Drogę przebyli w ciszy. Kilka razy chciał się odezwać, ale gdy tylko na nią spojrzał nie potrafił nic powiedzieć. Atmosfera była nie do zniesienia, dla ich obojga.
- Dziękuję za odwiezienie
- Nie ma sprawy - uśmiechnął się delikatnie - Zobaczymy się jeszcze
- Przecież pracujemy razem
- Niee... Chodziło mi o bardziej prywatne spotkanie. Intrygujesz mnie, chciałbym dowiadywać się o tobie nowych rzeczy.
- To chyba nie najlepszy pomysł - odpowiedziała i szybko zniknęła w szpitalu. Obserwował ją, dopóki nie weszła do środka. Potem pojechał do swojego domu.
- Dobrze, że jesteś... Za chwilę będzie na stole - powiedziała szybko Agata
- Przytomny?
- Masz naprawdę krótką chwilę - Wiki weszła do jednej z sal. W środku kręciły się pielęgniarki i Ruud. Na łóżku leżał młody mężczyzna. ledwo kontaktował ale gdy ujrzał jej rude włosy delikatnie się uśmiechnął
- Coś ty narobił? - nie był w stanie jej odpowiedzieć. Przykrył jej dłoń swoją - Dlaczego ja cię w ogóle wypuszczałam na tą misję? Mogłeś zginąć... - otarła łzy - Tylko się nie poddawał słyszysz. Wyjdziesz z tego
- Wiki, musisz już iść... - uwolniła swoją rękę z jego uścisku i szła za nim aż nie zniknął na sali operacyjnej
- Co się właściwie stało?
- Wybuch... To będzie długa operacja - odpowiedziała Agata
- Więc czekamy - usiadła na jednym z krzeseł. Woźnicka usiadła koło niej
- Gdzie byłaś?
- To teraz nieważne... Najważniejszy jest Przemek i jego życie.
Wszedł do swojej willi i miał ochotę się napić. Nalał sobie szklankę whisky, wypił ją jednym haustem. Pomyślał o dzisiejszym wieczorze. Wszystko stało się bardzo szybko. Rzucił pustą szklanką o ściankę, rozprysła się w drobny mak, a on zrzucił wszystkie poduszki z kanapy. To pozwoliło mu się trochę opanować, ale nadal nie mógł uwierzyć, że potrafił się tak głupio zachować. Wtedy zadzwonił jego telefon. Leniwie odebrał
- Wiedziałem doktorku, że się jeszcze kiedyś spotkamy. Pamiętasz mojego brata? Na pewno pamiętasz
- Uregulowałem swój dług - odpowiedział szybko
- A pamiętasz mężczyznę, który parę dni temu pojawił się w twojej klinice. Tego złodziejaszka? Wydałeś go policji... - Falkowicz głośno przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, że ten złodziej to tak dobrze znany mu mężczyzna. W słuchawce usłyszał huk - Następna kula jest przeznaczona dla ciebie. - jego rozmówca rozłączył się, a on ciężko opadł na kanapę. Nawet nie zauważył, kiedy usnął.
Obudził się zlany potem. Pierwszy raz od dawna śniło mu się coś innego niż rude włosy i zielony oczy. Koszmar...
Był zdenerwowany, gdyby nie mnóstwo papierkowej roboty nie wychodziłby z domu. Ciągle rozglądał się dookoła. Każdy najmniejszy ruch, każda osoba tylko pogłębiała jego strach. I gdy już był tak zdenerwowany, że nie mógł się na niczym skupić coś odwróciło jego uwagę. Był na oiomie, chciał zajrzeć do pacjenta, ale jego uwagę przykuła rudowłosa postać. Wiktoria, siedziała przy łóżku i trzymała za dłoń mężczyznę. Widział, że jej usta się poruszają, że coś do niego mówi. W mężczyźnie rozpoznał Przemka Zapałę. Wszystko ułożyło się w logiczną całość. Gdy wczoraj zadzwonił jej telefon, chodziło o niego. Nie mógł w to uwierzyć. Szybko się stamtąd wycofał.
Składał podpisy na dokumentach. Jeden gwałtowniejszy od drugiego, całkowicie zapomniał o groźbach. Przed oczami ciągle miał Wiktorię siedzącą przy łóżku Przemka. Wiedział, że sam niedługo znajdzie się w podobnej sytuacji. I że ona nie będzie przy nim siedzieć, nie miał nikogo, kto by poświęcił tyle ile Wiktoria dla swoich bliskich.
Od kilku dni żył w niepewności, strachu i złości. Przez cały ten czas ciągle widywał Wiki i Przemka razem. Spacerowała z nim, ciągle rozmawiali, całowała go w policzek. Naprawdę chciał, żeby to dla niej nic nie znaczyło ale widział jak się do niego uśmiecha. Pamiętał jak ją o niego zapytał. Najwyraźniej gdy tylko znów się pojawił jej uczucia odżyły.
- Andrzej, zerkniesz do pacjentki z dwójki. Obawiam się, że tętniak pękł - delikatnie zapukała i weszła do jego gabinetu.
- Jasne - leniwie wstał, starał się na nią nie patrzeć.
- Słuchaj, przepraszam. Wtedy trochę się zdenerwowałam, wiesz Przemek... Myślę, że może jednak moglibyśmy się spotkać gdzieś poza murami szpitala
- Pani doktor, pacjent... - odezwał się. Nie chciał, żeby zauważyła jego delikatny uśmiech. Lekko przyspieszył kroku i wszedł na salę pacjenta. W ciszy go przebadał. - Na stół - powiedział szybko
- Andrzej, co się dzieje?
- Nic... Ostatnio jestem trochę zmęczony. Idź się myć
- Słuchaj jest jeszcze jedna sprawa, raczej pilna
- Słucham - powiedział intensywnie przypatrując się jej butom
- Pamiętasz Justynę? Tą, której powiedziałam, że jesteś moim narzeczonym
- Pamiętam - nie potrafił się nie uśmiechnąć
- Zaprasza nas na obiad. Próbowałam odmówić, ale nie da mi spokoju dopóki nie przyjdziemy
- Nie ma sprawy. Kiedy ten obiad? - zapytał
- Za dwa dni...
- Później sprawdzę, czy będę wolny, ale chyba nie ma żadnych przeciwwskazań - uśmiechnął się uwodzicielsko - Chętnie poznam tą Justynę
Uśmiechnięty wyszedł ze szpitala. Nie mógł doczekać się tego obiadu. Nagle usłyszał znajomy głos
- No i co doktorku? Jakże miło cię widzieć po tylu latach...
- Też się cieszę - wysyczał przez zęby
- Co powiesz na małe bum? - powiedział zimnym tonem, a po chwili padł strzał. Poczuł rozdzierający ból, a po chwili zemdlał.
*Nie bierzcie pod uwagę postrzelenia Falkowicza w 488, w opowiadaniu nie istniało :)
sobota, 29 marca 2014
niedziela, 23 marca 2014
Miniaturka "Czas się zatrzymał..."
https://www.youtube.com/watch?v=VRUWtag5EFk
- Zdrówko - kolejny łyk szkockiej. Siedział w barze już od kilku godzin, nie chciał wracać do domu. Wprawdzie już miał do kogo, miał żonę, ale to go jeszcze bardziej odtrącało. Wolał spędzić samotny wieczór popijając whisky niż siedzieć w domu z Kingą. Wtedy jego pijany umysł coś zauważył. Rude włosy, bał się pomyśleć, że należą do niej
- Boże, nie... Co ty tu robisz? - usiadła przed nim, a on nadal nie dowierzał
- Hej śliczna... - uśmiechnął się szeroko
- Chodź, jesteś kompletnie pijany. Odwiozę cię do domu - pomogła mu wstać i odprowadziła go do taksówki. Usiadła obok niego i podała jego adres.
