasz ją - starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej niewyraźny grymas. Wstał z zamiarem opuszczenia willi. Złapała go za rękę - To twój dom, nie musisz wychodzić
- Nie mogę sobie wybaczyć tego, że tak cię skrzywdziłem
- Nic mi nie jest...
- Wiem, jak jest naprawdę. - delikatnie uniósł kącik ust i ruszył w stronę schodów. Zaszył się w jednym z pokojów dopóki nie usłyszał zgrzytu zamykanych drzwi.
Czekał w barze już od dłuższego czasu. Co chwila spoglądał na zegarek, spóźniała się. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, od dziś mieli zacząć nowy rozdział w ich życiu. Razem. Dopijał whisky, gdy drzwi się otworzyły. Pierwszą osobą, którą zobaczył była Agata. Za nią szedł Przemek, za nimi Wiktoria. Zapała spojrzał na niego z zaskoczeniem. Domyślił się, że ani on ani doktor Woźnicka nie wiedzą o tym co się wydarzyło w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Chciał już podejść do Wiktorii, gdy zauważył kogoś za nią. Wiki lekko odsunęła się, a jego oczom ukazała się postać... Adama. Z wrażenia usiadł na stołku. Na chwilę czas stanął w miejscu. Czwórka rezydentów usiadła przy stoliku. Wszyscy oprócz rudej pani doktor się śmieli. Ona ze smutkiem obróciła się w jego stronę. Zauważył łzy w jej oczach. Delikatnym ruchem głowy zaprzeczyła, a on nie był w stanie się ruszyć. W tej chwili wszystko przestało się liczyć. Dla niego wszystko straciło sens, wszystko przestało istnieć.
- Pani doktor, Adam Krajewski jest na izbie...
- Co on tam robi, przecież ma wolne - była naprawdę zmęczona, Ostatnią noc spędziła z Andrzejem a teraz siedziała na nudnym dyżurze
- Źle mnie pani zrozumiała. Doktor Krajewski jest pacjentem - zerwała się z miejsca i popędziła na izbę. Gdy zobaczyła go całego poobijanego przemawiała przez nią litość. Ujęła jego twarz w dłonie i delikatnie musnęła jego usta swoimi wargami. Potem zaczęła sobie przypominać poprzedni wieczór. Nie była w stanie nic powiedzieć. Chciała, ale nie mogła. Długo walczyła ze sobą
- Adam, musisz o czymś wiedzieć
- Ty też... Mogę pierwszy? - wiedziała, że nie może się zgodzić, ale zrobiła to - Wiem, że ty chcesz ze mną zerwać, albo coś gorszego. Możesz mi dowalić, ale poczekaj chwilę. Zanim cokolwiek powiesz... Chcę, żebyś wiedziała, że dla ciebie się zmieniłem. Jestem zupełnie innym facetem, zakochałem się w tobie. - miała w głowie słowa Andrzeja, gdy wyznawał jej miłość. W tej chwili nie poczuła motylków w brzuchu, nie poczuła zakłopotania. Nie poczuła nic, a jednak nie była w stanie mu tego zrobić
- Właściwie to chciałam ci powiedzieć, że okropnie wyglądasz z tymi siniakami i że przez parę dni będę się utrzymywać na prowadzeniu bo jesteś na zwolnieniu - delikatnie się uśmiechnęła. Zdawała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie popełniła największy błąd swojego życia i wiedziała, że będzie musiała z tym żyć. Ze świadomością tego, że zrezygnowała z prawdziwego szczęścia z Andrzejem dla Adama. Że złamała serce Falkowiczowi.
Gdy już się otrząsnął jak najszybciej opuścił tamto miejsce. Jeszcze nigdy nie był tak przygnębiony. W pierwszej chwili miał ochotę rozwalić wszystko, potem się popłakać. Ostatecznie wyrzucił wszystkie płatki róż ze swojej sypialni, zgasił wszystkie świece i położył się na kanapie, żeby chociaż troszeczkę odciąć się od wspomnień. Nie mógł zasnąć, ciągle miał przed oczami jej smutną twarz. Ją w towarzystwie Adama.
***
- Wiki co ty tu robisz? - nie rozmawiał z nią od dwóch miesięcy, a teraz tak po prostu stanęła w jego drzwiach. Nie chciał jej widzieć...
- Mogę wejść?
- Jasne - weszli do salonu, niepewnie usiadła na kanapie. Wróciły wspomnienia sprzed dwóch miesięcy...Uśmiechnęła się, chociaż oczy miała smutne
- Zerwałam z Adamem...
- Nie uważasz, że trochę za późno?
- Zaczekaj, nie o to chodzi. Zerwałam z nim z dwóch powodów. Po pierwsze nie kocham jego tylko ciebie i potrzebowałam dwóch miesięcy, że przestać sobie wmawiać, że jest odwrotnie. A po drugie... Jestem w ciąży - gdyby stał zemdlałby. W pierwszej chwili nie wiedział czy się cieszyć czy nie. Nie był w stanie nic zrobić. A potem zaczął znów myśleć
- No to gratuluję tobie i szczęśliwemu tatusiowi. Przekaż gratulacje Adamowi
- Andrzej, z Adamem spałam dwa razy. Za każdym razem się zabezpieczyliśmy. Ty i ja... Zapomnieliśmy o tym.
- To naprawdę moje dziecko? - pokiwała głową. Emocje w nim wygrały, rzucił się jej na szyję. Przez chwilę poczuł się naprawdę szczęśliwy
- Myślisz, że możemy spróbować być razem?
- Nie... - radość obojga uleciała. Chociaż ona spodziewała się takiej odpowiedzi - Nie potrafię
- Rozumiem... Nie będę ci ograniczać kontaktów z dzieckiem. - spojrzała ze smutkiem w jego oczy - Miałam nadzieję, że jednak dostanę tą ostatnią szansę
- Miałaś swoją szansę. Do zobaczenia Wiktorio...
czwartek, 20 marca 2014
Epilog
Epilog trochę wcześniej niż zamierzałam, taki prezencik :-* Jest strasznie krótki, ale mam nadzieję, że się spodoba ;** Dziękuję, że byliście, że czytaliście :) I love you <33
kilka lat później
- Możesz już zdjąć mamie opaskę - uśmiechnął się podnosząc do góry małą dziewczynkę. Miała rude włoski i liczne piegi po mamie, jednak ciemnoszary kolor oczu odziedziczyła po Andrzeju. Była do nich strasznie podobna, miała okropny charakter. Dziewczynka szybko ściągnęła Wiktorii przepaskę z oczu - Obiecałem, że cię tu kiedyś jeszcze zabiorę - uśmiechnął się szeroko obejmując Wiktorię
- Miałam rację, tu jest jeszcze piękniej niż wtedy
- Wiosna... Wszystko budzi się do życia
- Zwłaszcza nasza córka - zaśmiali się obserwując jak dziewczynka biega po łące.
- Udał nam się szkrab...
- Andrzej...
- Tak? - obrócił ją w swoją stronę. Spojrzał jej głęboko w oczy
- Chcę zrezygnować z pracy w Leśnej Górze. Tam już nie ma dla mnie miejsca
- Wiesz, że bez względu na wszystko będę cię wspierać?
- Wiem - wtuliła się w niego. Będąc w jego objęciach spojrzała na swoją obrączkę. Rzadko się z nią rozstawała, za każdym razem gdy na nią patrzyła widziała dzień ślubu i uśmiech Andrzeja. Za każdym razem, gdy ją zdejmowała widziała krótkie "Na zawsze"
kilkanaście lat później
- To ty ją tak wychowałaś!
- Ja!? A kto ją rozpieszczał!? Pieprzona córeczka tatusia!
- Bo ty poświęcałaś jej za mało czasu!
- Pracowałam!
- Ja też! Ale zawsze miałem czas dla Magdy! - krzyknął
- Trochę długo już to trwa - szepnęła córka Andrzeja i Wiktorii do swojego chłopaka
- Myślisz, że to przeze mnie?
- Nie... To była moja decyzja
- Wiesz, oni chyba nadal traktują cię jak ukochaną córeczkę. Mają poczucie, że cię tracą
- Że też zachciało ci się psychologii - powiedziała - Chyba masz rację, może przełożymy ten ślub
- Tak będzie najlepiej - szepnął podchodząc do Magdy - Kocham cię
- Ja ciebie też
- Chyba się udało - szepnął kładąc się na łóżku. Wiktoria odłożyła książkę i spojrzała na Falkowicza.
- Nie byłabym taka pewna... Ona jest uparta po nas, jeszcze weźmie ten ślub, żeby zrobić nam na złość
- Ale nas kocha - uśmiechnął się rozbrajająco - Muszę ci pogratulować. Świetny pomysł z tą udawaną kłótnią
- Myślisz?
- Jesteś prawię tak genialna jak ja - delikatnie pocałował ją w policzek
- Prawię? - zapytała spoglądając mu w oczy
- No w końcu uczysz się od najlepszych - delikatnie musnął jej wargi swoimi ustami. Zatopili się w namiętnym pocałunku - Mam propozycję. Pamiętasz nasze randki?
- Pamiętam - uśmiechnęła się
- Przez te wszystkie lata nie mieliśmy czasu ich skończyć. Została nam ostatnia. Moja - podkreślił ostatnie słowo
- Więc co pan proponuje profesorze?
- Spacer? Potem kino? Jakaś kolacja? - uniósł kąciki ust w charakterystycznym dla niego uśmiechu
- Na bogato - odwzajemniła jego uśmiech. Przez te wszystkie lata nauczyła się, że gdy podnosi kąciki ust uśmiecha się najszczerzej jak potrafi
- Ponieważ to randka dla najwspanialszej kobiety na świecie - delikatnie ją pocałował - Kocham cię wiesz...
- Też cię kocham - zatopili się w namiętnym pocałunku. Pocałunku pełnym wzajemnej miłości.
kilka lat później
- Możesz już zdjąć mamie opaskę - uśmiechnął się podnosząc do góry małą dziewczynkę. Miała rude włoski i liczne piegi po mamie, jednak ciemnoszary kolor oczu odziedziczyła po Andrzeju. Była do nich strasznie podobna, miała okropny charakter. Dziewczynka szybko ściągnęła Wiktorii przepaskę z oczu - Obiecałem, że cię tu kiedyś jeszcze zabiorę - uśmiechnął się szeroko obejmując Wiktorię
- Miałam rację, tu jest jeszcze piękniej niż wtedy
- Wiosna... Wszystko budzi się do życia
- Zwłaszcza nasza córka - zaśmiali się obserwując jak dziewczynka biega po łące.
- Udał nam się szkrab...
- Andrzej...
- Tak? - obrócił ją w swoją stronę. Spojrzał jej głęboko w oczy
- Chcę zrezygnować z pracy w Leśnej Górze. Tam już nie ma dla mnie miejsca
- Wiesz, że bez względu na wszystko będę cię wspierać?
- Wiem - wtuliła się w niego. Będąc w jego objęciach spojrzała na swoją obrączkę. Rzadko się z nią rozstawała, za każdym razem gdy na nią patrzyła widziała dzień ślubu i uśmiech Andrzeja. Za każdym razem, gdy ją zdejmowała widziała krótkie "Na zawsze"
kilkanaście lat później
- To ty ją tak wychowałaś!
- Ja!? A kto ją rozpieszczał!? Pieprzona córeczka tatusia!
- Bo ty poświęcałaś jej za mało czasu!
- Pracowałam!
- Ja też! Ale zawsze miałem czas dla Magdy! - krzyknął
- Trochę długo już to trwa - szepnęła córka Andrzeja i Wiktorii do swojego chłopaka
- Myślisz, że to przeze mnie?
- Nie... To była moja decyzja
- Wiesz, oni chyba nadal traktują cię jak ukochaną córeczkę. Mają poczucie, że cię tracą
- Że też zachciało ci się psychologii - powiedziała - Chyba masz rację, może przełożymy ten ślub
- Tak będzie najlepiej - szepnął podchodząc do Magdy - Kocham cię
- Ja ciebie też
- Chyba się udało - szepnął kładąc się na łóżku. Wiktoria odłożyła książkę i spojrzała na Falkowicza.
- Nie byłabym taka pewna... Ona jest uparta po nas, jeszcze weźmie ten ślub, żeby zrobić nam na złość
- Ale nas kocha - uśmiechnął się rozbrajająco - Muszę ci pogratulować. Świetny pomysł z tą udawaną kłótnią
- Myślisz?
- Jesteś prawię tak genialna jak ja - delikatnie pocałował ją w policzek
- Prawię? - zapytała spoglądając mu w oczy
- No w końcu uczysz się od najlepszych - delikatnie musnął jej wargi swoimi ustami. Zatopili się w namiętnym pocałunku - Mam propozycję. Pamiętasz nasze randki?
- Pamiętam - uśmiechnęła się
- Przez te wszystkie lata nie mieliśmy czasu ich skończyć. Została nam ostatnia. Moja - podkreślił ostatnie słowo
- Więc co pan proponuje profesorze?
- Spacer? Potem kino? Jakaś kolacja? - uniósł kąciki ust w charakterystycznym dla niego uśmiechu
- Na bogato - odwzajemniła jego uśmiech. Przez te wszystkie lata nauczyła się, że gdy podnosi kąciki ust uśmiecha się najszczerzej jak potrafi
- Ponieważ to randka dla najwspanialszej kobiety na świecie - delikatnie ją pocałował - Kocham cię wiesz...
- Też cię kocham - zatopili się w namiętnym pocałunku. Pocałunku pełnym wzajemnej miłości.
środa, 19 marca 2014
Historia trochę inaczej cz. 10
Naprawdę przepraszam, że tyle musieliście czekać. Myślę że ta część trochę wam to wynagrodzi :)
- Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować. - minęło kilkanaście dni od operacji. Wiki już zdążyła się uspokoić. Jej mama dochodziła do siebie. Consalida poświęcała jej większość swojego czasu, przez co miała go coraz mniej dla Andrzeja. On z dnia na dzień coraz bardziej to odczuwał. Każdego wieczoru przyłapywał się na myśleniu o rudej pani doktor.
- Może po prostu będziesz częściej wpadać do mojego gabinetu. Trochę mi brakuje naszych rozmów - uśmiechnął się rozbrajająco - I przestań z tym "pan". Jestem Andrzej
- Ciężko mi się przyzwyczaić. - uśmiechnęli się delikatnie, jednak między nimi zapadła cisza. Chwilę potem w salonie pojawiła się Wanda z walizką. Wiki natychmiast do niej podeszła
- Szkoda, że wyjeżdżasz...
- Ktoś musi zadbać o tatę
- Pani Wando naprawdę musimy już jechać
- Zadzwoń czasem - rzuciła do Wiki
- Obiecuję. Pa mamo - pocałowała ją w policzek i odprowadziła do samochodu Falka. Nie mogła jej odwieźć, za pięć minut zaczynała dyżur.
Chciał z nią pogadać tak po prostu. Szukał jej w całym szpitalu. Operowała. Wszedł na salę jednak miała asystę w postaci stażystki. Uznał, że na nią poczeka. Chodził z kąta w kąt czekając aż skończy. Nagle do drzwi jego gabinetu zapukała pielęgniarka.
- Panie profesorze, doktor Consalida prosi pana na salę
- Co się stało?
- Nie mogą opanować krwotoku - odpowiedziała
- Za chwilę przyjdę - odpowiedział bez emocji. Nie okazywał tego, że na to czekał. Żeby z nią pogadać w gabinecie, na sali. Gdziekolwiek, byle tylko usłyszeć jej głos.
- Dobrze, że jesteś. Uszkodziłam naczynie
- Nigdy w to nie uwierzę, Wiktorio - uśmiechnął się zajmując miejsce stażystki. Klaudia spojrzała na niego z mieszaniną złości i skruchy, po chwili opuściła salę.
- To wymaga wielogodzinnej rekonstrukcji - podsumowała. Z tonu jej głosu wywnioskował, że wolałaby zamienić się miejscami
- Czyżbyś się bała
- Nie po prostu mam małe doświadczenie - odpowiedziała szybko
- Dasz radę - spojrzał w jej zielone oczy tylko na moment. Złapała jego wzrok delikatnie się uśmiechając.
- Moglibyśmy porozmawiać? - zapytała od razu gdy skończyli operować. Była zmęczona, jednak chciała to załatwić od razu
- O czym? - uśmiechnął się z zaciekawieniem przyglądając się Consalidzie.
- Zobaczysz - odwzajemniła jego uśmiech i szybko opuściła pomieszczenie. Szedł tuż za nią w kierunku jego gabinetu.
- No to słucham... - zasiadł na swym fotelu, pokazując by usiadła po drugiej stronie biurka.
- To mnie męczy od dwóch tygodni. Próbowałam sobie sama odpowiedzieć na to pytanie, ale nie potrafię, a muszę wiedzieć
- Wiktorio, nie lubię, kiedy owijasz w bawełnę - powiedział spokojnie, chociaż z każdą sekundą denerwował się coraz bardziej. Przerażały go domyślenia.
- Chodzi o to, że chcę wiedzieć dlaczego to zrobiłeś. Dlaczego pomogłeś mojej mamie. Nie musiałeś
- Chciałem. Pani Wanda była moją ulubioną pacjentką
- Przecież musiałeś mieć jakiś powód - wybuchła.
- Gdybym powiedział ci prawdę, nie uwierzyłabyś
- Chcę ją znać - Wiki lekko się uspokoiła. Wpatrywała się w ciemne oczy Falkowicza oczekując odpowiedzi
- Nie mogę ci powiedzieć, niech to zostanie tajemnicą
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mogę przez to spać po nocach
- A już się bałem, że to Adam nie daje ci spać - uśmiechnął się - Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę. Nie teraz - szepnął. Wiki szybko pożegnała się i wyszła. Teraz jeszcze bardziej zastanawiała ją ta sprawa.
Wyszła ze szpitala. Ciągle myśląc o Andrzeju wpadła na coś. Na kogoś. Dziewczyna na którą wpadła, blondynka z niebieskimi oczami, szczuła z idealnym wcięciem w talii od razu szeroko się uśmiechnęła
- Wiki? Co ty tu robisz?
- Justyna? Ja tu pracuję
- Serio? Jednak dostałaś się na medycynę - blondynka z entuzjazmem zaczęła opowiadać o swoim życiu Consalidzie. Justyna była starą znajomą Wiktorii, znały się jeszcze z czasów liceum. Była bardzo rozmowna, w pewnym momencie Wiki miała już dość tej rozmowy. Nie sądziła, że wybawienie może przynieść jej Andrzej. Gdy zobaczyła jak wychodzi ze szpitala wpadła na najgłupszy możliwy pomysł
- Przepraszam, to mój narzeczony. Muszę już iść. Może kiedyś spotkamy się przy jakiejś kawie?
- Przystojny... - Justyna dokładnie przyjrzała się Andrzejowi. On stał przed wejściem i bawił się telefonem - Czemu nie? Zdzwonimy się, może wtedy przedstawisz mi tego swojego narzeczonego
- Jasne, na razie - Wiktoria poczuła nieznaczną ulgę. Czuła na sobie wzrok Justyny, wiedziała, że teraz czeka ją coś gorszego niż rozmowa z nią. Podeszła do Andrzeja, gdy tylko spojrzała na nią nachyliła się by cmoknąć jego policzek - Błagam udawaj mojego faceta - wyszeptała. Od tej chwili uśmiech nie schodził z jego twarzy. Nic nie mówiąc przyciągnął jej twarz do swojej twarzy i delikatnie musnął jej usta. Bawił się językiem, pieścił jej podniebienie dopóki się nie wyrwała - Co robisz?
- Chciałem wypaść przekonująco - uśmiechnął się czarująco - Dobrym byłbym aktorem?
- Nadal patrzy?
- Ta śliczna blondynka? Nawet się uśmiecha - odpowiedział nie mogąc przestać się uśmiechać - To nawet dobrze, bo chciałem ci o czymś powiedzieć. Chodź do samochodu. - niechętnie poszła razem z nim. Wsiadła do samochodu, a on natychmiast ruszył - No co, patrzyła... Chodź, zjemy sobie jakąś kolację
- O czym chciałeś rozmawiać?
- Dojdziemy do tego, najpierw kolacja - uśmiechnął się całkowicie skupiając się na prowadzeniu auta
- Przyjechałam tu, zamówiliśmy jedzenie, więc teraz słucham
- Naprawdę nie wolisz najpierw zjeść? - zapytał szeroko się uśmiechając
- Andrzej...
- Okey, po pierwsze nie mam pojęcia co ci odbiło, ale chciałbym poznać tą dziewczynę
- Jesteś nieznośny - odpowiedziała natychmiast
- Skąd ten pomysł?
- Długa historia - odpowiedziała szybko
- Dobra, okey... Nie mam aż tyle czasu, muszę jeszcze popracować
- Jesteś pracoholikiem.
- Jestem ambitny - odpowiedział z uśmiechem - To zupełnie tak jak ty...
- Coś jeszcze?
- Chodzi o twoje pytanie... Chcesz wiedzieć jak było naprawdę?
- Chcę - odpowiedziała odstawiając swoją wodę. Zaintrygował ją
- To trochę błahy powód. Pewnie nie uwierzysz, ale chodziło mi o oczy. Pani Wanda ma zupełnie takie same oczy jak ty, piękny zielony odcień. Oczy z głębią. W takich oczach aż chce się tonąć
- Przestań - przerwała mu natychmiast. Nie powinna zgadzać się na tą rozmowę, nie powinna zgadzać się na pocałunek, ten idiotyczny pomysł nie miał prawa wpaść do jej głowy.
- Posłuchaj... Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale - przerwał mu telefon. Przez chwilę nie była w stanie się poruszyć, jednak wyjęła telefon nie pozwalając Andrzejowi skończyć. Nie chciała, żeby skończył to zdanie, wiedziała co się potem wydarzy.
- Wiktoria Consalida, słucham
- ...
- Naprawdę? Kiedy?
- ...
- Okey, zaraz tam będę. - spojrzała na zegarek - Najpóźniej za pół godziny. Zdążę?
- ...
- To świetnie, już jadę. - rozłączyła się - Mógłbyś mnie odwieźć
- Co się dzieje?
- Coś bardzo ważnego
- Dokończymy tą rozmowę? - zapytał z nadzieją
- Nie... - odpowiedziała szybko. Posmutniał, a po chwili jego twarz wyglądała jak maska. Nie dał po sobie poznać, że to go dotknęło.
- Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować. - minęło kilkanaście dni od operacji. Wiki już zdążyła się uspokoić. Jej mama dochodziła do siebie. Consalida poświęcała jej większość swojego czasu, przez co miała go coraz mniej dla Andrzeja. On z dnia na dzień coraz bardziej to odczuwał. Każdego wieczoru przyłapywał się na myśleniu o rudej pani doktor.
- Może po prostu będziesz częściej wpadać do mojego gabinetu. Trochę mi brakuje naszych rozmów - uśmiechnął się rozbrajająco - I przestań z tym "pan". Jestem Andrzej
- Ciężko mi się przyzwyczaić. - uśmiechnęli się delikatnie, jednak między nimi zapadła cisza. Chwilę potem w salonie pojawiła się Wanda z walizką. Wiki natychmiast do niej podeszła
- Szkoda, że wyjeżdżasz...
- Ktoś musi zadbać o tatę
- Pani Wando naprawdę musimy już jechać
- Zadzwoń czasem - rzuciła do Wiki
- Obiecuję. Pa mamo - pocałowała ją w policzek i odprowadziła do samochodu Falka. Nie mogła jej odwieźć, za pięć minut zaczynała dyżur.
Chciał z nią pogadać tak po prostu. Szukał jej w całym szpitalu. Operowała. Wszedł na salę jednak miała asystę w postaci stażystki. Uznał, że na nią poczeka. Chodził z kąta w kąt czekając aż skończy. Nagle do drzwi jego gabinetu zapukała pielęgniarka.
- Panie profesorze, doktor Consalida prosi pana na salę
- Co się stało?
- Nie mogą opanować krwotoku - odpowiedziała
- Za chwilę przyjdę - odpowiedział bez emocji. Nie okazywał tego, że na to czekał. Żeby z nią pogadać w gabinecie, na sali. Gdziekolwiek, byle tylko usłyszeć jej głos.
- Dobrze, że jesteś. Uszkodziłam naczynie
- Nigdy w to nie uwierzę, Wiktorio - uśmiechnął się zajmując miejsce stażystki. Klaudia spojrzała na niego z mieszaniną złości i skruchy, po chwili opuściła salę.
- To wymaga wielogodzinnej rekonstrukcji - podsumowała. Z tonu jej głosu wywnioskował, że wolałaby zamienić się miejscami
- Czyżbyś się bała
- Nie po prostu mam małe doświadczenie - odpowiedziała szybko
- Dasz radę - spojrzał w jej zielone oczy tylko na moment. Złapała jego wzrok delikatnie się uśmiechając.
- Moglibyśmy porozmawiać? - zapytała od razu gdy skończyli operować. Była zmęczona, jednak chciała to załatwić od razu
- O czym? - uśmiechnął się z zaciekawieniem przyglądając się Consalidzie.
- Zobaczysz - odwzajemniła jego uśmiech i szybko opuściła pomieszczenie. Szedł tuż za nią w kierunku jego gabinetu.
- No to słucham... - zasiadł na swym fotelu, pokazując by usiadła po drugiej stronie biurka.
- To mnie męczy od dwóch tygodni. Próbowałam sobie sama odpowiedzieć na to pytanie, ale nie potrafię, a muszę wiedzieć
- Wiktorio, nie lubię, kiedy owijasz w bawełnę - powiedział spokojnie, chociaż z każdą sekundą denerwował się coraz bardziej. Przerażały go domyślenia.
- Chodzi o to, że chcę wiedzieć dlaczego to zrobiłeś. Dlaczego pomogłeś mojej mamie. Nie musiałeś
- Chciałem. Pani Wanda była moją ulubioną pacjentką
- Przecież musiałeś mieć jakiś powód - wybuchła.
- Gdybym powiedział ci prawdę, nie uwierzyłabyś
- Chcę ją znać - Wiki lekko się uspokoiła. Wpatrywała się w ciemne oczy Falkowicza oczekując odpowiedzi
- Nie mogę ci powiedzieć, niech to zostanie tajemnicą
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mogę przez to spać po nocach
- A już się bałem, że to Adam nie daje ci spać - uśmiechnął się - Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę. Nie teraz - szepnął. Wiki szybko pożegnała się i wyszła. Teraz jeszcze bardziej zastanawiała ją ta sprawa.
Wyszła ze szpitala. Ciągle myśląc o Andrzeju wpadła na coś. Na kogoś. Dziewczyna na którą wpadła, blondynka z niebieskimi oczami, szczuła z idealnym wcięciem w talii od razu szeroko się uśmiechnęła
- Wiki? Co ty tu robisz?
- Justyna? Ja tu pracuję
- Serio? Jednak dostałaś się na medycynę - blondynka z entuzjazmem zaczęła opowiadać o swoim życiu Consalidzie. Justyna była starą znajomą Wiktorii, znały się jeszcze z czasów liceum. Była bardzo rozmowna, w pewnym momencie Wiki miała już dość tej rozmowy. Nie sądziła, że wybawienie może przynieść jej Andrzej. Gdy zobaczyła jak wychodzi ze szpitala wpadła na najgłupszy możliwy pomysł
- Przepraszam, to mój narzeczony. Muszę już iść. Może kiedyś spotkamy się przy jakiejś kawie?
- Przystojny... - Justyna dokładnie przyjrzała się Andrzejowi. On stał przed wejściem i bawił się telefonem - Czemu nie? Zdzwonimy się, może wtedy przedstawisz mi tego swojego narzeczonego
- Jasne, na razie - Wiktoria poczuła nieznaczną ulgę. Czuła na sobie wzrok Justyny, wiedziała, że teraz czeka ją coś gorszego niż rozmowa z nią. Podeszła do Andrzeja, gdy tylko spojrzała na nią nachyliła się by cmoknąć jego policzek - Błagam udawaj mojego faceta - wyszeptała. Od tej chwili uśmiech nie schodził z jego twarzy. Nic nie mówiąc przyciągnął jej twarz do swojej twarzy i delikatnie musnął jej usta. Bawił się językiem, pieścił jej podniebienie dopóki się nie wyrwała - Co robisz?
- Chciałem wypaść przekonująco - uśmiechnął się czarująco - Dobrym byłbym aktorem?
- Nadal patrzy?
- Ta śliczna blondynka? Nawet się uśmiecha - odpowiedział nie mogąc przestać się uśmiechać - To nawet dobrze, bo chciałem ci o czymś powiedzieć. Chodź do samochodu. - niechętnie poszła razem z nim. Wsiadła do samochodu, a on natychmiast ruszył - No co, patrzyła... Chodź, zjemy sobie jakąś kolację
- O czym chciałeś rozmawiać?
- Dojdziemy do tego, najpierw kolacja - uśmiechnął się całkowicie skupiając się na prowadzeniu auta
- Przyjechałam tu, zamówiliśmy jedzenie, więc teraz słucham
- Naprawdę nie wolisz najpierw zjeść? - zapytał szeroko się uśmiechając
- Andrzej...
- Okey, po pierwsze nie mam pojęcia co ci odbiło, ale chciałbym poznać tą dziewczynę
- Jesteś nieznośny - odpowiedziała natychmiast
- Skąd ten pomysł?
- Długa historia - odpowiedziała szybko
- Dobra, okey... Nie mam aż tyle czasu, muszę jeszcze popracować
- Jesteś pracoholikiem.
- Jestem ambitny - odpowiedział z uśmiechem - To zupełnie tak jak ty...
- Coś jeszcze?
- Chodzi o twoje pytanie... Chcesz wiedzieć jak było naprawdę?
- Chcę - odpowiedziała odstawiając swoją wodę. Zaintrygował ją
- To trochę błahy powód. Pewnie nie uwierzysz, ale chodziło mi o oczy. Pani Wanda ma zupełnie takie same oczy jak ty, piękny zielony odcień. Oczy z głębią. W takich oczach aż chce się tonąć
- Przestań - przerwała mu natychmiast. Nie powinna zgadzać się na tą rozmowę, nie powinna zgadzać się na pocałunek, ten idiotyczny pomysł nie miał prawa wpaść do jej głowy.
- Posłuchaj... Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale - przerwał mu telefon. Przez chwilę nie była w stanie się poruszyć, jednak wyjęła telefon nie pozwalając Andrzejowi skończyć. Nie chciała, żeby skończył to zdanie, wiedziała co się potem wydarzy.
- Wiktoria Consalida, słucham
- ...
- Naprawdę? Kiedy?
- ...
- Okey, zaraz tam będę. - spojrzała na zegarek - Najpóźniej za pół godziny. Zdążę?