- Tam jest moja żona, chociaż wolałbym, żeby jej nie było - powiedział
- Spokojnie, nikogo tam nie ma. Kinga zdążyła się pochwalić, że jedzie do rodziców, myślałam, że z tobą
- Nic o tym nie wiedziałem - powiedział spoglądając w jej oczy
- Może po prostu jej nie słuchałeś - odezwała się, a po chwili jechali w ciszy. Długo zbierała się w sobie, żeby wreszcie to powiedzieć - Przepraszam za wszystko
- Za co dokładnie?
- Za to, że cię odrzucałam, za to, że wybrałam Adama i że się od ciebie odcięłam. Kochałam nasze rozmowy, ale to zabrnęło za daleko
- Zwyczajnie bałaś się zaryzykować. Kłamałaś, gdy powiedziałaś, że niczego się nie boisz
- Nie wierzę, że to pamiętasz
- Pamiętam wszystko, związane z tobą Wiki - powiedział patrząc jej głęboko w oczy. Nieświadomie zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. Złapała go za rękę. Na chwilę czas się zatrzymał. Do chwili aż ich usta się złączyły, potem wszystko wydarzało się w szaleńczym tempie.
Wylądowali w jego willi. Z trudem otworzył drzwi. Gdy już znaleźli się w środku nie byli w stanie się od siebie oderwać. Rękoma delikatnie zjeżdżał po jej ciele. Od szyi, przez kręgosłup do ud. Delikatnie podniósł ją do góry i przyparł do ściany. Całując go czuła, że się uśmiecha. Oplotła nogami jego ciało, podczas gdy on ruszył do sypialni.
Opadli na łóżko, natychmiast zaczęli się rozbierać. Ściągnął z niej bluzkę i ujrzał koronkowy stanik okrywający jej małe lecz jędrne piersi. Wiki też nie traciła czasu. Rozerwała jego śnieżnobiałą koszulę. Wędrowała dłońmi po jego klatce piersiowej natrafiając na spodnie. Nagle Andrzej położył się na niej o odrzucił gdzieś jej stanik. Poczuł nabrzmiałe z podniecenia sutki. Jego usta kierowały się coraz niżej. Szyja, piersi, płaski brzuch. Ściągnął jej spodnie i koronkowe majtki. Jego usta schodziły coraz niżej, aż do jej kobiecości. Pieścił ją delikatnie, poczuła jak lekko wsuwa palec wewnątrz jej świątyni jednocześnie zataczając językiem kółka wokół łechtaczki. Wiła się z podniecenia. Jego usta znowu wędrowały po jej ciele, w górę. Poczuła jak zaciska zęby na jej sutku jednocześnie wsuwając wilgotne już palce w jej miejsce rozkoszy. Nagle zacisnęła nogi wokół jego tak że nie mógł się ruszyć. Wiedział że jest blisko eksplozji. W końcu nastąpił wybuch, krzyk i rozkosz na którą tak bardzo czekała. Znów zaczęli się całować, szybko pozbyła się jego spodni i bokserek. Zaczęła delikatnie masować jego męskość. Obróciła go tak, że teraz ona leżała na nim. Po chwili usiadła na nim okrakiem. Wsunął się w nią starając się być delikatnym. Potem ich ruchy stawały się coraz szybsze i mocniejsze. Jego ręce wędrowały po jej piersiach i plecach. Czuł, że sprawia jej to przyjemność. Doszli w tym samym momencie krzycząc swoje imiona i opadając na poduszki. I wtedy czas znów się zatrzymał
- To nigdy nie powinno się wydarzyć - szepnęła
- A nie pomyślałaś, że to może być przeznaczenie. Nieprzypadkowo spotkaliśmy się w tym barze
- Andrzej.... - zaczęła, ale nie dał jej dokończyć
- Posłuchaj, wiem, że nigdy nie wzięłaś mnie na poważnie. A przynajmniej tak mówiłaś. Nie wiem, co naprawdę czujesz... Nigdy nie wyraziłaś swoich uczuć, jesteś zupełnie jak ja. Tyle, że ja nie potrafię. Nie potrafię mówić o miłości, nigdy wcześniej nie byłem zakochany, ale myślę, że to jest właśnie to co czuję do ciebie. Chcę spędzać z tobą każdą chwilę, nie mogę przestać myśleć o tobie. Uwielbiam patrzeć jak się uśmiechasz. Uwielbiam patrzeć w twoje zielone oczy. Chcę, żebyś była szczęśliwa, niekoniecznie ze mną, po prostu szczęśliwa. Myślę, że to jest właśnie miłość.
- Andrzej...
- Zrozumiem, jeśli nigdy więcej nie będziesz chciała mnie widzieć, ale musiałem to powiedzieć. Wiktorio kocham cię - delikatnie uśmiechnął się patrząc w jej oczy
- Mogę już coś powiedzieć? - przytaknął głową - Chciałabym móc powiedzieć, że nic do ciebie nie czuję. Ale gdy nie masz ze mną dyżuru tęsknię. Czuję rozdzierający ból za każdym razem, gdy widzę cię z żoną i kocham każdą chwilę spędzoną z tobą
- Próbujemy być razem? - zapytał z nadzieją
- Chyba tak - uśmiechnęła się - Tylko... Jak ja to powiem Adamowi?
- Jak ja to powiem Kindze? Nieważne... Kocham cię i tylko to się liczy. Spotkajmy się jutro o dziesiątej w tym barze. Jako wolni ludzie - delikatnie go pocałowała
- Zgoda profesorze...
Gdy tylko wyszła naszły go wątpliwości. Mnóstwo wątpliwości, ale wiedział jedno. Chce być z Wiki i zrobi wszystko, żeby tak było. Było późno, był zmęczony, ale nie mógł zasnąć. Myślał nad tym, co powiedzieć Kindze...
Nadszedł wieczór, gdy tylko otworzyły się drzwi jego domu chciał powiedzieć jej wszystko. Ale gdy tylko ją zobaczył pierwszy raz stracił swoją odwagę. Sytuację pogarszał fakt, że przyjechała z ojcem
- Witam panie profesorze - zaczął natychmiast ze swoim sztucznym uśmiechem. Po chwili pocałował żonę w rękę.
- Dzień dobry Andrzeju - odparł zimnym tonem Walczyk. Usiedli w salonie i zaczęli najdłuższą rozmowę w jakiej kiedykolwiek uczestniczył.
Gdy tylko profesor Walczyk na chwilę zniknął zebrał w sobie całą odwagę i spojrzał na Kingę
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczął. Przyjrzała mu się z zaciekawieniem
- Słucham - odparła niby obojętnym tonem. Ostatnio coraz częściej się kłócili, ale oboje wiedzieli, że Kinga go kocha. I że jest to nieodwzajemniona miłość. Jednak mimo wszystko nie potrafił jej zadać tego ciosu
- Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale musimy... musimy się rozwieźć.
- Co!?
- Nie mogę już z tobą być, nie wytrzymuję. Czuję się jak w klatce. Kinga... zdradziłem cię - była bliska wybuchnięciem płaczem, cudem się powstrzymała
- Jeszcze dzisiaj się wyprowadzę, ale powiedz mi jedno... Z Wiki? - skinął głową - Oby była tego warta, Andrzej. Chciałabym, żebyś kiedyś pokochał mnie tak jak kochasz ją - starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej niewyraźny grymas. Wstał z zamiarem opuszczenia willi. Złapała go za rękę - To twój dom, nie musisz wychodzić
- Nie mogę sobie wybaczyć tego, że tak cię skrzywdziłem
- Nic mi nie jest...
- Wiem, jak jest naprawdę. - delikatnie uniósł kącik ust i ruszył w stronę schodów. Zaszył się w jednym z pokojów dopóki nie usłyszał zgrzytu zamykanych drzwi.