- ...
- To świetnie, już jadę. - rozłączyła się - Mógłbyś mnie odwieźć
- Co się dzieje?
- Coś bardzo ważnego
- Dokończymy tą rozmowę? - zapytał z nadzieją
- Nie... - odpowiedziała szybko. Posmutniał, a po chwili jego twarz wyglądała jak maska. Nie dał po sobie poznać, że to go dotknęło.
sobota, 15 marca 2014
Część 42
I co? Wierzycie, że jest next xdd Trochę mnie nie było, przepraszam... Nie miałam kompa przez prawię dwa tygodnie :( Obiecuję, że będę pisać trochę szybciej :) No cóż to już koniec tego opowiadania... Wyczekujcie epilogu ;)
- Pani Wiktorio, mogę panią na chwilę prosić?
- Ale ja już skończyłam. Od godziny jestem na urlopie - próbowała się wymigać, niestety na próżno. Samo spojrzenie profesora Zielińskiego wystarczyło by się poddała
- Nadal jest na ciebie cięty? - zrezygnowaną Wiki zaczepiła Lena
- Od pół roku dzień w dzień to samo - odpowiedziała przygaszona Consalida
- Nie przejmuj się, będziesz mieć od niego miesiąc spokoju
- Kochane niewykorzystane urlopy - Wiktoria uśmiechnęła się szeroko - Dzięki temu będziemy mogli zrobić sobie z Andrzejem prawdziwy miesiąc miodowy
- No właśnie... Ktoś musi mieć jutro dyżur, także niestety nie będę mogła przyjść. Moje gratulacje no i wzystkiego najlepszego na nowej drodze życia
- Dziękuję - Consalida uśmiechnęła się i ruszyła w stronę gabinetu profesora Zielińskiego.
Spojrzała w zimne oczy swojego przełożonego. Wiedziała, że nie wróży to nic dobrego.
- Pani Wiktorio, niestety nie mogę dać pani jutro wolnego. Mamy zbyt duże braki
- Pan chyba żartuje
- Nie, niby czemu - uśmiechnął się złośliwie
- Jutro wychodzę za mąż. Nie pozwolę, żeby pan to zniszczył.
- Wie pani, niezbyt mnie to obchodzi. Jutro ma pani dyżur, Punktualnie o ósmej proszę się stawić w lekarskim
- Niech pan sobie wsadzi gdzieś ten dyżur
- Jeśli się pani nie pojawi będę zmuszony panią zwolnić
- Gówno mi pan zrobi. Od godziny jestem na urlopie - wyszła trzaskając drzwiami. Nie spodziewała się tego. Nie spodziewała się takiego chamstwa ze strony ordynatora.
Zauważyła Andrzeja przy samochodzie, jednak Agata była szybsza. Nim zdążyła podejść do Falkowicza blondynka podbiegła do niej
- Masz pięć minut, a potem robimy sobie babski wieczór
- Musimy?
- Znasz przesąd? - zapytała z uśmiechem - Według niego nie możesz widzieć swojego przyszłego męża na 24 godziny przed ślubem, bo to przynosi pecha
- Nie sądziłam, że wierzysz w przesądy...
- Bo nie wierzę, ale ostatnio w ogóle nie mamy czasu na babskie rozmowy. Chcę wykorzystać ten ostatni wieczór, w którym jesteś jeszcze doktor Consalidą, a nie profesorową Falkowicz
- Też cię kocham - Wiki uśmiechnęła się
- Pięć minut - Consalida posłała uśmiech Woźnickiej i popędziła do Falkowicza
- To co? Dzień bez ciebie... - Andrzej położył ręce na talii Wiktorii i przyciągnął ją do siebie
- Na to wygląda... - delikatnie się uśmiechnęła
- Już tęsknię - musnął jej wargi, wsunął język do jej buzi zamieniając całus w namiętny pocałunek.
- Czas minął gołąbeczki - Agata podeszła do nich
- Ej przesadzasz - Wiktoria zaśmiała się przytulając się do Falka
- Chodź, zaplanowałam nam cały dzień
- Już się boję - cmoknęła Andrzeja w usta, po czym została pociągnięta w stronę hotelu. Przestraszonym, błagającym o pomoc wzrokiem wpatrywała się w narzeczonego. On zaśmiał się i wsiadł do swojego samochodu machając jej na pożegnanie.
- No opowiadaj...
- O czym? - głos Agaty wyrwał ją z zamyślenia
- Jesteś jakaś nieobecna
- Poza tym, że mogę stracić pracę, to nic się nie dzieje - odpowiedziała
- Ale jak to? - zapytała zdziwiona Woźnicka
- Po prostu, ordynator uparł się, żebym przyszła jutro do pracy
- Jutro? - Agata była wzburzona i zaskoczona
- Ja zareagowałam trochę gwałtowniej
- Domyślam się... - powiedziała Woźnicka - Nie przejmuj się. To ma być najpiękniejszy dzień w twoim życiu. Chodź, zrobimy sobie pedicure.
- Najdziwniejsze miejsce w jakim to robiłaś?
- Agata, co to są za pytania? - Wiki zaśmiała się głośno. Leżały na podłodze i zadawały sobie najróżniejsze pytania
- Odpowiedz
- Hmm... Chyba na plaży. Potem byłam cała w piasku - kobiety zaśmiały się
- Jesteś z nim szczęśliwa? - Wiki usiadła
- Nigdy nie byłam szczęśliwsza.
- Wiki! Wiki wstawaj
- Świadoma praw i obowiązków wynikających... - wyrwana ze snu Consalida zaczęła powtarzać słowa przysięgi
- Spokojnie to dopiero za parę godzin - Wiki odetchnęła z ulgą... - Co nie znaczy, że nie musimy się spieszyć. Marsz do łazienki
- Tak jest szefowo - Wiktoria leniwie zwlekła się z łóżka. Uśmiechnęła się, zaczęła sobie wyobrażać idealny ślub jej i Andrzeja. On w garniturze, ona w pięknej jednak wbrew tradycji nie białej sukni w urzędzie stanu cywilnego. Błysk w jego oku, gdy powtarzają słowa przysięgi. Wiedziała, że pragnie tego jak niczego innego.
- Ślicznie wyglądasz - w jej pokoju pojawiła się Nina.
- Dziękuję - ostatnie poprawki i była gotowa. Śliczna, kremowa sukienka sięgająca ledwie do kolan idealnie podkreślała ognisty kolor jej włosów. Idealna fryzura, idealny makijaż, wszystko było idealne. I takie miało być.
Uśmiech na jego twarzy wart był kilkugodzinnej męki. Wychodziła z hotelu gdy zauważyła białą limuzynę. Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Wyszedł w klasycznym garniturze otwierając jej drzwi i pomagając jej wsiąść
- Pięknie wyglądasz - szepnął.
Zmierzając w stronę urzędu napadły ją wątpliwości. Te których nie odczuwała przez prace i przygotowania do ślubu. Nie miała czasu, żeby się nad tym zastanowić
- Denerwujesz się?
- A ty nie?
- Pani doktor, czyżby wątpiła pani w moją pewność siebie - delikatnie się uśmiechnęli - Jeśli chcesz możemy się pobrać mniej oficjalnie. Rezerwować bilet do Vegas?
- Nie... Kocham cię, wiesz
- Ja ciebie też - nachylił się, żeby ją pocałować, jednak ona odsunęła się
- Agata powiedziała, że jeśli cokolwiek ruszysz do końca ceremonii to mogę nie wychodzić za mąż, bo zostanę najszybszą wdową jaką znał świat
- Kochaną masz przyjaciółkę - limuzyna zatrzymała się. Odetchnęła głęboko wyglądając przez szybę
- Na pewno tego chcesz?
- Chcę - otworzyła drzwi i pewnym krokiem wyszła z auta. Andrzej szybko znalazł się tuż przy niej. Złapała go za ramię i razem weszli do środka.
- Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Wiktorią i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe - powtórzył bez zająknięcia. Niektórym mogło wydawać się, że sztucznie, ale Wiki wiedziała, że mówił to z serca.
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Andrzejem i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe - jej głos się łamał. Z trudem doszła do końca i odetchnęła z ulgą. Byli już małżeństwem... Stres odszedł w niepamięć, była szczęśliwa.
Delikatnie wsunął obrączkę na jej palec. Przez cały czas intensywnie wpatrywał się w jej zielone oczy. Nie potrafił się nie uśmiechnąć. Zanim założyła mu obrączkę spojrzał na graf. Krótkie "Na zawsze" a uczyniło go najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Wyszli... Goście zaczęli im gratulować. I wtedy czekała ich kolejna niespodzianka. Podszedł do nich profesor Zieliński.
- Pani Wiktorio, chciałbym panią najserdeczniej przeprosić za wczoraj. No i moje gratulacje - delikatnie się uśmiechnął
- Dziękujemy - odpowiedział z ironicznym uśmiechem Andrzej
- Co mu się stało? - szepnęła, gdy jej przełożony się oddalił.
- Każdy ma prawo się zmienić
- Ale tak z dnia na dzień? Przyznaj się, maczałeś w tym palce
- Rozmawialiśmy - uśmiechnął się. Wiki pokręciła głową, po chwili znaleźli się w limuzynie.
Krótkie przyjęcie, z którego uciekli. Przerażało ich to, że nie mogli nawet w spokoju zjeść, ciągle ktoś czegoś od nich chciał. Mimo, że było to mały kameralny podwieczorek zmyli się stamtąd.
- Żono...
- Mężu - tańczyli w rytm wolnej piosenki w pokoju hotelowym. Delikatnie się nachylił i pocałował jej odsłonięte ramię. Jej oczy pociemniały, gdy się wyprostował wpiła się w jego usta. Powoli zaczął rozpinać zamek jej sukienki. Szybko pozbyła się jego marynarki. Dźwięk upadających na podłogę guzików koszuli rozszedł się po pomieszczeniu. Zdjął z niej stanik i przez moment przyglądał się ciału rudowłosej z charakterystycznym błyskiem w oczach. Ujął jej piersi w dłonie zniżając głowę. Czuła jego gorący oddech. Delikatnie wziął w usta sutek i zaczął ssać.
- Andrzej! - Wykrzyknęła jego imię. Pozbył się reszty swoich ubrań. Zsunął z niej figi i przeniósł dziewczynę na łóżko. Przesunęła dłońmi po jego torsie. Przysunął się jeszcze bliżej i wszedł w nią. Zamknęła oczy wbijając paznokcie w jego ramiona. Jęknęła. Poruszał się w niej, szukając odpowiedniego rytmu. Oboje doszli prawie jednocześnie. Wtulił twarz w jej piersi uspokajając oddech. W powietrzu unosiła się charakterystyczna woń miłości. Jeszcze raz przysunął ją do siebie namiętnie całując. Zmęczeni, po przekroczeniu wszelkich progów rozkoszy, bezsilnie opadli na materac oddychając głęboko.
Nad ranem obudził ją telefon. Wciąż nieprzytomna wstała i odebrała
- Wiki, przepraszam. Wiem, że jest wcześnie, ale muszę ci to w końcu powiedzieć. Wczoraj już nie zdążyłam, bo uciekliście
- Do rzeczy - ziewnęła
- Jesteś w ciąży - zaspanie odeszło w niepamięć. Zaskoczona wypuściła telefon z dłoni i spojrzała na nadal śpiącego Andrzeja.
*Grafika ze strony Najlepsze pary z Na dobre i na złe
- Pani Wiktorio, mogę panią na chwilę prosić?
- Ale ja już skończyłam. Od godziny jestem na urlopie - próbowała się wymigać, niestety na próżno. Samo spojrzenie profesora Zielińskiego wystarczyło by się poddała
- Nadal jest na ciebie cięty? - zrezygnowaną Wiki zaczepiła Lena
- Od pół roku dzień w dzień to samo - odpowiedziała przygaszona Consalida
- Nie przejmuj się, będziesz mieć od niego miesiąc spokoju
- Kochane niewykorzystane urlopy - Wiktoria uśmiechnęła się szeroko - Dzięki temu będziemy mogli zrobić sobie z Andrzejem prawdziwy miesiąc miodowy
- No właśnie... Ktoś musi mieć jutro dyżur, także niestety nie będę mogła przyjść. Moje gratulacje no i wzystkiego najlepszego na nowej drodze życia
- Dziękuję - Consalida uśmiechnęła się i ruszyła w stronę gabinetu profesora Zielińskiego.
Spojrzała w zimne oczy swojego przełożonego. Wiedziała, że nie wróży to nic dobrego.
- Pani Wiktorio, niestety nie mogę dać pani jutro wolnego. Mamy zbyt duże braki
- Pan chyba żartuje
- Nie, niby czemu - uśmiechnął się złośliwie
- Jutro wychodzę za mąż. Nie pozwolę, żeby pan to zniszczył.
- Wie pani, niezbyt mnie to obchodzi. Jutro ma pani dyżur, Punktualnie o ósmej proszę się stawić w lekarskim
- Niech pan sobie wsadzi gdzieś ten dyżur
- Jeśli się pani nie pojawi będę zmuszony panią zwolnić
- Gówno mi pan zrobi. Od godziny jestem na urlopie - wyszła trzaskając drzwiami. Nie spodziewała się tego. Nie spodziewała się takiego chamstwa ze strony ordynatora.
Zauważyła Andrzeja przy samochodzie, jednak Agata była szybsza. Nim zdążyła podejść do Falkowicza blondynka podbiegła do niej
- Masz pięć minut, a potem robimy sobie babski wieczór
- Musimy?
- Znasz przesąd? - zapytała z uśmiechem - Według niego nie możesz widzieć swojego przyszłego męża na 24 godziny przed ślubem, bo to przynosi pecha
- Nie sądziłam, że wierzysz w przesądy...
- Bo nie wierzę, ale ostatnio w ogóle nie mamy czasu na babskie rozmowy. Chcę wykorzystać ten ostatni wieczór, w którym jesteś jeszcze doktor Consalidą, a nie profesorową Falkowicz
- Też cię kocham - Wiki uśmiechnęła się
- Pięć minut - Consalida posłała uśmiech Woźnickiej i popędziła do Falkowicza
- To co? Dzień bez ciebie... - Andrzej położył ręce na talii Wiktorii i przyciągnął ją do siebie
- Na to wygląda... - delikatnie się uśmiechnęła
- Już tęsknię - musnął jej wargi, wsunął język do jej buzi zamieniając całus w namiętny pocałunek.
- Czas minął gołąbeczki - Agata podeszła do nich
- Ej przesadzasz - Wiktoria zaśmiała się przytulając się do Falka
- Chodź, zaplanowałam nam cały dzień
- Już się boję - cmoknęła Andrzeja w usta, po czym została pociągnięta w stronę hotelu. Przestraszonym, błagającym o pomoc wzrokiem wpatrywała się w narzeczonego. On zaśmiał się i wsiadł do swojego samochodu machając jej na pożegnanie.
- No opowiadaj...
- O czym? - głos Agaty wyrwał ją z zamyślenia
- Jesteś jakaś nieobecna
- Poza tym, że mogę stracić pracę, to nic się nie dzieje - odpowiedziała
- Ale jak to? - zapytała zdziwiona Woźnicka
- Po prostu, ordynator uparł się, żebym przyszła jutro do pracy
- Jutro? - Agata była wzburzona i zaskoczona
- Ja zareagowałam trochę gwałtowniej
- Domyślam się... - powiedziała Woźnicka - Nie przejmuj się. To ma być najpiękniejszy dzień w twoim życiu. Chodź, zrobimy sobie pedicure.
- Najdziwniejsze miejsce w jakim to robiłaś?
- Agata, co to są za pytania? - Wiki zaśmiała się głośno. Leżały na podłodze i zadawały sobie najróżniejsze pytania
- Odpowiedz
- Hmm... Chyba na plaży. Potem byłam cała w piasku - kobiety zaśmiały się
- Jesteś z nim szczęśliwa? - Wiki usiadła
- Nigdy nie byłam szczęśliwsza.
- Wiki! Wiki wstawaj
- Świadoma praw i obowiązków wynikających... - wyrwana ze snu Consalida zaczęła powtarzać słowa przysięgi
- Spokojnie to dopiero za parę godzin - Wiki odetchnęła z ulgą... - Co nie znaczy, że nie musimy się spieszyć. Marsz do łazienki
- Tak jest szefowo - Wiktoria leniwie zwlekła się z łóżka. Uśmiechnęła się, zaczęła sobie wyobrażać idealny ślub jej i Andrzeja. On w garniturze, ona w pięknej jednak wbrew tradycji nie białej sukni w urzędzie stanu cywilnego. Błysk w jego oku, gdy powtarzają słowa przysięgi. Wiedziała, że pragnie tego jak niczego innego.
- Ślicznie wyglądasz - w jej pokoju pojawiła się Nina.
- Dziękuję - ostatnie poprawki i była gotowa. Śliczna, kremowa sukienka sięgająca ledwie do kolan idealnie podkreślała ognisty kolor jej włosów. Idealna fryzura, idealny makijaż, wszystko było idealne. I takie miało być.
Uśmiech na jego twarzy wart był kilkugodzinnej męki. Wychodziła z hotelu gdy zauważyła białą limuzynę. Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Wyszedł w klasycznym garniturze otwierając jej drzwi i pomagając jej wsiąść
- Pięknie wyglądasz - szepnął.
Zmierzając w stronę urzędu napadły ją wątpliwości. Te których nie odczuwała przez prace i przygotowania do ślubu. Nie miała czasu, żeby się nad tym zastanowić
- Denerwujesz się?
- A ty nie?
- Pani doktor, czyżby wątpiła pani w moją pewność siebie - delikatnie się uśmiechnęli - Jeśli chcesz możemy się pobrać mniej oficjalnie. Rezerwować bilet do Vegas?
- Nie... Kocham cię, wiesz
- Ja ciebie też - nachylił się, żeby ją pocałować, jednak ona odsunęła się
- Agata powiedziała, że jeśli cokolwiek ruszysz do końca ceremonii to mogę nie wychodzić za mąż, bo zostanę najszybszą wdową jaką znał świat
- Kochaną masz przyjaciółkę - limuzyna zatrzymała się. Odetchnęła głęboko wyglądając przez szybę
- Na pewno tego chcesz?
- Chcę - otworzyła drzwi i pewnym krokiem wyszła z auta. Andrzej szybko znalazł się tuż przy niej. Złapała go za ramię i razem weszli do środka.
- Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Wiktorią i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe - powtórzył bez zająknięcia. Niektórym mogło wydawać się, że sztucznie, ale Wiki wiedziała, że mówił to z serca.
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Andrzejem i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe - jej głos się łamał. Z trudem doszła do końca i odetchnęła z ulgą. Byli już małżeństwem... Stres odszedł w niepamięć, była szczęśliwa.
Delikatnie wsunął obrączkę na jej palec. Przez cały czas intensywnie wpatrywał się w jej zielone oczy. Nie potrafił się nie uśmiechnąć. Zanim założyła mu obrączkę spojrzał na graf. Krótkie "Na zawsze" a uczyniło go najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Wyszli... Goście zaczęli im gratulować. I wtedy czekała ich kolejna niespodzianka. Podszedł do nich profesor Zieliński.
- Pani Wiktorio, chciałbym panią najserdeczniej przeprosić za wczoraj. No i moje gratulacje - delikatnie się uśmiechnął
- Dziękujemy - odpowiedział z ironicznym uśmiechem Andrzej
- Co mu się stało? - szepnęła, gdy jej przełożony się oddalił.
- Każdy ma prawo się zmienić
- Ale tak z dnia na dzień? Przyznaj się, maczałeś w tym palce
- Rozmawialiśmy - uśmiechnął się. Wiki pokręciła głową, po chwili znaleźli się w limuzynie.
Krótkie przyjęcie, z którego uciekli. Przerażało ich to, że nie mogli nawet w spokoju zjeść, ciągle ktoś czegoś od nich chciał. Mimo, że było to mały kameralny podwieczorek zmyli się stamtąd.
- Żono...
- Mężu - tańczyli w rytm wolnej piosenki w pokoju hotelowym. Delikatnie się nachylił i pocałował jej odsłonięte ramię. Jej oczy pociemniały, gdy się wyprostował wpiła się w jego usta. Powoli zaczął rozpinać zamek jej sukienki. Szybko pozbyła się jego marynarki. Dźwięk upadających na podłogę guzików koszuli rozszedł się po pomieszczeniu. Zdjął z niej stanik i przez moment przyglądał się ciału rudowłosej z charakterystycznym błyskiem w oczach. Ujął jej piersi w dłonie zniżając głowę. Czuła jego gorący oddech. Delikatnie wziął w usta sutek i zaczął ssać.
- Andrzej! - Wykrzyknęła jego imię. Pozbył się reszty swoich ubrań. Zsunął z niej figi i przeniósł dziewczynę na łóżko. Przesunęła dłońmi po jego torsie. Przysunął się jeszcze bliżej i wszedł w nią. Zamknęła oczy wbijając paznokcie w jego ramiona. Jęknęła. Poruszał się w niej, szukając odpowiedniego rytmu. Oboje doszli prawie jednocześnie. Wtulił twarz w jej piersi uspokajając oddech. W powietrzu unosiła się charakterystyczna woń miłości. Jeszcze raz przysunął ją do siebie namiętnie całując. Zmęczeni, po przekroczeniu wszelkich progów rozkoszy, bezsilnie opadli na materac oddychając głęboko.
Nad ranem obudził ją telefon. Wciąż nieprzytomna wstała i odebrała
- Wiki, przepraszam. Wiem, że jest wcześnie, ale muszę ci to w końcu powiedzieć. Wczoraj już nie zdążyłam, bo uciekliście
- Do rzeczy - ziewnęła
- Jesteś w ciąży - zaspanie odeszło w niepamięć. Zaskoczona wypuściła telefon z dłoni i spojrzała na nadal śpiącego Andrzeja.
*Grafika ze strony Najlepsze pary z Na dobre i na złe
piątek, 28 lutego 2014
Miniaturka "Miłość, o którą warto walczyć"
http://www.youtube.com/watch?v=FlsBObg-1BQ
Wbiegła do swojego pokoju ze łzami w oczach. Z niezwykłą dokładnością zamknęła drzwi. Schronienie znalazła w najciemniejszym rogu pokoju. W pomieszczeniu było cicho i ciemno, idealne warunki by się rozpłakać.
- Wiktoria? - błogi spokój nie trwał długo. Do jej pokoju weszła Agata. Zamknęła za sobą drzwi i zapaliła światło
- Zgaś - wyszeptała ocierając łzy.
- Wiki co się stało? - Agata posłusznie zgasiła światło. Zostawiła tylko małą lampkę. Usiadła tuż przed Wiki
- Szkoda gadać - Woźnicka podała jej chusteczki. Wciąż patrzyła na nią wyczekująco - Po prostu się pomyliłam. A może nie potrafiłam docenić tego co mam... Tak, zdecydowanie nie nie potrafiłam docenić wszystkich jego starań, nie umiałam mu zaufać. Pieprzona przeszłość - wydmuchała nos, jednak w oczach ciągle miała łzy.
- Czekaj, czekaj... O kim mówimy?
- O wszystkich... O szanownym panie Przemysławie, bo zmarnowałam swoją szansę dawno temu i nadal nie potrafię sobie tego wybaczyć. O Adamie, bo przez moją głupotę wylądowałam z nim w łóżku i zepsułam naszą przyjaźń. O Falkowiczu, który ma mnie głęboko w dupie... Tak, jestem po prostu świetną kobietą
- Wiktoria, o co chodzi z Falkowiczem? - Agata wciąż dociekała. Chciała wiedzieć wszystko
- Jak to o co? Ożenił się, przykładny z niego mężuś nie powiem... Nawet spojrzeć na mnie nie raczył. Myślałam, że wciąż coś między nami jest, ale cholernie się myliłam
- Wiktoria ty powiedziałaś, że między wami nic nie ma. Że nigdy nie będzie - powiedziała głośno i dobitnie. Bała się, że nawet ten ton nie przypomni o tym Wiktorii, że nadal będzie opłakiwać jego stratę i męczyć się z tym, dopóki nie znajdzie innego szczęścia.
- Bałam się... tak cholernie się bałam, że się w nim zakocham. Bałam się, że kiedyś stracę to szczęście. A teraz jest już a późno...
- Nigdy nie jest za późno - szepnęła
- Agata czy ty nic nie rozumiesz? On już mnie nie chce...
Bez pukania weszła do jego gabinetu. Spojrzał na nią spode łba, nawet nie zaszczycił jej uśmiechem. Dopiero po chwili zauważyła, że w czerwonym fotelu siedzi Kinga. Obrażona spogląda to na nią, to na niego
- Przepraszam... Chciałam tylko powiedzieć, że pacjent z trójki jest już gotowy do operacji
- Zaraz będę - odpowiedział chłodno. Prawię natychmiast stamtąd wyszła.
Myli ręce po operacji. Ona co chwilę spoglądała na niego, on ze smutną miną nawet na nią nie spojrzał
- Jak żona?
- Świetnie - odpowiedział
- Nadal jest na mnie obrażona... za tamto - nie wiedziała jak ubrać słowa, nie potrafiła nazwać tego co było między nimi
- Nie wiem o czym mówisz... - spojrzała na niego zdziwiona - Przecież między nami nic nie było. Sama tak powiedziałaś.
- Myślałam, że my... że ty...
- Naprawdę myślałaś, że będę czekał wiecznie. Że będę patrzeć jak ode mnie uciekasz, że będę się przed tobą płaszczyć. Nie Wiktorio.... Jeśli to wszystko, to pozwolisz, że już pójdę. Mam mnóstwo pracy - i znikł zostawiając ją przy umywalkach. Oparła się o nie, oddychała ciężko. Nie spodziewała się, że coś takiego usłyszy, ledwo powstrzymywała łzy. W tej chwili myślała tylko o tym, żeby znaleźć się w zaciszu swojego pokoju.
- Naprawdę myślisz, że on kocha Kingę? Albo że ona kocha jego... Wiki zastanów się, ona go szantażuje...
- Nie chce go stracić - odpowiedziała ocierając łzy. Co chwila napływały nowe, nie była w stanie się uspokoić.
- Nie chce stracić jego pieniędzy i tytułu profesorowej. Jej na nim nie zależy. A szantażuje go, bo wie, że jeśli zbliżycie się do siebie wszystkie jej plany legną w gruzach. Wiki on cię kocha - powiedziała twardo Agata.
- Mówi co innego - odpowiedziała natychmiast przygnębionym głosem
- Wiktoria, czy Falkowicz jest facetem, który potrafi okazywać swoje uczucia? - spytała Woźnicka. Wiktoria zaprzeczyła ruchem głowy - A teraz mnie posłuchaj... Nie mówiłam ci o tym, bo nie wiedziałam, że ci na nim zależy. Słyszałam ich rozmowę. Groziła mu, groziła, że jeśli zbliży się do ciebie to ty tego pożałujesz. To nie tak, że on cię nie kocha. On nie pozwoli cię skrzywdzić, rozumiesz? - opowiedziała jej wszystko. Wcześniej dusiła to w sobie, wiedziała, że Wiktoria nie może się o tym dowiedzieć. Niepotrzebnie by się tylko zamartwiała. Teraz miała pewność, że popełniła błąd nie mówiąc jej tego wcześniej. Przez to Wiktoria źle zrozumiała intencje Andrzeja
- Na pewno? - łzy przestały lecieć. Zastąpiła je ciekawość
- Tak - poklepała ją po ramieniu
- To.. Co ja mam teraz robić?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała blondynka
- Boże, ale jestem głupia... Kocham go, nie chcę go stracić - powiedziała do siebie. Wybiegła ze swojego pokoju, zauważyła, że jeszcze jest pracy. Potrącając lekarzy, pielęgniarki i pacjentów pędziła do jego gabinetu.
- Wiktoria? - zdziwiony spojrzał na rudą lekarkę zamykająca drzwi jego gabinetu. Ciężko oddychała, była zmęczona po morderczym biegu, ale szczęśliwa widząc błysk w jego oku. - Co ty robisz?
- Nie obchodzi mnie to że masz żonę... Wiem, że jej nie kochasz, wiem, że ona ciebie nie kocha. Chcę ciebie, rozumiesz... - podeszła do jego biurka. Chwyciła go za krawat, delikatnie pociągnęła do góry i z ogromną siłą wpiła się w jego usta. Odwzajemnił jej pocałunek, językiem pieścił jej podniebienie. W tej chwili liczyli się tylko oni.
"Jeśli kogoś kochasz, powiedz to. Nawet jeśli boisz się, że to niewłaściwe, nawet jeśli boisz się, że wywoła to problemy. Nawet jeśli boisz się, że przewróci to twoje życie do góry nogami. Powiedz to, powiedz jak najgłośniej. A potem idź za ciosem"
Wbiegła do swojego pokoju ze łzami w oczach. Z niezwykłą dokładnością zamknęła drzwi. Schronienie znalazła w najciemniejszym rogu pokoju. W pomieszczeniu było cicho i ciemno, idealne warunki by się rozpłakać.
- Wiktoria? - błogi spokój nie trwał długo. Do jej pokoju weszła Agata. Zamknęła za sobą drzwi i zapaliła światło
- Zgaś - wyszeptała ocierając łzy.
- Wiki co się stało? - Agata posłusznie zgasiła światło. Zostawiła tylko małą lampkę. Usiadła tuż przed Wiki
- Szkoda gadać - Woźnicka podała jej chusteczki. Wciąż patrzyła na nią wyczekująco - Po prostu się pomyliłam. A może nie potrafiłam docenić tego co mam... Tak, zdecydowanie nie nie potrafiłam docenić wszystkich jego starań, nie umiałam mu zaufać. Pieprzona przeszłość - wydmuchała nos, jednak w oczach ciągle miała łzy.
- Czekaj, czekaj... O kim mówimy?
- O wszystkich... O szanownym panie Przemysławie, bo zmarnowałam swoją szansę dawno temu i nadal nie potrafię sobie tego wybaczyć. O Adamie, bo przez moją głupotę wylądowałam z nim w łóżku i zepsułam naszą przyjaźń. O Falkowiczu, który ma mnie głęboko w dupie... Tak, jestem po prostu świetną kobietą
- Wiktoria, o co chodzi z Falkowiczem? - Agata wciąż dociekała. Chciała wiedzieć wszystko
- Jak to o co? Ożenił się, przykładny z niego mężuś nie powiem... Nawet spojrzeć na mnie nie raczył. Myślałam, że wciąż coś między nami jest, ale cholernie się myliłam
- Wiktoria ty powiedziałaś, że między wami nic nie ma. Że nigdy nie będzie - powiedziała głośno i dobitnie. Bała się, że nawet ten ton nie przypomni o tym Wiktorii, że nadal będzie opłakiwać jego stratę i męczyć się z tym, dopóki nie znajdzie innego szczęścia.