Czekał w barze już od dłuższego czasu. Co chwila spoglądał na zegarek, spóźniała się. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, od dziś mieli zacząć nowy rozdział w ich życiu. Razem. Dopijał whisky, gdy drzwi się otworzyły. Pierwszą osobą, którą zobaczył była Agata. Za nią szedł Przemek, za nimi Wiktoria. Zapała spojrzał na niego z zaskoczeniem. Domyślił się, że ani on ani doktor Woźnicka nie wiedzą o tym co się wydarzyło w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Chciał już podejść do Wiktorii, gdy zauważył kogoś za nią. Wiki lekko odsunęła się, a jego oczom ukazała się postać... Adama. Z wrażenia usiadł na stołku. Na chwilę czas stanął w miejscu. Czwórka rezydentów usiadła przy stoliku. Wszyscy oprócz rudej pani doktor się śmieli. Ona ze smutkiem obróciła się w jego stronę. Zauważył łzy w jej oczach. Delikatnym ruchem głowy zaprzeczyła, a on nie był w stanie się ruszyć. W tej chwili wszystko przestało się liczyć. Dla niego wszystko straciło sens, wszystko przestało istnieć.
- Pani doktor, Adam Krajewski jest na izbie...
- Co on tam robi, przecież ma wolne - była naprawdę zmęczona, Ostatnią noc spędziła z Andrzejem a teraz siedziała na nudnym dyżurze
- Źle mnie pani zrozumiała. Doktor Krajewski jest pacjentem - zerwała się z miejsca i popędziła na izbę. Gdy zobaczyła go całego poobijanego przemawiała przez nią litość. Ujęła jego twarz w dłonie i delikatnie musnęła jego usta swoimi wargami. Potem zaczęła sobie przypominać poprzedni wieczór. Nie była w stanie nic powiedzieć. Chciała, ale nie mogła. Długo walczyła ze sobą
- Adam, musisz o czymś wiedzieć
- Ty też... Mogę pierwszy? - wiedziała, że nie może się zgodzić, ale zrobiła to - Wiem, że ty chcesz ze mną zerwać, albo coś gorszego. Możesz mi dowalić, ale poczekaj chwilę. Zanim cokolwiek powiesz... Chcę, żebyś wiedziała, że dla ciebie się zmieniłem. Jestem zupełnie innym facetem, zakochałem się w tobie. - miała w głowie słowa Andrzeja, gdy wyznawał jej miłość. W tej chwili nie poczuła motylków w brzuchu, nie poczuła zakłopotania. Nie poczuła nic, a jednak nie była w stanie mu tego zrobić
- Właściwie to chciałam ci powiedzieć, że okropnie wyglądasz z tymi siniakami i że przez parę dni będę się utrzymywać na prowadzeniu bo jesteś na zwolnieniu - delikatnie się uśmiechnęła. Zdawała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie popełniła największy błąd swojego życia i wiedziała, że będzie musiała z tym żyć. Ze świadomością tego, że zrezygnowała z prawdziwego szczęścia z Andrzejem dla Adama. Że złamała serce Falkowiczowi.
Gdy już się otrząsnął jak najszybciej opuścił tamto miejsce. Jeszcze nigdy nie był tak przygnębiony. W pierwszej chwili miał ochotę rozwalić wszystko, potem się popłakać. Ostatecznie wyrzucił wszystkie płatki róż ze swojej sypialni, zgasił wszystkie świece i położył się na kanapie, żeby chociaż troszeczkę odciąć się od wspomnień. Nie mógł zasnąć, ciągle miał przed oczami jej smutną twarz. Ją w towarzystwie Adama.
***
- Wiki co ty tu robisz? - nie rozmawiał z nią od dwóch miesięcy, a teraz tak po prostu stanęła w jego drzwiach. Nie chciał jej widzieć...
- Mogę wejść?
- Jasne - weszli do salonu, niepewnie usiadła na kanapie. Wróciły wspomnienia sprzed dwóch miesięcy...Uśmiechnęła się, chociaż oczy miała smutne
- Zerwałam z Adamem...
- Nie uważasz, że trochę za późno?
- Zaczekaj, nie o to chodzi. Zerwałam z nim z dwóch powodów. Po pierwsze nie kocham jego tylko ciebie i potrzebowałam dwóch miesięcy, że przestać sobie wmawiać, że jest odwrotnie. A po drugie... Jestem w ciąży - gdyby stał zemdlałby. W pierwszej chwili nie wiedział czy się cieszyć czy nie. Nie był w stanie nic zrobić. A potem zaczął znów myśleć
- No to gratuluję tobie i szczęśliwemu tatusiowi. Przekaż gratulacje Adamowi
- Andrzej, z Adamem spałam dwa razy. Za każdym razem się zabezpieczyliśmy. Ty i ja... Zapomnieliśmy o tym.
- To naprawdę moje dziecko? - pokiwała głową. Emocje w nim wygrały, rzucił się jej na szyję. Przez chwilę poczuł się naprawdę szczęśliwy
- Myślisz, że możemy spróbować być razem?
- Nie... - radość obojga uleciała. Chociaż ona spodziewała się takiej odpowiedzi - Nie potrafię
- Rozumiem... Nie będę ci ograniczać kontaktów z dzieckiem. - spojrzała ze smutkiem w jego oczy - Miałam nadzieję, że jednak dostanę tą ostatnią szansę
- Miałaś swoją szansę. Do zobaczenia Wiktorio...
"[...] miłość po prostu jest. Bez definicji. Kochaj i nie żądaj zbyt wiele. Po prostu kochaj."
Paulo Coelho
- Zdrówko - kolejny łyk szkockiej. Siedział w barze już od kilku godzin, nie chciał wracać do domu. Wprawdzie już miał do kogo, miał żonę, ale to go jeszcze bardziej odtrącało. Wolał spędzić samotny wieczór popijając whisky niż siedzieć w domu z Kingą. Wtedy jego pijany umysł coś zauważył. Rude włosy, bał się pomyśleć, że należą do niej
- Boże, nie... Co ty tu robisz? - usiadła przed nim, a on nadal nie dowierzał
- Hej śliczna... - uśmiechnął się szeroko
- Chodź, jesteś kompletnie pijany. Odwiozę cię do domu - pomogła mu wstać i odprowadziła go do taksówki. Usiadła obok niego i podała jego adres.
- Tam jest moja żona, chociaż wolałbym, żeby jej nie było - powiedział
- Spokojnie, nikogo tam nie ma. Kinga zdążyła się pochwalić, że jedzie do rodziców, myślałam, że z tobą
- Nic o tym nie wiedziałem - powiedział spoglądając w jej oczy
- Może po prostu jej nie słuchałeś - odezwała się, a po chwili jechali w ciszy. Długo zbierała się w sobie, żeby wreszcie to powiedzieć - Przepraszam za wszystko
- Za co dokładnie?
- Za to, że cię odrzucałam, za to, że wybrałam Adama i że się od ciebie odcięłam. Kochałam nasze rozmowy, ale to zabrnęło za daleko
- Zwyczajnie bałaś się zaryzykować. Kłamałaś, gdy powiedziałaś, że niczego się nie boisz
- Nie wierzę, że to pamiętasz
- Pamiętam wszystko, związane z tobą Wiki - powiedział patrząc jej głęboko w oczy. Nieświadomie zaczął bawić się kosmykiem jej włosów. Złapała go za rękę. Na chwilę czas się zatrzymał. Do chwili aż ich usta się złączyły, potem wszystko wydarzało się w szaleńczym tempie.
Wylądowali w jego willi. Z trudem otworzył drzwi. Gdy już znaleźli się w środku nie byli w stanie się od siebie oderwać. Rękoma delikatnie zjeżdżał po jej ciele. Od szyi, przez kręgosłup do ud. Delikatnie podniósł ją do góry i przyparł do ściany. Całując go czuła, że się uśmiecha. Oplotła nogami jego ciało, podczas gdy on ruszył do sypialni.