- Bałam się... tak cholernie się bałam, że się w nim zakocham. Bałam się, że kiedyś stracę to szczęście. A teraz jest już a późno...
- Nigdy nie jest za późno - szepnęła
- Agata czy ty nic nie rozumiesz? On już mnie nie chce...
Bez pukania weszła do jego gabinetu. Spojrzał na nią spode łba, nawet nie zaszczycił jej uśmiechem. Dopiero po chwili zauważyła, że w czerwonym fotelu siedzi Kinga. Obrażona spogląda to na nią, to na niego
- Przepraszam... Chciałam tylko powiedzieć, że pacjent z trójki jest już gotowy do operacji
- Zaraz będę - odpowiedział chłodno. Prawię natychmiast stamtąd wyszła.
Myli ręce po operacji. Ona co chwilę spoglądała na niego, on ze smutną miną nawet na nią nie spojrzał
- Jak żona?
- Świetnie - odpowiedział
- Nadal jest na mnie obrażona... za tamto - nie wiedziała jak ubrać słowa, nie potrafiła nazwać tego co było między nimi
- Nie wiem o czym mówisz... - spojrzała na niego zdziwiona - Przecież między nami nic nie było. Sama tak powiedziałaś.
- Myślałam, że my... że ty...
- Naprawdę myślałaś, że będę czekał wiecznie. Że będę patrzeć jak ode mnie uciekasz, że będę się przed tobą płaszczyć. Nie Wiktorio.... Jeśli to wszystko, to pozwolisz, że już pójdę. Mam mnóstwo pracy - i znikł zostawiając ją przy umywalkach. Oparła się o nie, oddychała ciężko. Nie spodziewała się, że coś takiego usłyszy, ledwo powstrzymywała łzy. W tej chwili myślała tylko o tym, żeby znaleźć się w zaciszu swojego pokoju.
- Naprawdę myślisz, że on kocha Kingę? Albo że ona kocha jego... Wiki zastanów się, ona go szantażuje...
- Nie chce go stracić - odpowiedziała ocierając łzy. Co chwila napływały nowe, nie była w stanie się uspokoić.
- Nie chce stracić jego pieniędzy i tytułu profesorowej. Jej na nim nie zależy. A szantażuje go, bo wie, że jeśli zbliżycie się do siebie wszystkie jej plany legną w gruzach. Wiki on cię kocha - powiedziała twardo Agata.
- Mówi co innego - odpowiedziała natychmiast przygnębionym głosem
- Wiktoria, czy Falkowicz jest facetem, który potrafi okazywać swoje uczucia? - spytała Woźnicka. Wiktoria zaprzeczyła ruchem głowy - A teraz mnie posłuchaj... Nie mówiłam ci o tym, bo nie wiedziałam, że ci na nim zależy. Słyszałam ich rozmowę. Groziła mu, groziła, że jeśli zbliży się do ciebie to ty tego pożałujesz. To nie tak, że on cię nie kocha. On nie pozwoli cię skrzywdzić, rozumiesz? - opowiedziała jej wszystko. Wcześniej dusiła to w sobie, wiedziała, że Wiktoria nie może się o tym dowiedzieć. Niepotrzebnie by się tylko zamartwiała. Teraz miała pewność, że popełniła błąd nie mówiąc jej tego wcześniej. Przez to Wiktoria źle zrozumiała intencje Andrzeja
- Na pewno? - łzy przestały lecieć. Zastąpiła je ciekawość
- Tak - poklepała ją po ramieniu
- To.. Co ja mam teraz robić?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała blondynka
- Boże, ale jestem głupia... Kocham go, nie chcę go stracić - powiedziała do siebie. Wybiegła ze swojego pokoju, zauważyła, że jeszcze jest pracy. Potrącając lekarzy, pielęgniarki i pacjentów pędziła do jego gabinetu.
- Wiktoria? - zdziwiony spojrzał na rudą lekarkę zamykająca drzwi jego gabinetu. Ciężko oddychała, była zmęczona po morderczym biegu, ale szczęśliwa widząc błysk w jego oku. - Co ty robisz?
- Nie obchodzi mnie to że masz żonę... Wiem, że jej nie kochasz, wiem, że ona ciebie nie kocha. Chcę ciebie, rozumiesz... - podeszła do jego biurka. Chwyciła go za krawat, delikatnie pociągnęła do góry i z ogromną siłą wpiła się w jego usta. Odwzajemnił jej pocałunek, językiem pieścił jej podniebienie. W tej chwili liczyli się tylko oni.
środa, 26 lutego 2014
Miniaturka "Niebezpieczna zabawa"
Między innymi dlatego nie było opowiadań xD Całkowicie skupiłam się na tym opku, dopracowywałam szczegóły i wgl... Przez to brakowało mi weny i czasu na dalsze części historii i starego opowiadanka ;) Mam nadzieję, że miniaturka wam wynagrodzi te przerwy, i że się spodoba :) Komentujcie ;)
- Agata! - krzyknęła Wiki, jednak Woźnicka musiała pobiec na izbę. Akurat gdy ta potrzebowała rozmowy z przyjaciółką.
- Chcesz pogadać? - zaczepił ją Borys - Czy może potrzebujesz ramienia, żeby się wypłakać... Bo ja chętnie służę pomocą
- Dzięki Borys, może kiedyś skorzystam - uśmiechnęła się klepiąc go po ramieniu. Wolnym krokiem poszła do bufetu
Zamówiła swoją ulubioną czarną kawę. Rozejrzała się po pomieszczeniu, jednak wszystkie stoliki były zajęte
- Mogę? - zauważyła, że stażystka, Klaudia Miller siedzi sama
- Jasne - szybko posprzątała swoje notatki robiąc miejsce Consalidzie
- Konica nie daje wytchnienia
- To nic... Jego dzieci są o wiele gorsze
- Dzieci? - Wiki o mało nie zakrztusiła się kawą
- Wolę o tym nie wspominać - Klaudia uśmiechnęła się szeroko
- Jasne - Wiki odwzajemniła uśmiech
- A ty?
- Co ja?
- Masz jakiś problem, prawda
- Aż tak to widać? - zapytała zdziwiona
- Trochę... To powiesz o co chodzi?
- Ale obiecaj, że dasz mi jakąś radę i nie rozpowiesz o tym w szpitalu
- Obiecuję - Miller uśmiechnęła się.
- No niech ci będzie... Co byś zrobiła, gdyby dwóch facetów nagle się w tobie zakochało. Jeden cię cholernie fascynuje, ale jest żonaty, a drugi jest twoim przyjacielem
- Czekaj czekaj... Falkowicz i... Adam? - Wiki skinęła głową zaciskając wargę. - No nieźle
- To wiem... Tylko, że nie mam pojęcia co robić. Andrzej stara się trzymać mnie na dystans. Kinga jednak potrafi bronić swojego... No a Adam zaprosił mnie do parku linowego
- Mam dla ciebie prostą radę... Zabaw się
- Ich kosztem?
- Oni też będą mieli niezłą zabawę. Tylko nie dawaj im nadziei. Dopiero gdy będziesz pewna, że się w którymś zakochałaś...
- Świetna rada, naprawdę... - odburknęła wstając. Oddała pani Marii kubek i wyszła z bufetu. Uważała, że pomysł Klaudii jest chory jednak im dłużej nad tym myślała, tym więcej plusów w tym widziała. W końcu nie miała nic do stracenia.
Idąc korytarzem natknęła się na Falkowicza. W ogóle nie myślała, gdy pociągnęła go do jego gabinetu. Tym bardziej nie myślała, gdy intensywnie wpiła się w jego usta. On szybko odwzajemnił jej pocałunek, a ona jeszcze szybciej go przerwała
- Wow - wyszeptał łapiąc ją w talii. Chciał powtórzyć pocałunek, ale delikatnie się odsunęła - Co to miało znaczyć, pani doktor? - wyszeptał uwodzicielskim tonem. Zrozumiała, że nie może się wycofać, a nawet nie chciała
- Ja myślę, że pan doskonale wie - musnął ustami jej szyję i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Myślałem, że teraz zaczniesz mnie unikać... - przygryzł płatek jej ucha. Cicho westchnęła
- Bo tak było...
- Więc co się zmieniło?
- Może po prostu nie potrafię bez ciebie żyć - nieśmiało musnęła wargi jego usta, szybko się od niego odsunęła i wyszła z gabinetu. Prawię biegiem pokonała dystans do lekarskiego. Z uśmiechem zauważyła że jest pusty. Stanęła za akwarium i zsunęła się. Siedziała na podłodze i rozmyślała nad tym co przed chwilą zrobiła. Błysk w oku, niespokojny oddech i delikatny uśmiech zdradzały, że w ogóle tego nie żałowała.
- To co? Odreagowujemy emocje? Masz zapomnieć o wszystkim- - szepnął Adam zawiązując jej linę. Spojrzał jej głęboko w oczy. Uśmiechnęła się. Po chwili odwróciła się chcąc zacząć się wspinać. Przy Adamie nie czuła wszechogarniającego pożądania, jednak Krajewski działał na nią. - Czekaj... - krzyknął. Natychmiast położył swoje ręce na jej talii i delikatnie poprawił jej pozycje - Bo spadniesz - uśmiechnęli się. Krajewski delikatnie się do niej przybliżył. Poczuła jego ciepły oddech na swoim policzku i szybko się odsunęła. Zdziwiony spojrzał na nią, a ona natychmiast zaczęła zjeżdżać na linie przeklinając w myślach chwilę, kiedy chciała posłuchać Klaudii Miller.
- Ale przyznaj, że dobrze się bawiłaś... - Adam uśmiechnął się przepuszczając Wiktorię w drzwiach
- Może... Idę pod prysznic - po chwili zniknęła w łazience. Odkręciła wodę jednak długo nie wchodziła pod ciepłe strugi wody. Usiadła na podłodze i oparła się o drzwi. Miała coraz więcej wątpliwości...
- No wreszcie - Adam uśmiechnął się i odwrócił się w stronę telewizora. Wiki usiadła obok niego
- Chyba nie było tak źle, ty potrafisz siedzieć dłużej... - uśmiechnął się. Spojrzał na nią, ich spojrzenia się skrzyżowały. On powoli się przysuwał a ona nie miała odwagi się odsunąć. Po chwili poczuła jego wargi na swoich. Ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku.
- Wiesz... - szepnął. Przyłożyła mu palec do ust, a po chwili ogromną siłą się w nie wpiła. Prawię natychmiast przeniosła się na jego kolana zdejmując przy tym jego sweterek. Wsunął ręce pod jej szlafrok. Jego dłonie dotknęły uwięzionych pod koronkowym stanikiem piersi. Zadrżała. Nie czuli nic poza rozlewającym się po ich ciele pożądania. Podnieśli się. Wolnym krokiem zmierzali w stronę pokoju Adama. Po drodze delikatnie zsunął jej szlafrok pozostawiając ją w samej bieliźnie. Stała na palcach oddając każdy namiętny pocałunek. Zjeżdżała dłonią po jego brzuchu, podbrzuszu. Zgrabnie uwolniła go ze spodni i bokserek. Prawię natychmiast odpiął jej stanik rzucając go gdzieś w kąt. Jednych ruchem uwolnił ją z ostatniej części garderoby. Spojrzała mu głęboko w oczy, popchnął ją na łóżko kładąc się tuż nad nią. Ocierał się delikatnie swoją męskością o jej kobiecość całując ją. Zauważył błysk podniecenia w jej oczach. Wszedł w nią powoli i delikatnie. Zaczął delikatnie poruszać się w jej wnętrzu. Pomieszczenie wypełniło się ich cichymi jękami. Przygniótł ją swoim ciałem. Jedną ręką pieścił jej piersi, drugą zatopił w jej włosach. Jej coraz głośniejsze jęki uciszał pocałunkami. Czuł, że za chwilę dojdą. Przyspieszył doprowadzając ich oboje do orgazmu...
Obudziła się. Dopiero do niej dochodziło co się wczoraj stało. Spojrzała na śpiącego Adama. Szybko zdjęła jego rękę ze swojego ramienia. Wstała, założyła swój szlafrok i jeszcze szybciej wyszła.
- Kotku, rano coś szybko zniknęłaś... - zaczepił ją, gdy wyszła z hotelu - Zawsze tak szybko uciekasz po tak cudownej nocy? - nie odpowiedziała, nie wiedziała co mu powiedzieć. - Nie wiem jak ty, ale ja bym to powtórzył - szeroko się uśmiechnął. Zmierzyła go wzrokiem - A może...
- Może co?
- Może ty nie przespałaś się ze mną, bo coś do mnie czujesz... Może po prostu chciałaś zapomnieć o Falkowiczu - tego już było za dużo. Wymierzyła mu siarczysty policzek i zniknęła w szpitalu. Całą tą scenę obserwował Falkowicz. Nic nie słyszał, widział jedynie cios Wiki. Szeroko się uśmiechnął, podczas gdy Kinga pociągnęła go do szpitala.
- Wiki... Zaczekaj
- Andrzej, nie mogę teraz - powiedziała odwracając się tylko na krótką chwilę.
- Ty możesz wszystko - odpowiedział uwodzicielskim tonem. Na jej twarz wkradł się delikatny uśmiech.
- Mam operację...
- Wpadnij do mnie później
- Dobrze pani profesorze - uśmiechnęła się i pobiegła na blok. Andrzej z uśmiechem patrzył na oddalającą się Consalidę. Nagle obok niego pojawił się Adam
- Jeśli myślisz, że ona coś do ciebie poczuje to jesteś w błędzie. Niepotrzebnie się starasz... - powiedział z uśmiechem. Andrzej spojrzał na niego
- Ty nigdy tego nie zrozumiesz...
- Może i nie, ale mi wskoczyła do łóżka, a do ciebie nie chce się nawet zbliżać - przez chwilę w oczach Andrzeja pojawiło się ogromne zdziwienie, ogromny ból. Szybko te odczucia zastąpiła zimna maska.
- Widać jak ją traktujesz, ja nigdy bym jej nie potraktował jak zabawkę. Wiktoria jest dla mnie naprawdę ważna, a ty chciałeś się po prostu zabawić w łóżku. Nie zasługujesz na nią, Adam. - Krajewskiemu mina zrzedła. Odszedł, a Falko ze smutkiem na niego patrzył. Nie mógł uwierzyć, że Wiki się z nim przespała. Tuż po pocałunku z jego własnym bratem.
- Jestem... - prawię dwie godziny później ruda piękność zjawiła się w gabinecie. Spojrzał na nią i delikatnie uniósł kącik ust - Wybacz, trochę mi się przedłużyło. - zamknęła drzwi i podeszła do niego. Dzieliło ich tylko kilka centymetrów. Stopniowo się przybliżał, aż w końcu musnął ustami czerwone wargi Consalidy. Natychmiast odwzajemniła pocałunek. Czule sunął językiem po jej podniebieniu.
- Chodźmy stąd, co... - niezauważenie wyszli z budynku. Szybko zniknęli w hotelu rezydentów, w jej pokoju.
Zsunął z niej kitel. Policzkiem otarł się o jej odsłonięte ramię. Poczuła na nim delikatny zarost mężczyzny. Dłonią przejechała po jego policzku, uniósł twarz ku górze. Chciała się wpić w jego usta, jednak zatrzymał ją. Spojrzała na niego zaskoczona
- Najpierw mi odpowiedz... Czy to prawda, że przespałaś się z Adamem? - męczyło go to, nie mógł tak po prostu się z nią przespać nie znając odpowiedzi na to pytanie. Nie potrafiła mu odpowiedzieć. Chwyciła swój kitel, chciała wyjść, ale ścisnął ją w talii. - Widziałem was rano. Co ci odbiło? - uśmiechnął się zaczesując jej za ucho niesforny kosmyk włosów. Delikatnie ją pocałował. - Nie potrafisz kłamać
- Nie tak jak ty, prawda - odpowiedziała. Czuła się trochę niezręcznie, chciała, chce kochać się z mężczyzną, który wie o wszystkim. Prawię o wszystkim.
- Chcę ciebie - szepnął...
Po chwili zatopili się w swoich ustach. Powoli zsunął swoje palce po jej kręgosłupie, dotarł do materiału jej spodni, które prawię natychmiast znalazły się na ziemi. Zatopił palce w jej pośladkach, przylgnął do niej. Zwinnymi dłońmi zdjęła jego garnitur, krawat, rozpięła koszulę. On szybko pozbawił ją koszulki i stanika. Rozpiął swoje spodnie, powoli zsunął je sobie z bioder. Potem spojrzał na jej małe, jędrne piersi. Delikatnie je pocałował. Jedną ręką jeździł po jej plecach, drugą zdarł ostatnią część jej garderoby. Delikatnie popchnął ją na łóżko. Ściągnął swoje bokserski i zawisnął nad nią. Obdarował ją czułym pocałunkiem. Ustami powędrował przez piersi i płaski brzuszek pomiędzy jej uda. Delikatnie drażnił językiem wewnętrzną stronę jej ud. Później podbrzusze, delikatnie zahaczając o wzgórek. Niespokojnie poruszała biodrami domagając się końca słodkich pieszczot. Delikatnie pocałował jej kobiecość, drażnił ją językiem. Przesunął się ku górze. Delikatnie musnął jej szyję mocno w nią wchodząc. Jęknęła. Ruszając się coraz szybciej całował jej szyję. Jej oddech stawał się coraz płytszy, jęki coraz głośniejsze. Przyspieszał i zwalniał tempo. Kilka szybkich, płytkich ruchów i kilka mocnych, głębokich, które sprowadzały głośne jęki. Poruszał się w niej coraz szybciej, Wiktoria też zaczęła poruszać biodrami. Na chwilę wstrzymała oddech. Doszli niemal jednocześnie. Orgazm wypełnił ich ciała. Leżeli wyczerpani obok siebie...
- Nawet nie wiesz, jak długo o tym marzyłem - szepnął całując ją w policzek. Wciąż regulując oddech wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy. Wiktoria szybko poszła w jego ślady.
Minęły trzy tygodnie, a Wiktoria wplątała się w najgorszą sytuację z możliwych. Kochała się z Andrzejem w różnych zakątkach szpitala, w hotelach w Warszawie. Ze wszystkich sił starali się ukrywać swój związek. Wyniknęła też sprawa z Adamem. Kilka czułych słówek, prezentów i znów wylądowali w łóżku. I od tamtej pory wieczory spędzała z którymś z mężczyzn. Uzależniła się od spotkań z nimi, uzależniła się od nich. Szybko pokochała namiętny seks z każdym z nich.
Nadszedł czas, że zaczęła psychicznie nie wytrzymywać. Dopiero wtedy odważyła się na rozmowę z przyjaciółką
- Nie przerywaj mi proszę... - Agata spojrzała na nią z zainteresowaniem - Wszystko zaczęło się jak się zwierzyłam Klaudii. Posłuchałam najgorszej rady, jaką kiedykolwiek ktoś mógł mi dać. Zabawiłam się. Zabawiłam się z nimi. A najgorsze jest to, że teraz nie potrafię się od nich uwolni. Adam jest taki słodki, Andrzej czuły i romantyczny. Nie potrafię tego skończyć, uzależniłam się od spotkań z nimi. Chyba się zakochałam i to w obu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja nie chcę ich krzywdzić, a wiem że to zrobiłam. Adam o niczym nie wie, Andrzej chyba się domyśla. Widzę jak na mnie patrzy, z takim smutkiem. On nie potrafi się przyznać, nie chce kończyć tego co jest między nami.
- Wow - Agata tylko tyle była w stanie powiedzieć. Przez chwile kobieta przyswajała wszystko, co jej powiedziała przyjaciółka - Ja nie wiem co ci powiedzieć. Musisz z tym skończyć. To i tak zabrnęło za daleko
- Ja to wiem, ale nie potrafię. Nie rozumiesz, że pokochałam spotkania z nimi, rozmowy, seks.
- Rozumiem, ale musisz to skończyć. Zerwij z nimi jak najszybciej. Zranisz ich jeszcze bardziej, jeśli będziesz to utrzymywać w tajemnicy.
- Nawet nie wiesz ile razy próbowałam. Od kilku dni chcę im powiedzieć prawdę, ale nie mogę
- Nie musisz... Jeśli nie umiesz im powiedzieć prawdy skończ to bez żadnych wyjaśnień. Bo niedługo będzie za późno, o ile już nie jest.
Chciała to skończyć, ale za każdym razem gdy stawała przed Andrzejem lub Adamem nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Po prostu wpijała się w jego usta....
I niespodziewała się, że nic nie może trwać wiecznie. Gdy wychodziła z gabinetu Andrzeja nie miała pojęcia, że ktoś ją widzi. Że widzi jak zapina fartuch a na jej policzkach pojawiają się charakterystycznie rumieńce. Nie miała pojęcia, że mężczyzna domyśli się co się przed chwilą działo. Szybko pobiegł za nią. Czekał aż wyjdzie ze szpitala i wściekły zatrzymał ją na parkingu
- Możesz mi to wyjaśnić!? - odwróciła się lekko przestraszona. Zastanawiała się o co chodzi mężczyźnie
- Adam, uspokój się. O co ci chodzi?
- O co!? Myślałem, że coś nas łączy, a ty sobie sypiasz ze mną i z nim! Zamierzałaś mi o tym powiedzieć, czy chciałaś się po prostu zabawić!?
- Adam...
- Wiesz, co nie mów... Nie chcę wiedzieć - odszedł w stronę hotelu zostawiając ją samą. Biła się z myślami, przeklinała siebie w myślach. Nie miała pojęcia co robić teraz.
Była oszołomiona. Musiała gdzieś pójść, przemyśleć wszystko. Jedynym miejscem o jakim pomyślała był gabinet Andrzeja. Poszła tam. Nie zdziwiła się, gdy zobaczyła, że tam go nie ma. Usiadła na podłodze i ukryła twarz w dłoniach.
Wszedł do gabinetu. Z początku nawet jej nie zauważył, dopiero gdy się poruszyła usłyszał szelest. Spojrzał na nią.
- Co tu robisz? - zapytał z troską. Chciał usiąść obok niej, jednak go uprzedziła. Wstała
- Muszę ci o czymś powiedzieć... - spojrzał na nią wyczekująco - To wszystko co nas łączyło, to nic nie znaczy. Spotykałam się z wami jednocześnie. Z tobą i Adamem. Zrobiłam najgłupszą rzecz jaką mogłam kiedykolwiek zrobić. Zabawiłam się... - powiedziała na jednym tchu. Bała się spojrzeć mu w oczy. Dopiero gdy odpowiedziała jej cisza spojrzała w jego ciemne oczy - Wiedziałeś, prawda?
- Wiedziałem - odpowiedział przygnębiony
- Więc czemu tego nie skończyłeś? Czemu robiłeś sobie nadzieję?
- Bo cię kocham... Bo nie potrafię bez ciebie żyć, jesteś dla mnie wszystkim. Te trzy tygodnie były najpiękniejszym czasem w moim życiu, chociaż wiedziałem, że ty się tylko bawisz.
- Ja nie potrafię przestać, ale nie potrafię też dłużej tego ciągnąć. Chyba najlepiej będzie jak wyjadę
- Chcesz uciec? Tak po prostu, zabawa się skończyła, więc papa frajerzy. Nie sądziłem, że jesteś aż takim tchórzem...
- Nie je...
- Jesteś i nie próbuj zaprzeczyć. Wiesz, nie sądziłem że w ogóle odważysz się na tą rozmowę, ale chyba wyrzuty sumienia zaczęły cię dręczyć...
- A ty ich nie masz prawda? Bo przecież zdradzasz żonę bez żadnych skrupułów - odpowiedziała szybko
- Złożyłem papiery rozwodowe. - odpowiedział - I chyba wiesz, dlaczego to zrobiłem - potrząsnęła z niedowierzania głową - Ale to był chyba błąd. Myślałem, że jesteś inna - łzy pojawiły się w jej oczach. Nie była w stanie mu odpowiedzieć, wyszła stamtąd. Jeszcze tego samego dnia zarezerwowała bilet na lot do Hiszpanii.
Siedziała na parapecie. Nie było dnia, żeby o tym nie myślała. Często zastanawiała się co by było gdyby nie posłuchała Klaudii. Czy do dzisiaj ukradkiem spoglądałaby na Andrzeja i przyjaźniłaby się z Adamem. Co by było gdyby nie wyjechała... Czy byłaby w stanie ułożyć sobie życie z Andrzejem po tym wszystkich. Kochała ich. Pokochała ich obu... Dlatego cieszyła się, że chociaż nie zatruwa już im życia, że dla nich już nie istnieje. Od Agaty wiedziała, że Adam ułożył sobie życie. O Andrzeju wiedziała tylko tyle, że zrezygnował z pracy w Leśnej Górze. Trochę się o niego martwiła. Skrzywdziła go bawiąc się nim a potem bez słowa wyjeżdżając. Skrzywdziła ich obu w tak podły sposób i nie mogła sobie tego wybaczyć. Do dzisiaj nie potrafiła znaleźć tak wspaniałych facetów. Przeskakiwała z jednego łóżka do drugiego szukając miłości. Wiedziała, że bezpowrotnie straciła dwóch kochających mężczyzn. Dwóch mężczyzn, którzy mogli jej dać mnóstwo miłości, zapewnić bezpieczeństwo i podarować szczęście.
Niebezpiecznie jest wierzyć, że coś trwa wiecznie
- Agata! - krzyknęła Wiki, jednak Woźnicka musiała pobiec na izbę. Akurat gdy ta potrzebowała rozmowy z przyjaciółką.
- Chcesz pogadać? - zaczepił ją Borys - Czy może potrzebujesz ramienia, żeby się wypłakać... Bo ja chętnie służę pomocą
- Dzięki Borys, może kiedyś skorzystam - uśmiechnęła się klepiąc go po ramieniu. Wolnym krokiem poszła do bufetu
Zamówiła swoją ulubioną czarną kawę. Rozejrzała się po pomieszczeniu, jednak wszystkie stoliki były zajęte
- Mogę? - zauważyła, że stażystka, Klaudia Miller siedzi sama
- Jasne - szybko posprzątała swoje notatki robiąc miejsce Consalidzie
- Konica nie daje wytchnienia
- To nic... Jego dzieci są o wiele gorsze
- Dzieci? - Wiki o mało nie zakrztusiła się kawą
- Wolę o tym nie wspominać - Klaudia uśmiechnęła się szeroko
- Jasne - Wiki odwzajemniła uśmiech
- A ty?
- Co ja?
- Masz jakiś problem, prawda
- Aż tak to widać? - zapytała zdziwiona
- Trochę... To powiesz o co chodzi?
- Ale obiecaj, że dasz mi jakąś radę i nie rozpowiesz o tym w szpitalu
- Obiecuję - Miller uśmiechnęła się.
- No niech ci będzie... Co byś zrobiła, gdyby dwóch facetów nagle się w tobie zakochało. Jeden cię cholernie fascynuje, ale jest żonaty, a drugi jest twoim przyjacielem
- Czekaj czekaj... Falkowicz i... Adam? - Wiki skinęła głową zaciskając wargę. - No nieźle
- To wiem... Tylko, że nie mam pojęcia co robić. Andrzej stara się trzymać mnie na dystans. Kinga jednak potrafi bronić swojego... No a Adam zaprosił mnie do parku linowego
- Mam dla ciebie prostą radę... Zabaw się
- Ich kosztem?
- Oni też będą mieli niezłą zabawę. Tylko nie dawaj im nadziei. Dopiero gdy będziesz pewna, że się w którymś zakochałaś...
- Świetna rada, naprawdę... - odburknęła wstając. Oddała pani Marii kubek i wyszła z bufetu. Uważała, że pomysł Klaudii jest chory jednak im dłużej nad tym myślała, tym więcej plusów w tym widziała. W końcu nie miała nic do stracenia.
Idąc korytarzem natknęła się na Falkowicza. W ogóle nie myślała, gdy pociągnęła go do jego gabinetu. Tym bardziej nie myślała, gdy intensywnie wpiła się w jego usta. On szybko odwzajemnił jej pocałunek, a ona jeszcze szybciej go przerwała
- Wow - wyszeptał łapiąc ją w talii. Chciał powtórzyć pocałunek, ale delikatnie się odsunęła - Co to miało znaczyć, pani doktor? - wyszeptał uwodzicielskim tonem. Zrozumiała, że nie może się wycofać, a nawet nie chciała
- Ja myślę, że pan doskonale wie - musnął ustami jej szyję i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Myślałem, że teraz zaczniesz mnie unikać... - przygryzł płatek jej ucha. Cicho westchnęła
- Bo tak było...
- Więc co się zmieniło?
- Może po prostu nie potrafię bez ciebie żyć - nieśmiało musnęła wargi jego usta, szybko się od niego odsunęła i wyszła z gabinetu. Prawię biegiem pokonała dystans do lekarskiego. Z uśmiechem zauważyła że jest pusty. Stanęła za akwarium i zsunęła się. Siedziała na podłodze i rozmyślała nad tym co przed chwilą zrobiła. Błysk w oku, niespokojny oddech i delikatny uśmiech zdradzały, że w ogóle tego nie żałowała.
- To co? Odreagowujemy emocje? Masz zapomnieć o wszystkim- - szepnął Adam zawiązując jej linę. Spojrzał jej głęboko w oczy. Uśmiechnęła się. Po chwili odwróciła się chcąc zacząć się wspinać. Przy Adamie nie czuła wszechogarniającego pożądania, jednak Krajewski działał na nią. - Czekaj... - krzyknął. Natychmiast położył swoje ręce na jej talii i delikatnie poprawił jej pozycje - Bo spadniesz - uśmiechnęli się. Krajewski delikatnie się do niej przybliżył. Poczuła jego ciepły oddech na swoim policzku i szybko się odsunęła. Zdziwiony spojrzał na nią, a ona natychmiast zaczęła zjeżdżać na linie przeklinając w myślach chwilę, kiedy chciała posłuchać Klaudii Miller.
- Ale przyznaj, że dobrze się bawiłaś... - Adam uśmiechnął się przepuszczając Wiktorię w drzwiach
- Może... Idę pod prysznic - po chwili zniknęła w łazience. Odkręciła wodę jednak długo nie wchodziła pod ciepłe strugi wody. Usiadła na podłodze i oparła się o drzwi. Miała coraz więcej wątpliwości...
- No wreszcie - Adam uśmiechnął się i odwrócił się w stronę telewizora. Wiki usiadła obok niego
- Chyba nie było tak źle, ty potrafisz siedzieć dłużej... - uśmiechnął się. Spojrzał na nią, ich spojrzenia się skrzyżowały. On powoli się przysuwał a ona nie miała odwagi się odsunąć. Po chwili poczuła jego wargi na swoich. Ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku.