Opadli na łóżko, natychmiast zaczęli się rozbierać. Ściągnął z niej bluzkę i ujrzał koronkowy stanik okrywający jej małe lecz jędrne piersi. Wiki też nie traciła czasu. Rozerwała jego śnieżnobiałą koszulę. Wędrowała dłońmi po jego klatce piersiowej natrafiając na spodnie. Nagle Andrzej położył się na niej o odrzucił gdzieś jej stanik. Poczuł nabrzmiałe z podniecenia sutki. Jego usta kierowały się coraz niżej. Szyja, piersi, płaski brzuch. Ściągnął jej spodnie i koronkowe majtki. Jego usta schodziły coraz niżej, aż do jej kobiecości. Pieścił ją delikatnie, poczuła jak lekko wsuwa palec wewnątrz jej świątyni jednocześnie zataczając językiem kółka wokół łechtaczki. Wiła się z podniecenia. Jego usta znowu wędrowały po jej ciele, w górę. Poczuła jak zaciska zęby na jej sutku jednocześnie wsuwając wilgotne już palce w jej miejsce rozkoszy. Nagle zacisnęła nogi wokół jego tak że nie mógł się ruszyć. Wiedział że jest blisko eksplozji. W końcu nastąpił wybuch, krzyk i rozkosz na którą tak bardzo czekała. Znów zaczęli się całować, szybko pozbyła się jego spodni i bokserek. Zaczęła delikatnie masować jego męskość. Obróciła go tak, że teraz ona leżała na nim. Po chwili usiadła na nim okrakiem. Wsunął się w nią starając się być delikatnym. Potem ich ruchy stawały się coraz szybsze i mocniejsze. Jego ręce wędrowały po jej piersiach i plecach. Czuł, że sprawia jej to przyjemność. Doszli w tym samym momencie krzycząc swoje imiona i opadając na poduszki. I wtedy czas znów się zatrzymał
- To nigdy nie powinno się wydarzyć - szepnęła
- A nie pomyślałaś, że to może być przeznaczenie. Nieprzypadkowo spotkaliśmy się w tym barze
- Andrzej.... - zaczęła, ale nie dał jej dokończyć
- Posłuchaj, wiem, że nigdy nie wzięłaś mnie na poważnie. A przynajmniej tak mówiłaś. Nie wiem, co naprawdę czujesz... Nigdy nie wyraziłaś swoich uczuć, jesteś zupełnie jak ja. Tyle, że ja nie potrafię. Nie potrafię mówić o miłości, nigdy wcześniej nie byłem zakochany, ale myślę, że to jest właśnie to co czuję do ciebie. Chcę spędzać z tobą każdą chwilę, nie mogę przestać myśleć o tobie. Uwielbiam patrzeć jak się uśmiechasz. Uwielbiam patrzeć w twoje zielone oczy. Chcę, żebyś była szczęśliwa, niekoniecznie ze mną, po prostu szczęśliwa. Myślę, że to jest właśnie miłość.
- Andrzej...
- Zrozumiem, jeśli nigdy więcej nie będziesz chciała mnie widzieć, ale musiałem to powiedzieć. Wiktorio kocham cię - delikatnie uśmiechnął się patrząc w jej oczy
- Mogę już coś powiedzieć? - przytaknął głową - Chciałabym móc powiedzieć, że nic do ciebie nie czuję. Ale gdy nie masz ze mną dyżuru tęsknię. Czuję rozdzierający ból za każdym razem, gdy widzę cię z żoną i kocham każdą chwilę spędzoną z tobą
- Próbujemy być razem? - zapytał z nadzieją
- Chyba tak - uśmiechnęła się - Tylko... Jak ja to powiem Adamowi?
- Jak ja to powiem Kindze? Nieważne... Kocham cię i tylko to się liczy. Spotkajmy się jutro o dziesiątej w tym barze. Jako wolni ludzie - delikatnie go pocałowała
- Zgoda profesorze...
Gdy tylko wyszła naszły go wątpliwości. Mnóstwo wątpliwości, ale wiedział jedno. Chce być z Wiki i zrobi wszystko, żeby tak było. Było późno, był zmęczony, ale nie mógł zasnąć. Myślał nad tym, co powiedzieć Kindze...
Nadszedł wieczór, gdy tylko otworzyły się drzwi jego domu chciał powiedzieć jej wszystko. Ale gdy tylko ją zobaczył pierwszy raz stracił swoją odwagę. Sytuację pogarszał fakt, że przyjechała z ojcem
- Witam panie profesorze - zaczął natychmiast ze swoim sztucznym uśmiechem. Po chwili pocałował żonę w rękę.
- Dzień dobry Andrzeju - odparł zimnym tonem Walczyk. Usiedli w salonie i zaczęli najdłuższą rozmowę w jakiej kiedykolwiek uczestniczył.
Gdy tylko profesor Walczyk na chwilę zniknął zebrał w sobie całą odwagę i spojrzał na Kingę
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczął. Przyjrzała mu się z zaciekawieniem
- Słucham - odparła niby obojętnym tonem. Ostatnio coraz częściej się kłócili, ale oboje wiedzieli, że Kinga go kocha. I że jest to nieodwzajemniona miłość. Jednak mimo wszystko nie potrafił jej zadać tego ciosu
- Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale musimy... musimy się rozwieźć.
- Co!?
- Nie mogę już z tobą być, nie wytrzymuję. Czuję się jak w klatce. Kinga... zdradziłem cię - była bliska wybuchnięciem płaczem, cudem się powstrzymała
- Jeszcze dzisiaj się wyprowadzę, ale powiedz mi jedno... Z Wiki? - skinął głową - Oby była tego warta, Andrzej. Chciałabym, żebyś kiedyś pokochał mnie tak jak kochasz ją - starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej niewyraźny grymas. Wstał z zamiarem opuszczenia willi. Złapała go za rękę - To twój dom, nie musisz wychodzić
- Nie mogę sobie wybaczyć tego, że tak cię skrzywdziłem
- Nic mi nie jest...
- Wiem, jak jest naprawdę. - delikatnie uniósł kącik ust i ruszył w stronę schodów. Zaszył się w jednym z pokojów dopóki nie usłyszał zgrzytu zamykanych drzwi.
Czekał w barze już od dłuższego czasu. Co chwila spoglądał na zegarek, spóźniała się. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, od dziś mieli zacząć nowy rozdział w ich życiu. Razem. Dopijał whisky, gdy drzwi się otworzyły. Pierwszą osobą, którą zobaczył była Agata. Za nią szedł Przemek, za nimi Wiktoria. Zapała spojrzał na niego z zaskoczeniem. Domyślił się, że ani on ani doktor Woźnicka nie wiedzą o tym co się wydarzyło w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Chciał już podejść do Wiktorii, gdy zauważył kogoś za nią. Wiki lekko odsunęła się, a jego oczom ukazała się postać... Adama. Z wrażenia usiadł na stołku. Na chwilę czas stanął w miejscu. Czwórka rezydentów usiadła przy stoliku. Wszyscy oprócz rudej pani doktor się śmieli. Ona ze smutkiem obróciła się w jego stronę. Zauważył łzy w jej oczach. Delikatnym ruchem głowy zaprzeczyła, a on nie był w stanie się ruszyć. W tej chwili wszystko przestało się liczyć. Dla niego wszystko straciło sens, wszystko przestało istnieć.
- Pani doktor, Adam Krajewski jest na izbie...
- Co on tam robi, przecież ma wolne - była naprawdę zmęczona, Ostatnią noc spędziła z Andrzejem a teraz siedziała na nudnym dyżurze
- Źle mnie pani zrozumiała. Doktor Krajewski jest pacjentem - zerwała się z miejsca i popędziła na izbę. Gdy zobaczyła go całego poobijanego przemawiała przez nią litość. Ujęła jego twarz w dłonie i delikatnie musnęła jego usta swoimi wargami. Potem zaczęła sobie przypominać poprzedni wieczór. Nie była w stanie nic powiedzieć. Chciała, ale nie mogła. Długo walczyła ze sobą
- Adam, musisz o czymś wiedzieć
- Ty też... Mogę pierwszy? - wiedziała, że nie może się zgodzić, ale zrobiła to - Wiem, że ty chcesz ze mną zerwać, albo coś gorszego. Możesz mi dowalić, ale poczekaj chwilę. Zanim cokolwiek powiesz... Chcę, żebyś wiedziała, że dla ciebie się zmieniłem. Jestem zupełnie innym facetem, zakochałem się w tobie. - miała w głowie słowa Andrzeja, gdy wyznawał jej miłość. W tej chwili nie poczuła motylków w brzuchu, nie poczuła zakłopotania. Nie poczuła nic, a jednak nie była w stanie mu tego zrobić
- Właściwie to chciałam ci powiedzieć, że okropnie wyglądasz z tymi siniakami i że przez parę dni będę się utrzymywać na prowadzeniu bo jesteś na zwolnieniu - delikatnie się uśmiechnęła. Zdawała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie popełniła największy błąd swojego życia i wiedziała, że będzie musiała z tym żyć. Ze świadomością tego, że zrezygnowała z prawdziwego szczęścia z Andrzejem dla Adama. Że złamała serce Falkowiczowi.
Gdy już się otrząsnął jak najszybciej opuścił tamto miejsce. Jeszcze nigdy nie był tak przygnębiony. W pierwszej chwili miał ochotę rozwalić wszystko, potem się popłakać. Ostatecznie wyrzucił wszystkie płatki róż ze swojej sypialni, zgasił wszystkie świece i położył się na kanapie, żeby chociaż troszeczkę odciąć się od wspomnień. Nie mógł zasnąć, ciągle miał przed oczami jej smutną twarz. Ją w towarzystwie Adama.
***
- Wiki co ty tu robisz? - nie rozmawiał z nią od dwóch miesięcy, a teraz tak po prostu stanęła w jego drzwiach. Nie chciał jej widzieć...
- Mogę wejść?
- Jasne - weszli do salonu, niepewnie usiadła na kanapie. Wróciły wspomnienia sprzed dwóch miesięcy...Uśmiechnęła się, chociaż oczy miała smutne
- Zerwałam z Adamem...
- Nie uważasz, że trochę za późno?
- Zaczekaj, nie o to chodzi. Zerwałam z nim z dwóch powodów. Po pierwsze nie kocham jego tylko ciebie i potrzebowałam dwóch miesięcy, że przestać sobie wmawiać, że jest odwrotnie. A po drugie... Jestem w ciąży - gdyby stał zemdlałby. W pierwszej chwili nie wiedział czy się cieszyć czy nie. Nie był w stanie nic zrobić. A potem zaczął znów myśleć
- No to gratuluję tobie i szczęśliwemu tatusiowi. Przekaż gratulacje Adamowi
- Andrzej, z Adamem spałam dwa razy. Za każdym razem się zabezpieczyliśmy. Ty i ja... Zapomnieliśmy o tym.
- To naprawdę moje dziecko? - pokiwała głową. Emocje w nim wygrały, rzucił się jej na szyję. Przez chwilę poczuł się naprawdę szczęśliwy
- Myślisz, że możemy spróbować być razem?
- Nie... - radość obojga uleciała. Chociaż ona spodziewała się takiej odpowiedzi - Nie potrafię
- Rozumiem... Nie będę ci ograniczać kontaktów z dzieckiem. - spojrzała ze smutkiem w jego oczy - Miałam nadzieję, że jednak dostanę tą ostatnią szansę
- Miałaś swoją szansę. Do zobaczenia Wiktorio...
czwartek, 20 marca 2014
Epilog
Epilog trochę wcześniej niż zamierzałam, taki prezencik :-* Jest strasznie krótki, ale mam nadzieję, że się spodoba ;** Dziękuję, że byliście, że czytaliście :) I love you <33
kilka lat później
- Możesz już zdjąć mamie opaskę - uśmiechnął się podnosząc do góry małą dziewczynkę. Miała rude włoski i liczne piegi po mamie, jednak ciemnoszary kolor oczu odziedziczyła po Andrzeju. Była do nich strasznie podobna, miała okropny charakter. Dziewczynka szybko ściągnęła Wiktorii przepaskę z oczu - Obiecałem, że cię tu kiedyś jeszcze zabiorę - uśmiechnął się szeroko obejmując Wiktorię
- Miałam rację, tu jest jeszcze piękniej niż wtedy
- Wiosna... Wszystko budzi się do życia
- Zwłaszcza nasza córka - zaśmiali się obserwując jak dziewczynka biega po łące.
- Udał nam się szkrab...
- Andrzej...
- Tak? - obrócił ją w swoją stronę. Spojrzał jej głęboko w oczy
- Chcę zrezygnować z pracy w Leśnej Górze. Tam już nie ma dla mnie miejsca
- Wiesz, że bez względu na wszystko będę cię wspierać?
- Wiem - wtuliła się w niego. Będąc w jego objęciach spojrzała na swoją obrączkę. Rzadko się z nią rozstawała, za każdym razem gdy na nią patrzyła widziała dzień ślubu i uśmiech Andrzeja. Za każdym razem, gdy ją zdejmowała widziała krótkie "Na zawsze"
kilkanaście lat później
- To ty ją tak wychowałaś!
- Ja!? A kto ją rozpieszczał!? Pieprzona córeczka tatusia!
- Bo ty poświęcałaś jej za mało czasu!
- Pracowałam!
- Ja też! Ale zawsze miałem czas dla Magdy! - krzyknął
- Trochę długo już to trwa - szepnęła córka Andrzeja i Wiktorii do swojego chłopaka
- Myślisz, że to przeze mnie?
- Nie... To była moja decyzja
- Wiesz, oni chyba nadal traktują cię jak ukochaną córeczkę. Mają poczucie, że cię tracą
- Że też zachciało ci się psychologii - powiedziała - Chyba masz rację, może przełożymy ten ślub
- Tak będzie najlepiej - szepnął podchodząc do Magdy - Kocham cię
- Ja ciebie też
- Chyba się udało - szepnął kładąc się na łóżku. Wiktoria odłożyła książkę i spojrzała na Falkowicza.
- Nie byłabym taka pewna... Ona jest uparta po nas, jeszcze weźmie ten ślub, żeby zrobić nam na złość
- Ale nas kocha - uśmiechnął się rozbrajająco - Muszę ci pogratulować. Świetny pomysł z tą udawaną kłótnią
- Myślisz?
- Jesteś prawię tak genialna jak ja - delikatnie pocałował ją w policzek
- Prawię? - zapytała spoglądając mu w oczy
- No w końcu uczysz się od najlepszych - delikatnie musnął jej wargi swoimi ustami. Zatopili się w namiętnym pocałunku - Mam propozycję. Pamiętasz nasze randki?
- Pamiętam - uśmiechnęła się
- Przez te wszystkie lata nie mieliśmy czasu ich skończyć. Została nam ostatnia. Moja - podkreślił ostatnie słowo
- Więc co pan proponuje profesorze?
- Spacer? Potem kino? Jakaś kolacja? - uniósł kąciki ust w charakterystycznym dla niego uśmiechu
- Na bogato - odwzajemniła jego uśmiech. Przez te wszystkie lata nauczyła się, że gdy podnosi kąciki ust uśmiecha się najszczerzej jak potrafi
- Ponieważ to randka dla najwspanialszej kobiety na świecie - delikatnie ją pocałował - Kocham cię wiesz...
- Też cię kocham - zatopili się w namiętnym pocałunku. Pocałunku pełnym wzajemnej miłości.
kilka lat później
- Możesz już zdjąć mamie opaskę - uśmiechnął się podnosząc do góry małą dziewczynkę. Miała rude włoski i liczne piegi po mamie, jednak ciemnoszary kolor oczu odziedziczyła po Andrzeju. Była do nich strasznie podobna, miała okropny charakter. Dziewczynka szybko ściągnęła Wiktorii przepaskę z oczu - Obiecałem, że cię tu kiedyś jeszcze zabiorę - uśmiechnął się szeroko obejmując Wiktorię
- Miałam rację, tu jest jeszcze piękniej niż wtedy
- Wiosna... Wszystko budzi się do życia
- Zwłaszcza nasza córka - zaśmiali się obserwując jak dziewczynka biega po łące.