- Wiesz... - szepnął. Przyłożyła mu palec do ust, a po chwili ogromną siłą się w nie wpiła. Prawię natychmiast przeniosła się na jego kolana zdejmując przy tym jego sweterek. Wsunął ręce pod jej szlafrok. Jego dłonie dotknęły uwięzionych pod koronkowym stanikiem piersi. Zadrżała. Nie czuli nic poza rozlewającym się po ich ciele pożądania. Podnieśli się. Wolnym krokiem zmierzali w stronę pokoju Adama. Po drodze delikatnie zsunął jej szlafrok pozostawiając ją w samej bieliźnie. Stała na palcach oddając każdy namiętny pocałunek. Zjeżdżała dłonią po jego brzuchu, podbrzuszu. Zgrabnie uwolniła go ze spodni i bokserek. Prawię natychmiast odpiął jej stanik rzucając go gdzieś w kąt. Jednych ruchem uwolnił ją z ostatniej części garderoby. Spojrzała mu głęboko w oczy, popchnął ją na łóżko kładąc się tuż nad nią. Ocierał się delikatnie swoją męskością o jej kobiecość całując ją. Zauważył błysk podniecenia w jej oczach. Wszedł w nią powoli i delikatnie. Zaczął delikatnie poruszać się w jej wnętrzu. Pomieszczenie wypełniło się ich cichymi jękami. Przygniótł ją swoim ciałem. Jedną ręką pieścił jej piersi, drugą zatopił w jej włosach. Jej coraz głośniejsze jęki uciszał pocałunkami. Czuł, że za chwilę dojdą. Przyspieszył doprowadzając ich oboje do orgazmu...
Obudziła się. Dopiero do niej dochodziło co się wczoraj stało. Spojrzała na śpiącego Adama. Szybko zdjęła jego rękę ze swojego ramienia. Wstała, założyła swój szlafrok i jeszcze szybciej wyszła.
- Kotku, rano coś szybko zniknęłaś... - zaczepił ją, gdy wyszła z hotelu - Zawsze tak szybko uciekasz po tak cudownej nocy? - nie odpowiedziała, nie wiedziała co mu powiedzieć. - Nie wiem jak ty, ale ja bym to powtórzył - szeroko się uśmiechnął. Zmierzyła go wzrokiem - A może...
- Może co?
- Może ty nie przespałaś się ze mną, bo coś do mnie czujesz... Może po prostu chciałaś zapomnieć o Falkowiczu - tego już było za dużo. Wymierzyła mu siarczysty policzek i zniknęła w szpitalu. Całą tą scenę obserwował Falkowicz. Nic nie słyszał, widział jedynie cios Wiki. Szeroko się uśmiechnął, podczas gdy Kinga pociągnęła go do szpitala.
- Wiki... Zaczekaj
- Andrzej, nie mogę teraz - powiedziała odwracając się tylko na krótką chwilę.
- Ty możesz wszystko - odpowiedział uwodzicielskim tonem. Na jej twarz wkradł się delikatny uśmiech.
- Mam operację...
- Wpadnij do mnie później
- Dobrze pani profesorze - uśmiechnęła się i pobiegła na blok. Andrzej z uśmiechem patrzył na oddalającą się Consalidę. Nagle obok niego pojawił się Adam
- Jeśli myślisz, że ona coś do ciebie poczuje to jesteś w błędzie. Niepotrzebnie się starasz... - powiedział z uśmiechem. Andrzej spojrzał na niego
- Ty nigdy tego nie zrozumiesz...
- Może i nie, ale mi wskoczyła do łóżka, a do ciebie nie chce się nawet zbliżać - przez chwilę w oczach Andrzeja pojawiło się ogromne zdziwienie, ogromny ból. Szybko te odczucia zastąpiła zimna maska.
- Widać jak ją traktujesz, ja nigdy bym jej nie potraktował jak zabawkę. Wiktoria jest dla mnie naprawdę ważna, a ty chciałeś się po prostu zabawić w łóżku. Nie zasługujesz na nią, Adam. - Krajewskiemu mina zrzedła. Odszedł, a Falko ze smutkiem na niego patrzył. Nie mógł uwierzyć, że Wiki się z nim przespała. Tuż po pocałunku z jego własnym bratem.
- Jestem... - prawię dwie godziny później ruda piękność zjawiła się w gabinecie. Spojrzał na nią i delikatnie uniósł kącik ust - Wybacz, trochę mi się przedłużyło. - zamknęła drzwi i podeszła do niego. Dzieliło ich tylko kilka centymetrów. Stopniowo się przybliżał, aż w końcu musnął ustami czerwone wargi Consalidy. Natychmiast odwzajemniła pocałunek. Czule sunął językiem po jej podniebieniu.
- Chodźmy stąd, co... - niezauważenie wyszli z budynku. Szybko zniknęli w hotelu rezydentów, w jej pokoju.
Zsunął z niej kitel. Policzkiem otarł się o jej odsłonięte ramię. Poczuła na nim delikatny zarost mężczyzny. Dłonią przejechała po jego policzku, uniósł twarz ku górze. Chciała się wpić w jego usta, jednak zatrzymał ją. Spojrzała na niego zaskoczona
- Najpierw mi odpowiedz... Czy to prawda, że przespałaś się z Adamem? - męczyło go to, nie mógł tak po prostu się z nią przespać nie znając odpowiedzi na to pytanie. Nie potrafiła mu odpowiedzieć. Chwyciła swój kitel, chciała wyjść, ale ścisnął ją w talii. - Widziałem was rano. Co ci odbiło? - uśmiechnął się zaczesując jej za ucho niesforny kosmyk włosów. Delikatnie ją pocałował. - Nie potrafisz kłamać
- Nie tak jak ty, prawda - odpowiedziała. Czuła się trochę niezręcznie, chciała, chce kochać się z mężczyzną, który wie o wszystkim. Prawię o wszystkim.
- Chcę ciebie - szepnął...
Po chwili zatopili się w swoich ustach. Powoli zsunął swoje palce po jej kręgosłupie, dotarł do materiału jej spodni, które prawię natychmiast znalazły się na ziemi. Zatopił palce w jej pośladkach, przylgnął do niej. Zwinnymi dłońmi zdjęła jego garnitur, krawat, rozpięła koszulę. On szybko pozbawił ją koszulki i stanika. Rozpiął swoje spodnie, powoli zsunął je sobie z bioder. Potem spojrzał na jej małe, jędrne piersi. Delikatnie je pocałował. Jedną ręką jeździł po jej plecach, drugą zdarł ostatnią część jej garderoby. Delikatnie popchnął ją na łóżko. Ściągnął swoje bokserski i zawisnął nad nią. Obdarował ją czułym pocałunkiem. Ustami powędrował przez piersi i płaski brzuszek pomiędzy jej uda. Delikatnie drażnił językiem wewnętrzną stronę jej ud. Później podbrzusze, delikatnie zahaczając o wzgórek. Niespokojnie poruszała biodrami domagając się końca słodkich pieszczot. Delikatnie pocałował jej kobiecość, drażnił ją językiem. Przesunął się ku górze. Delikatnie musnął jej szyję mocno w nią wchodząc. Jęknęła. Ruszając się coraz szybciej całował jej szyję. Jej oddech stawał się coraz płytszy, jęki coraz głośniejsze. Przyspieszał i zwalniał tempo. Kilka szybkich, płytkich ruchów i kilka mocnych, głębokich, które sprowadzały głośne jęki. Poruszał się w niej coraz szybciej, Wiktoria też zaczęła poruszać biodrami. Na chwilę wstrzymała oddech. Doszli niemal jednocześnie. Orgazm wypełnił ich ciała. Leżeli wyczerpani obok siebie...
- Nawet nie wiesz, jak długo o tym marzyłem - szepnął całując ją w policzek. Wciąż regulując oddech wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy. Wiktoria szybko poszła w jego ślady.
***
Minęły trzy tygodnie, a Wiktoria wplątała się w najgorszą sytuację z możliwych. Kochała się z Andrzejem w różnych zakątkach szpitala, w hotelach w Warszawie. Ze wszystkich sił starali się ukrywać swój związek. Wyniknęła też sprawa z Adamem. Kilka czułych słówek, prezentów i znów wylądowali w łóżku. I od tamtej pory wieczory spędzała z którymś z mężczyzn. Uzależniła się od spotkań z nimi, uzależniła się od nich. Szybko pokochała namiętny seks z każdym z nich.
Nadszedł czas, że zaczęła psychicznie nie wytrzymywać. Dopiero wtedy odważyła się na rozmowę z przyjaciółką
- Nie przerywaj mi proszę... - Agata spojrzała na nią z zainteresowaniem - Wszystko zaczęło się jak się zwierzyłam Klaudii. Posłuchałam najgorszej rady, jaką kiedykolwiek ktoś mógł mi dać. Zabawiłam się. Zabawiłam się z nimi. A najgorsze jest to, że teraz nie potrafię się od nich uwolni. Adam jest taki słodki, Andrzej czuły i romantyczny. Nie potrafię tego skończyć, uzależniłam się od spotkań z nimi. Chyba się zakochałam i to w obu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja nie chcę ich krzywdzić, a wiem że to zrobiłam. Adam o niczym nie wie, Andrzej chyba się domyśla. Widzę jak na mnie patrzy, z takim smutkiem. On nie potrafi się przyznać, nie chce kończyć tego co jest między nami.
- Wow - Agata tylko tyle była w stanie powiedzieć. Przez chwile kobieta przyswajała wszystko, co jej powiedziała przyjaciółka - Ja nie wiem co ci powiedzieć. Musisz z tym skończyć. To i tak zabrnęło za daleko
- Ja to wiem, ale nie potrafię. Nie rozumiesz, że pokochałam spotkania z nimi, rozmowy, seks.
- Rozumiem, ale musisz to skończyć. Zerwij z nimi jak najszybciej. Zranisz ich jeszcze bardziej, jeśli będziesz to utrzymywać w tajemnicy.
- Nawet nie wiesz ile razy próbowałam. Od kilku dni chcę im powiedzieć prawdę, ale nie mogę
- Nie musisz... Jeśli nie umiesz im powiedzieć prawdy skończ to bez żadnych wyjaśnień. Bo niedługo będzie za późno, o ile już nie jest.
***
Chciała to skończyć, ale za każdym razem gdy stawała przed Andrzejem lub Adamem nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Po prostu wpijała się w jego usta....
I niespodziewała się, że nic nie może trwać wiecznie. Gdy wychodziła z gabinetu Andrzeja nie miała pojęcia, że ktoś ją widzi. Że widzi jak zapina fartuch a na jej policzkach pojawiają się charakterystycznie rumieńce. Nie miała pojęcia, że mężczyzna domyśli się co się przed chwilą działo. Szybko pobiegł za nią. Czekał aż wyjdzie ze szpitala i wściekły zatrzymał ją na parkingu
- Możesz mi to wyjaśnić!? - odwróciła się lekko przestraszona. Zastanawiała się o co chodzi mężczyźnie
- Adam, uspokój się. O co ci chodzi?
- O co!? Myślałem, że coś nas łączy, a ty sobie sypiasz ze mną i z nim! Zamierzałaś mi o tym powiedzieć, czy chciałaś się po prostu zabawić!?
- Adam...
- Wiesz, co nie mów... Nie chcę wiedzieć - odszedł w stronę hotelu zostawiając ją samą. Biła się z myślami, przeklinała siebie w myślach. Nie miała pojęcia co robić teraz.
Była oszołomiona. Musiała gdzieś pójść, przemyśleć wszystko. Jedynym miejscem o jakim pomyślała był gabinet Andrzeja. Poszła tam. Nie zdziwiła się, gdy zobaczyła, że tam go nie ma. Usiadła na podłodze i ukryła twarz w dłoniach.
Wszedł do gabinetu. Z początku nawet jej nie zauważył, dopiero gdy się poruszyła usłyszał szelest. Spojrzał na nią.
- Co tu robisz? - zapytał z troską. Chciał usiąść obok niej, jednak go uprzedziła. Wstała
- Muszę ci o czymś powiedzieć... - spojrzał na nią wyczekująco - To wszystko co nas łączyło, to nic nie znaczy. Spotykałam się z wami jednocześnie. Z tobą i Adamem. Zrobiłam najgłupszą rzecz jaką mogłam kiedykolwiek zrobić. Zabawiłam się... - powiedziała na jednym tchu. Bała się spojrzeć mu w oczy. Dopiero gdy odpowiedziała jej cisza spojrzała w jego ciemne oczy - Wiedziałeś, prawda?
- Wiedziałem - odpowiedział przygnębiony
- Więc czemu tego nie skończyłeś? Czemu robiłeś sobie nadzieję?
- Bo cię kocham... Bo nie potrafię bez ciebie żyć, jesteś dla mnie wszystkim. Te trzy tygodnie były najpiękniejszym czasem w moim życiu, chociaż wiedziałem, że ty się tylko bawisz.
- Ja nie potrafię przestać, ale nie potrafię też dłużej tego ciągnąć. Chyba najlepiej będzie jak wyjadę
- Chcesz uciec? Tak po prostu, zabawa się skończyła, więc papa frajerzy. Nie sądziłem, że jesteś aż takim tchórzem...
- Nie je...
- Jesteś i nie próbuj zaprzeczyć. Wiesz, nie sądziłem że w ogóle odważysz się na tą rozmowę, ale chyba wyrzuty sumienia zaczęły cię dręczyć...
- A ty ich nie masz prawda? Bo przecież zdradzasz żonę bez żadnych skrupułów - odpowiedziała szybko
- Złożyłem papiery rozwodowe. - odpowiedział - I chyba wiesz, dlaczego to zrobiłem - potrząsnęła z niedowierzania głową - Ale to był chyba błąd. Myślałem, że jesteś inna - łzy pojawiły się w jej oczach. Nie była w stanie mu odpowiedzieć, wyszła stamtąd. Jeszcze tego samego dnia zarezerwowała bilet na lot do Hiszpanii.
Siedziała na parapecie. Nie było dnia, żeby o tym nie myślała. Często zastanawiała się co by było gdyby nie posłuchała Klaudii. Czy do dzisiaj ukradkiem spoglądałaby na Andrzeja i przyjaźniłaby się z Adamem. Co by było gdyby nie wyjechała... Czy byłaby w stanie ułożyć sobie życie z Andrzejem po tym wszystkich. Kochała ich. Pokochała ich obu... Dlatego cieszyła się, że chociaż nie zatruwa już im życia, że dla nich już nie istnieje. Od Agaty wiedziała, że Adam ułożył sobie życie. O Andrzeju wiedziała tylko tyle, że zrezygnował z pracy w Leśnej Górze. Trochę się o niego martwiła. Skrzywdziła go bawiąc się nim a potem bez słowa wyjeżdżając. Skrzywdziła ich obu w tak podły sposób i nie mogła sobie tego wybaczyć. Do dzisiaj nie potrafiła znaleźć tak wspaniałych facetów. Przeskakiwała z jednego łóżka do drugiego szukając miłości. Wiedziała, że bezpowrotnie straciła dwóch kochających mężczyzn. Dwóch mężczyzn, którzy mogli jej dać mnóstwo miłości, zapewnić bezpieczeństwo i podarować szczęście.