- Udał nam się szkrab...
- Andrzej...
- Tak? - obrócił ją w swoją stronę. Spojrzał jej głęboko w oczy
- Chcę zrezygnować z pracy w Leśnej Górze. Tam już nie ma dla mnie miejsca
- Wiesz, że bez względu na wszystko będę cię wspierać?
- Wiem - wtuliła się w niego. Będąc w jego objęciach spojrzała na swoją obrączkę. Rzadko się z nią rozstawała, za każdym razem gdy na nią patrzyła widziała dzień ślubu i uśmiech Andrzeja. Za każdym razem, gdy ją zdejmowała widziała krótkie "Na zawsze"
kilkanaście lat później
- To ty ją tak wychowałaś!
- Ja!? A kto ją rozpieszczał!? Pieprzona córeczka tatusia!
- Bo ty poświęcałaś jej za mało czasu!
- Pracowałam!
- Ja też! Ale zawsze miałem czas dla Magdy! - krzyknął
- Trochę długo już to trwa - szepnęła córka Andrzeja i Wiktorii do swojego chłopaka
- Myślisz, że to przeze mnie?
- Nie... To była moja decyzja
- Wiesz, oni chyba nadal traktują cię jak ukochaną córeczkę. Mają poczucie, że cię tracą
- Że też zachciało ci się psychologii - powiedziała - Chyba masz rację, może przełożymy ten ślub
- Tak będzie najlepiej - szepnął podchodząc do Magdy - Kocham cię
- Ja ciebie też
- Chyba się udało - szepnął kładąc się na łóżku. Wiktoria odłożyła książkę i spojrzała na Falkowicza.
- Nie byłabym taka pewna... Ona jest uparta po nas, jeszcze weźmie ten ślub, żeby zrobić nam na złość
- Ale nas kocha - uśmiechnął się rozbrajająco - Muszę ci pogratulować. Świetny pomysł z tą udawaną kłótnią
- Myślisz?
- Jesteś prawię tak genialna jak ja - delikatnie pocałował ją w policzek
- Prawię? - zapytała spoglądając mu w oczy
- No w końcu uczysz się od najlepszych - delikatnie musnął jej wargi swoimi ustami. Zatopili się w namiętnym pocałunku - Mam propozycję. Pamiętasz nasze randki?
- Pamiętam - uśmiechnęła się
- Przez te wszystkie lata nie mieliśmy czasu ich skończyć. Została nam ostatnia. Moja - podkreślił ostatnie słowo
- Więc co pan proponuje profesorze?
- Spacer? Potem kino? Jakaś kolacja? - uniósł kąciki ust w charakterystycznym dla niego uśmiechu
- Na bogato - odwzajemniła jego uśmiech. Przez te wszystkie lata nauczyła się, że gdy podnosi kąciki ust uśmiecha się najszczerzej jak potrafi
- Ponieważ to randka dla najwspanialszej kobiety na świecie - delikatnie ją pocałował - Kocham cię wiesz...
- Też cię kocham - zatopili się w namiętnym pocałunku. Pocałunku pełnym wzajemnej miłości.
środa, 19 marca 2014
Historia trochę inaczej cz. 10
Naprawdę przepraszam, że tyle musieliście czekać. Myślę że ta część trochę wam to wynagrodzi :)
- Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować. - minęło kilkanaście dni od operacji. Wiki już zdążyła się uspokoić. Jej mama dochodziła do siebie. Consalida poświęcała jej większość swojego czasu, przez co miała go coraz mniej dla Andrzeja. On z dnia na dzień coraz bardziej to odczuwał. Każdego wieczoru przyłapywał się na myśleniu o rudej pani doktor.
- Może po prostu będziesz częściej wpadać do mojego gabinetu. Trochę mi brakuje naszych rozmów - uśmiechnął się rozbrajająco - I przestań z tym "pan". Jestem Andrzej
- Ciężko mi się przyzwyczaić. - uśmiechnęli się delikatnie, jednak między nimi zapadła cisza. Chwilę potem w salonie pojawiła się Wanda z walizką. Wiki natychmiast do niej podeszła
- Szkoda, że wyjeżdżasz...
- Ktoś musi zadbać o tatę
- Pani Wando naprawdę musimy już jechać
- Zadzwoń czasem - rzuciła do Wiki
- Obiecuję. Pa mamo - pocałowała ją w policzek i odprowadziła do samochodu Falka. Nie mogła jej odwieźć, za pięć minut zaczynała dyżur.
Chciał z nią pogadać tak po prostu. Szukał jej w całym szpitalu. Operowała. Wszedł na salę jednak miała asystę w postaci stażystki. Uznał, że na nią poczeka. Chodził z kąta w kąt czekając aż skończy. Nagle do drzwi jego gabinetu zapukała pielęgniarka.
- Panie profesorze, doktor Consalida prosi pana na salę
- Co się stało?
- Nie mogą opanować krwotoku - odpowiedziała
- Za chwilę przyjdę - odpowiedział bez emocji. Nie okazywał tego, że na to czekał. Żeby z nią pogadać w gabinecie, na sali. Gdziekolwiek, byle tylko usłyszeć jej głos.
- Dobrze, że jesteś. Uszkodziłam naczynie
- Nigdy w to nie uwierzę, Wiktorio - uśmiechnął się zajmując miejsce stażystki. Klaudia spojrzała na niego z mieszaniną złości i skruchy, po chwili opuściła salę.
- To wymaga wielogodzinnej rekonstrukcji - podsumowała. Z tonu jej głosu wywnioskował, że wolałaby zamienić się miejscami
- Czyżbyś się bała
- Nie po prostu mam małe doświadczenie - odpowiedziała szybko
- Dasz radę - spojrzał w jej zielone oczy tylko na moment. Złapała jego wzrok delikatnie się uśmiechając.
- Moglibyśmy porozmawiać? - zapytała od razu gdy skończyli operować. Była zmęczona, jednak chciała to załatwić od razu
- O czym? - uśmiechnął się z zaciekawieniem przyglądając się Consalidzie.
- Zobaczysz - odwzajemniła jego uśmiech i szybko opuściła pomieszczenie. Szedł tuż za nią w kierunku jego gabinetu.
- No to słucham... - zasiadł na swym fotelu, pokazując by usiadła po drugiej stronie biurka.
- To mnie męczy od dwóch tygodni. Próbowałam sobie sama odpowiedzieć na to pytanie, ale nie potrafię, a muszę wiedzieć
- Wiktorio, nie lubię, kiedy owijasz w bawełnę - powiedział spokojnie, chociaż z każdą sekundą denerwował się coraz bardziej. Przerażały go domyślenia.
- Chodzi o to, że chcę wiedzieć dlaczego to zrobiłeś. Dlaczego pomogłeś mojej mamie. Nie musiałeś
- Chciałem. Pani Wanda była moją ulubioną pacjentką
- Przecież musiałeś mieć jakiś powód - wybuchła.
- Gdybym powiedział ci prawdę, nie uwierzyłabyś
- Chcę ją znać - Wiki lekko się uspokoiła. Wpatrywała się w ciemne oczy Falkowicza oczekując odpowiedzi
- Nie mogę ci powiedzieć, niech to zostanie tajemnicą
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mogę przez to spać po nocach
- A już się bałem, że to Adam nie daje ci spać - uśmiechnął się - Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę. Nie teraz - szepnął. Wiki szybko pożegnała się i wyszła. Teraz jeszcze bardziej zastanawiała ją ta sprawa.
Wyszła ze szpitala. Ciągle myśląc o Andrzeju wpadła na coś. Na kogoś. Dziewczyna na którą wpadła, blondynka z niebieskimi oczami, szczuła z idealnym wcięciem w talii od razu szeroko się uśmiechnęła
- Wiki? Co ty tu robisz?
- Justyna? Ja tu pracuję
- Serio? Jednak dostałaś się na medycynę - blondynka z entuzjazmem zaczęła opowiadać o swoim życiu Consalidzie. Justyna była starą znajomą Wiktorii, znały się jeszcze z czasów liceum. Była bardzo rozmowna, w pewnym momencie Wiki miała już dość tej rozmowy. Nie sądziła, że wybawienie może przynieść jej Andrzej. Gdy zobaczyła jak wychodzi ze szpitala wpadła na najgłupszy możliwy pomysł
- Przepraszam, to mój narzeczony. Muszę już iść. Może kiedyś spotkamy się przy jakiejś kawie?
- Przystojny... - Justyna dokładnie przyjrzała się Andrzejowi. On stał przed wejściem i bawił się telefonem - Czemu nie? Zdzwonimy się, może wtedy przedstawisz mi tego swojego narzeczonego
- Jasne, na razie - Wiktoria poczuła nieznaczną ulgę. Czuła na sobie wzrok Justyny, wiedziała, że teraz czeka ją coś gorszego niż rozmowa z nią. Podeszła do Andrzeja, gdy tylko spojrzała na nią nachyliła się by cmoknąć jego policzek - Błagam udawaj mojego faceta - wyszeptała. Od tej chwili uśmiech nie schodził z jego twarzy. Nic nie mówiąc przyciągnął jej twarz do swojej twarzy i delikatnie musnął jej usta. Bawił się językiem, pieścił jej podniebienie dopóki się nie wyrwała - Co robisz?
- Chciałem wypaść przekonująco - uśmiechnął się czarująco - Dobrym byłbym aktorem?
- Nadal patrzy?
- Ta śliczna blondynka? Nawet się uśmiecha - odpowiedział nie mogąc przestać się uśmiechać - To nawet dobrze, bo chciałem ci o czymś powiedzieć. Chodź do samochodu. - niechętnie poszła razem z nim. Wsiadła do samochodu, a on natychmiast ruszył - No co, patrzyła... Chodź, zjemy sobie jakąś kolację
- O czym chciałeś rozmawiać?
- Dojdziemy do tego, najpierw kolacja - uśmiechnął się całkowicie skupiając się na prowadzeniu auta
- Przyjechałam tu, zamówiliśmy jedzenie, więc teraz słucham
- Naprawdę nie wolisz najpierw zjeść? - zapytał szeroko się uśmiechając
- Andrzej...
- Okey, po pierwsze nie mam pojęcia co ci odbiło, ale chciałbym poznać tą dziewczynę
- Jesteś nieznośny - odpowiedziała natychmiast
- Skąd ten pomysł?
- Długa historia - odpowiedziała szybko
- Dobra, okey... Nie mam aż tyle czasu, muszę jeszcze popracować
- Jesteś pracoholikiem.
- Jestem ambitny - odpowiedział z uśmiechem - To zupełnie tak jak ty...
- Coś jeszcze?
- Chodzi o twoje pytanie... Chcesz wiedzieć jak było naprawdę?
- Chcę - odpowiedziała odstawiając swoją wodę. Zaintrygował ją
- To trochę błahy powód. Pewnie nie uwierzysz, ale chodziło mi o oczy. Pani Wanda ma zupełnie takie same oczy jak ty, piękny zielony odcień. Oczy z głębią. W takich oczach aż chce się tonąć
- Przestań - przerwała mu natychmiast. Nie powinna zgadzać się na tą rozmowę, nie powinna zgadzać się na pocałunek, ten idiotyczny pomysł nie miał prawa wpaść do jej głowy.
- Posłuchaj... Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale - przerwał mu telefon. Przez chwilę nie była w stanie się poruszyć, jednak wyjęła telefon nie pozwalając Andrzejowi skończyć. Nie chciała, żeby skończył to zdanie, wiedziała co się potem wydarzy.
- Wiktoria Consalida, słucham
- ...
- Naprawdę? Kiedy?
- ...
- Okey, zaraz tam będę. - spojrzała na zegarek - Najpóźniej za pół godziny. Zdążę?
- ...
- To świetnie, już jadę. - rozłączyła się - Mógłbyś mnie odwieźć
- Co się dzieje?
- Coś bardzo ważnego
- Dokończymy tą rozmowę? - zapytał z nadzieją
- Nie... - odpowiedziała szybko. Posmutniał, a po chwili jego twarz wyglądała jak maska. Nie dał po sobie poznać, że to go dotknęło.
- Naprawdę nie wiem, jak panu dziękować. - minęło kilkanaście dni od operacji. Wiki już zdążyła się uspokoić. Jej mama dochodziła do siebie. Consalida poświęcała jej większość swojego czasu, przez co miała go coraz mniej dla Andrzeja. On z dnia na dzień coraz bardziej to odczuwał. Każdego wieczoru przyłapywał się na myśleniu o rudej pani doktor.
- Może po prostu będziesz częściej wpadać do mojego gabinetu. Trochę mi brakuje naszych rozmów - uśmiechnął się rozbrajająco - I przestań z tym "pan". Jestem Andrzej
- Ciężko mi się przyzwyczaić. - uśmiechnęli się delikatnie, jednak między nimi zapadła cisza. Chwilę potem w salonie pojawiła się Wanda z walizką. Wiki natychmiast do niej podeszła
- Szkoda, że wyjeżdżasz...
- Ktoś musi zadbać o tatę
- Pani Wando naprawdę musimy już jechać
- Zadzwoń czasem - rzuciła do Wiki
- Obiecuję. Pa mamo - pocałowała ją w policzek i odprowadziła do samochodu Falka. Nie mogła jej odwieźć, za pięć minut zaczynała dyżur.
Chciał z nią pogadać tak po prostu. Szukał jej w całym szpitalu. Operowała. Wszedł na salę jednak miała asystę w postaci stażystki. Uznał, że na nią poczeka. Chodził z kąta w kąt czekając aż skończy. Nagle do drzwi jego gabinetu zapukała pielęgniarka.
- Panie profesorze, doktor Consalida prosi pana na salę
- Co się stało?
- Nie mogą opanować krwotoku - odpowiedziała
- Za chwilę przyjdę - odpowiedział bez emocji. Nie okazywał tego, że na to czekał. Żeby z nią pogadać w gabinecie, na sali. Gdziekolwiek, byle tylko usłyszeć jej głos.
- Dobrze, że jesteś. Uszkodziłam naczynie
- Nigdy w to nie uwierzę, Wiktorio - uśmiechnął się zajmując miejsce stażystki. Klaudia spojrzała na niego z mieszaniną złości i skruchy, po chwili opuściła salę.
- To wymaga wielogodzinnej rekonstrukcji - podsumowała. Z tonu jej głosu wywnioskował, że wolałaby zamienić się miejscami
- Czyżbyś się bała
- Nie po prostu mam małe doświadczenie - odpowiedziała szybko
- Dasz radę - spojrzał w jej zielone oczy tylko na moment. Złapała jego wzrok delikatnie się uśmiechając.
- Moglibyśmy porozmawiać? - zapytała od razu gdy skończyli operować. Była zmęczona, jednak chciała to załatwić od razu
- O czym? - uśmiechnął się z zaciekawieniem przyglądając się Consalidzie.
- Zobaczysz - odwzajemniła jego uśmiech i szybko opuściła pomieszczenie. Szedł tuż za nią w kierunku jego gabinetu.
- No to słucham... - zasiadł na swym fotelu, pokazując by usiadła po drugiej stronie biurka.
- To mnie męczy od dwóch tygodni. Próbowałam sobie sama odpowiedzieć na to pytanie, ale nie potrafię, a muszę wiedzieć
- Wiktorio, nie lubię, kiedy owijasz w bawełnę - powiedział spokojnie, chociaż z każdą sekundą denerwował się coraz bardziej. Przerażały go domyślenia.
- Chodzi o to, że chcę wiedzieć dlaczego to zrobiłeś. Dlaczego pomogłeś mojej mamie. Nie musiałeś
- Chciałem. Pani Wanda była moją ulubioną pacjentką
- Przecież musiałeś mieć jakiś powód - wybuchła.