środa, 19 lutego 2014
Historia trochę inaczej cz 9
Minęło kilka dni... Przez ten czas niewiele się działo. Wiki była pochłonięta zbliżającą się operacją mamy. Wyszukiwała informacje, o wiele spraw podpytywała Falkowicza. Andrzej z chęcią odpowiadał na każde jej pytanie. Przez te kilka dni odbyli mnóstwo rozmów, także na tematy niezwiązane z medycyną. Powoli się poznawali. Andrzej dowiadywał się coraz więcej o Blance, Wiktoria poznała kilka anegdot z jego dzieciństwa. Byli coraz bliżej...
- Denerwuję się... A jak coś pójdzie nie tak? - jej głos był przepełniony strachem...
- Wszystko będzie dobrze - delikatnie uniósł koniuszek ust
- Tylko tak mówisz, zawsze się tak mówi - odpowiedziała przygnębiona
- Wiki... Musisz być optymistką - usiadł tuż obok niej. Uśmiechnął się, gdy spojrzała mu w oczy
- Staram się - wstała. Nie mogła znieść bliskości Falkowicza, jego perfum... W mogła znieść sposobu w jaki o nim myśli podczas takich chwil - Muszę już iść, za chwilę kończę
- Do zobaczenia Wiktorio
- Do widzenia - odpowiedziała i lekko się uśmiechnęła. Błyskawicznym opuściła jego gabinet. Szybkim krokiem poszła się przebrać...
- Wszystko masz? - zapytała widząc niewielką torbę Wandy
- Tak... - Consalida uśmiechnęła się tak - Wiki nie martw się. Wszystko będzie dobrze
- Mam nadzieję...
- Wiki?
- Tak? - zapytała biorąc od Wandy torbę
- Widziałam jak patrzysz na tego Falkowicza... Między wami jest coś więcej, prawda?
- Co? Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Między nami nic nie ma...
- Matki nie oszukasz - kobiety wyszły z hotelu rezydentów. Wanda z ogromnym zainteresowaniem patrzyła na córkę.
- Jest zabójczo przystojny, mamy kilka ciekawych tematów, ale to tyle. Nic nas nie łączy
- Zawsze może połączyć - Consalida znacząco się uśmiechnęła
- Mamo... - Wiki zaśmiała się.
- Pomyślałem, że tym razem też się na coś przydam - przy kobietach pojawił się Falkowicz. Szeroko się uśmiechnął i wziął torbę Wandy. Szybkim krokiem cała trójka poszła w stronę jego samochodu. Nikt się nie odzywał...
- Wiki, nie przejmuj się tak... Zoperują mnie i po wszystkim
- Ale coś może pójść nie tak... Jeden mały błąd może cię kosztować nawet życie - Wiktoria była niespokojna. Od pięciu minut żegnała się z matką. Cały czas się bała...
- Wiki, jedź już
- Nie chcę cię zostawiać...
- I gdzie będziesz spać? Na krześle? - zapytała Consalida
- Myślę, że to nie najlepsze rozwiązanie. Musisz się wyspać, bo jak znam życie będziesz tu jutro czuwać... - wtrącił się dotąd cichy Falkowicz. Andrzej z uwagą obserwował emocje na twarzy Wiktorii, intrygowało go to, cholernie ciekawiło. Nie mógł oderwać od niej wzroku
- Przecież jutro mam dyżur
- Nie masz, zmieniłem grafik...
- Nie musiał pan - odpowiedziała obojętnym tonem
- Musiałem i chciałem... - Wiktoria pocałowała mamę w policzek, a potem wyszła z sali. Falkowicz szedł tuż za nią.
- Chcę uczestniczyć w operacji... - powiedziała pewnie, gdy wsiadła do samochodu
- Ty chyba zwariowałaś...
- Nie mogę siedzieć bezczynnie... Wystarczy, że będę tylko obserwować, ale muszę uczestniczyć w tej operacji.
- I przemyślałaś wszystko tak? Pomyślałaś co będzie, kiedy będziesz chciała zrobić jakieś cięcie, albo rozproszysz operatorów. Przecież przy takich operacjach nie myśli się logicznie
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie!
- Osobiście dopilnuję, żeby nikt cię nie wpuścił na salę! - odwróciła się w stronę okna. Wiedziała, że Andrzej ma rację, jednak zabolało ją to. - Jesteś cholernie uparta, wiesz... Przepraszam - szepnął z delikatnym uśmiechem - To naprawdę nie jest dobry pomysł.
- Wiem... To ja przepraszam, niepotrzebnie się uparłam. Po prostu się boję. Co jeśli coś pójdzie nie tak? - niewidoczna łzy pojawiły się w jej oczach.
- Ej, wszystko będzie dobrze, tak...
- A co jeśli nie...
- Czy ty naprawdę nie możesz myśleć pozytywnie? - zapytał. Delikatnie się uśmiechnęła
- W takich sytuacjach nie potrafię... Zmieńmy temat. Nie dokończył pan, co się stało jak ukradłeś te jabłka sąsiadowi? - Falko się uśmiechnął
- Zaczął mnie gonić. Zwiałem mu, prześlizgnąłem się przez dziurę w płocie i trochę zwolniłem. Odwracam się, a sąsiad jest w tej dziurze i nie może się ruszyć. Przez dobre pół godziny nie mogłem opanować śmiechu. Ta jego purpurowa twarz i wielki brzuch, który tak usilnie próbuje wciągnąć - Wiki zaśmiała się - Potem ojciec go uwolnił a ja dostałem ochrzan. Ale warto było, tego widoku nie zapomnę do końca życia
- Niegrzeczny chłopiec z pana był
- Może trochę - uniósł kącik ust. Auto zatrzymało się. Wiki już chwyciła klamkę, ale złapał ją za dłoń. Spojrzała w jego ciemne oczy - Przyjadę po ciebie jutro
- Nie musi pan...
- Nie pozwolę, żebyś była sama w takiej chwili... Jeszcze zrobisz coś głupiego - uśmiechnęli się. Wiki szybko się pożegnała i wyszła z auta.
Od bladego świtu czekała na Falkowicza. Nie potrafiła się na niczym skupić, nawet głupiej kawy nie była w stanie zaparzyć. Chodziła z kąta w kąt myśląc nad wszystkimi możliwymi komplikacjami.
Gdy usłyszała, że auto podjeżdża pod hotel wybiegła jak z procy. Upewniła się, że to Falko i natychmiast wsiadła do środka.
- Spokojnie - uśmiechnął się. Ruszyli do kliniki profesora Nowaka.
Wbiegła na salę Wandy. Łóżko było już puste. Prawię natychmiast stamtąd wyszła. Zaczepiła jakąś pielęgniarkę
- Przepraszam, gdzie jest Wanda Consalida?
- Właśnie wzięli ją na stół - zamarła. Nawet nie zdążyła na nią spojrzeć przed operacją. Tak bardzo chciała, żeby wszystko się udało, jednak była pełna obaw.
- Wiktoria? - Andrzej dopiero teraz ją dogonił
- Operują ją - osunęła się na krzesło. Usiadł tuż obok niej
- Nie wierzę... Naprawdę? - zaśmiała się. Andrzej ze wszystkich sił starał się, żeby zapomniała o operacji matki. Były krótkie momenty, gdy zapominała o wszystkim. Liczył się tylko on, oni.
- Tak, niewiele brakowało
- Profesor doktor habilitowany Andrzej Falkowicz o mały włos nie zdał na medycynę i cudem został lekarzem
- Miałem wymagających wykładowców - próbował się bronić
- Jasne... - uśmiechnęła się. Przez chwilę zapanowała cisza - Myślisz, że już skończyli?
- Chyba powinni już kończyć?
- Trochę się denerwuję. Drugi raz coś takiego przeżywam...
- Wszystko będzie dobrze, słyszysz - opuszkiem palców pogładził jej policzek. Przez chwilę świat przestał dla nich istnieć. Przez chwilę, bo nagle drzwi na salę operacyjną otworzyły się. Oboje wstali
- I jak? - zapytała od razu
- Wszystko poszło dobrze - profesor uśmiechnął się. Wiki z głośnym westchnięciem ulgi odwróciła się. Próbowała się uspokoić w ramionach Falkowicza...
- Denerwuję się... A jak coś pójdzie nie tak? - jej głos był przepełniony strachem...
- Wszystko będzie dobrze - delikatnie uniósł koniuszek ust
- Tylko tak mówisz, zawsze się tak mówi - odpowiedziała przygnębiona
- Wiki... Musisz być optymistką - usiadł tuż obok niej. Uśmiechnął się, gdy spojrzała mu w oczy
- Staram się - wstała. Nie mogła znieść bliskości Falkowicza, jego perfum... W mogła znieść sposobu w jaki o nim myśli podczas takich chwil - Muszę już iść, za chwilę kończę
- Do zobaczenia Wiktorio
- Do widzenia - odpowiedziała i lekko się uśmiechnęła. Błyskawicznym opuściła jego gabinet. Szybkim krokiem poszła się przebrać...
- Wszystko masz? - zapytała widząc niewielką torbę Wandy
- Tak... - Consalida uśmiechnęła się tak - Wiki nie martw się. Wszystko będzie dobrze
- Mam nadzieję...
- Wiki?
- Tak? - zapytała biorąc od Wandy torbę
- Widziałam jak patrzysz na tego Falkowicza... Między wami jest coś więcej, prawda?
- Co? Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? Między nami nic nie ma...
- Matki nie oszukasz - kobiety wyszły z hotelu rezydentów. Wanda z ogromnym zainteresowaniem patrzyła na córkę.
- Jest zabójczo przystojny, mamy kilka ciekawych tematów, ale to tyle. Nic nas nie łączy
- Zawsze może połączyć - Consalida znacząco się uśmiechnęła
- Mamo... - Wiki zaśmiała się.
- Pomyślałem, że tym razem też się na coś przydam - przy kobietach pojawił się Falkowicz. Szeroko się uśmiechnął i wziął torbę Wandy. Szybkim krokiem cała trójka poszła w stronę jego samochodu. Nikt się nie odzywał...
- Wiki, nie przejmuj się tak... Zoperują mnie i po wszystkim
- Ale coś może pójść nie tak... Jeden mały błąd może cię kosztować nawet życie - Wiktoria była niespokojna. Od pięciu minut żegnała się z matką. Cały czas się bała...
- Wiki, jedź już
- Nie chcę cię zostawiać...
- I gdzie będziesz spać? Na krześle? - zapytała Consalida
- Myślę, że to nie najlepsze rozwiązanie. Musisz się wyspać, bo jak znam życie będziesz tu jutro czuwać... - wtrącił się dotąd cichy Falkowicz. Andrzej z uwagą obserwował emocje na twarzy Wiktorii, intrygowało go to, cholernie ciekawiło. Nie mógł oderwać od niej wzroku
- Przecież jutro mam dyżur
- Nie masz, zmieniłem grafik...
- Nie musiał pan - odpowiedziała obojętnym tonem
- Musiałem i chciałem... - Wiktoria pocałowała mamę w policzek, a potem wyszła z sali. Falkowicz szedł tuż za nią.
- Chcę uczestniczyć w operacji... - powiedziała pewnie, gdy wsiadła do samochodu
- Ty chyba zwariowałaś...
- Nie mogę siedzieć bezczynnie... Wystarczy, że będę tylko obserwować, ale muszę uczestniczyć w tej operacji.
- I przemyślałaś wszystko tak? Pomyślałaś co będzie, kiedy będziesz chciała zrobić jakieś cięcie, albo rozproszysz operatorów. Przecież przy takich operacjach nie myśli się logicznie
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie!
- Osobiście dopilnuję, żeby nikt cię nie wpuścił na salę! - odwróciła się w stronę okna. Wiedziała, że Andrzej ma rację, jednak zabolało ją to. - Jesteś cholernie uparta, wiesz... Przepraszam - szepnął z delikatnym uśmiechem - To naprawdę nie jest dobry pomysł.
- Wiem... To ja przepraszam, niepotrzebnie się uparłam. Po prostu się boję. Co jeśli coś pójdzie nie tak? - niewidoczna łzy pojawiły się w jej oczach.
- Ej, wszystko będzie dobrze, tak...
- A co jeśli nie...
- Czy ty naprawdę nie możesz myśleć pozytywnie? - zapytał. Delikatnie się uśmiechnęła
- W takich sytuacjach nie potrafię... Zmieńmy temat. Nie dokończył pan, co się stało jak ukradłeś te jabłka sąsiadowi? - Falko się uśmiechnął
- Zaczął mnie gonić. Zwiałem mu, prześlizgnąłem się przez dziurę w płocie i trochę zwolniłem. Odwracam się, a sąsiad jest w tej dziurze i nie może się ruszyć. Przez dobre pół godziny nie mogłem opanować śmiechu. Ta jego purpurowa twarz i wielki brzuch, który tak usilnie próbuje wciągnąć - Wiki zaśmiała się - Potem ojciec go uwolnił a ja dostałem ochrzan. Ale warto było, tego widoku nie zapomnę do końca życia
- Niegrzeczny chłopiec z pana był
- Może trochę - uniósł kącik ust. Auto zatrzymało się. Wiki już chwyciła klamkę, ale złapał ją za dłoń. Spojrzała w jego ciemne oczy - Przyjadę po ciebie jutro
- Nie musi pan...
- Nie pozwolę, żebyś była sama w takiej chwili... Jeszcze zrobisz coś głupiego - uśmiechnęli się. Wiki szybko się pożegnała i wyszła z auta.
Od bladego świtu czekała na Falkowicza. Nie potrafiła się na niczym skupić, nawet głupiej kawy nie była w stanie zaparzyć. Chodziła z kąta w kąt myśląc nad wszystkimi możliwymi komplikacjami.
Gdy usłyszała, że auto podjeżdża pod hotel wybiegła jak z procy. Upewniła się, że to Falko i natychmiast wsiadła do środka.
- Spokojnie - uśmiechnął się. Ruszyli do kliniki profesora Nowaka.
Wbiegła na salę Wandy. Łóżko było już puste. Prawię natychmiast stamtąd wyszła. Zaczepiła jakąś pielęgniarkę
- Przepraszam, gdzie jest Wanda Consalida?
- Właśnie wzięli ją na stół - zamarła. Nawet nie zdążyła na nią spojrzeć przed operacją. Tak bardzo chciała, żeby wszystko się udało, jednak była pełna obaw.
- Wiktoria? - Andrzej dopiero teraz ją dogonił
- Operują ją - osunęła się na krzesło. Usiadł tuż obok niej
- Nie wierzę... Naprawdę? - zaśmiała się. Andrzej ze wszystkich sił starał się, żeby zapomniała o operacji matki. Były krótkie momenty, gdy zapominała o wszystkim. Liczył się tylko on, oni.
- Tak, niewiele brakowało
- Profesor doktor habilitowany Andrzej Falkowicz o mały włos nie zdał na medycynę i cudem został lekarzem
- Miałem wymagających wykładowców - próbował się bronić
- Jasne... - uśmiechnęła się. Przez chwilę zapanowała cisza - Myślisz, że już skończyli?
- Chyba powinni już kończyć?
- Trochę się denerwuję. Drugi raz coś takiego przeżywam...
- Wszystko będzie dobrze, słyszysz - opuszkiem palców pogładził jej policzek. Przez chwilę świat przestał dla nich istnieć. Przez chwilę, bo nagle drzwi na salę operacyjną otworzyły się. Oboje wstali
- I jak? - zapytała od razu
- Wszystko poszło dobrze - profesor uśmiechnął się. Wiki z głośnym westchnięciem ulgi odwróciła się. Próbowała się uspokoić w ramionach Falkowicza...
Subskrybuj:
Posty (Atom)