- Gdybym powiedział ci prawdę, nie uwierzyłabyś
- Chcę ją znać - Wiki lekko się uspokoiła. Wpatrywała się w ciemne oczy Falkowicza oczekując odpowiedzi
- Nie mogę ci powiedzieć, niech to zostanie tajemnicą
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mogę przez to spać po nocach
- A już się bałem, że to Adam nie daje ci spać - uśmiechnął się - Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę. Nie teraz - szepnął. Wiki szybko pożegnała się i wyszła. Teraz jeszcze bardziej zastanawiała ją ta sprawa.
Wyszła ze szpitala. Ciągle myśląc o Andrzeju wpadła na coś. Na kogoś. Dziewczyna na którą wpadła, blondynka z niebieskimi oczami, szczuła z idealnym wcięciem w talii od razu szeroko się uśmiechnęła
- Wiki? Co ty tu robisz?
- Justyna? Ja tu pracuję
- Serio? Jednak dostałaś się na medycynę - blondynka z entuzjazmem zaczęła opowiadać o swoim życiu Consalidzie. Justyna była starą znajomą Wiktorii, znały się jeszcze z czasów liceum. Była bardzo rozmowna, w pewnym momencie Wiki miała już dość tej rozmowy. Nie sądziła, że wybawienie może przynieść jej Andrzej. Gdy zobaczyła jak wychodzi ze szpitala wpadła na najgłupszy możliwy pomysł
- Przepraszam, to mój narzeczony. Muszę już iść. Może kiedyś spotkamy się przy jakiejś kawie?
- Przystojny... - Justyna dokładnie przyjrzała się Andrzejowi. On stał przed wejściem i bawił się telefonem - Czemu nie? Zdzwonimy się, może wtedy przedstawisz mi tego swojego narzeczonego
- Jasne, na razie - Wiktoria poczuła nieznaczną ulgę. Czuła na sobie wzrok Justyny, wiedziała, że teraz czeka ją coś gorszego niż rozmowa z nią. Podeszła do Andrzeja, gdy tylko spojrzała na nią nachyliła się by cmoknąć jego policzek - Błagam udawaj mojego faceta - wyszeptała. Od tej chwili uśmiech nie schodził z jego twarzy. Nic nie mówiąc przyciągnął jej twarz do swojej twarzy i delikatnie musnął jej usta. Bawił się językiem, pieścił jej podniebienie dopóki się nie wyrwała - Co robisz?
- Chciałem wypaść przekonująco - uśmiechnął się czarująco - Dobrym byłbym aktorem?
- Nadal patrzy?
- Ta śliczna blondynka? Nawet się uśmiecha - odpowiedział nie mogąc przestać się uśmiechać - To nawet dobrze, bo chciałem ci o czymś powiedzieć. Chodź do samochodu. - niechętnie poszła razem z nim. Wsiadła do samochodu, a on natychmiast ruszył - No co, patrzyła... Chodź, zjemy sobie jakąś kolację
- O czym chciałeś rozmawiać?
- Dojdziemy do tego, najpierw kolacja - uśmiechnął się całkowicie skupiając się na prowadzeniu auta
- Przyjechałam tu, zamówiliśmy jedzenie, więc teraz słucham
- Naprawdę nie wolisz najpierw zjeść? - zapytał szeroko się uśmiechając
- Andrzej...
- Okey, po pierwsze nie mam pojęcia co ci odbiło, ale chciałbym poznać tą dziewczynę
- Jesteś nieznośny - odpowiedziała natychmiast
- Skąd ten pomysł?
- Długa historia - odpowiedziała szybko
- Dobra, okey... Nie mam aż tyle czasu, muszę jeszcze popracować
- Jesteś pracoholikiem.
- Jestem ambitny - odpowiedział z uśmiechem - To zupełnie tak jak ty...
- Coś jeszcze?
- Chodzi o twoje pytanie... Chcesz wiedzieć jak było naprawdę?
- Chcę - odpowiedziała odstawiając swoją wodę. Zaintrygował ją
- To trochę błahy powód. Pewnie nie uwierzysz, ale chodziło mi o oczy. Pani Wanda ma zupełnie takie same oczy jak ty, piękny zielony odcień. Oczy z głębią. W takich oczach aż chce się tonąć
- Przestań - przerwała mu natychmiast. Nie powinna zgadzać się na tą rozmowę, nie powinna zgadzać się na pocałunek, ten idiotyczny pomysł nie miał prawa wpaść do jej głowy.
- Posłuchaj... Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale - przerwał mu telefon. Przez chwilę nie była w stanie się poruszyć, jednak wyjęła telefon nie pozwalając Andrzejowi skończyć. Nie chciała, żeby skończył to zdanie, wiedziała co się potem wydarzy.
- Wiktoria Consalida, słucham
- ...
- Naprawdę? Kiedy?
- ...
- Okey, zaraz tam będę. - spojrzała na zegarek - Najpóźniej za pół godziny. Zdążę?
- ...
- To świetnie, już jadę. - rozłączyła się - Mógłbyś mnie odwieźć
- Co się dzieje?
- Coś bardzo ważnego
- Dokończymy tą rozmowę? - zapytał z nadzieją
- Nie... - odpowiedziała szybko. Posmutniał, a po chwili jego twarz wyglądała jak maska. Nie dał po sobie poznać, że to go dotknęło.
sobota, 15 marca 2014
Część 42
I co? Wierzycie, że jest next xdd Trochę mnie nie było, przepraszam... Nie miałam kompa przez prawię dwa tygodnie :( Obiecuję, że będę pisać trochę szybciej :) No cóż to już koniec tego opowiadania... Wyczekujcie epilogu ;)
- Pani Wiktorio, mogę panią na chwilę prosić?
- Ale ja już skończyłam. Od godziny jestem na urlopie - próbowała się wymigać, niestety na próżno. Samo spojrzenie profesora Zielińskiego wystarczyło by się poddała
- Nadal jest na ciebie cięty? - zrezygnowaną Wiki zaczepiła Lena
- Od pół roku dzień w dzień to samo - odpowiedziała przygaszona Consalida
- Nie przejmuj się, będziesz mieć od niego miesiąc spokoju
- Kochane niewykorzystane urlopy - Wiktoria uśmiechnęła się szeroko - Dzięki temu będziemy mogli zrobić sobie z Andrzejem prawdziwy miesiąc miodowy
- No właśnie... Ktoś musi mieć jutro dyżur, także niestety nie będę mogła przyjść. Moje gratulacje no i wzystkiego najlepszego na nowej drodze życia
- Dziękuję - Consalida uśmiechnęła się i ruszyła w stronę gabinetu profesora Zielińskiego.
Spojrzała w zimne oczy swojego przełożonego. Wiedziała, że nie wróży to nic dobrego.
- Pani Wiktorio, niestety nie mogę dać pani jutro wolnego. Mamy zbyt duże braki
- Pan chyba żartuje
- Nie, niby czemu - uśmiechnął się złośliwie
- Jutro wychodzę za mąż. Nie pozwolę, żeby pan to zniszczył.
- Wie pani, niezbyt mnie to obchodzi. Jutro ma pani dyżur, Punktualnie o ósmej proszę się stawić w lekarskim
- Niech pan sobie wsadzi gdzieś ten dyżur
- Jeśli się pani nie pojawi będę zmuszony panią zwolnić
- Gówno mi pan zrobi. Od godziny jestem na urlopie - wyszła trzaskając drzwiami. Nie spodziewała się tego. Nie spodziewała się takiego chamstwa ze strony ordynatora.
Zauważyła Andrzeja przy samochodzie, jednak Agata była szybsza. Nim zdążyła podejść do Falkowicza blondynka podbiegła do niej
- Masz pięć minut, a potem robimy sobie babski wieczór
- Musimy?
- Znasz przesąd? - zapytała z uśmiechem - Według niego nie możesz widzieć swojego przyszłego męża na 24 godziny przed ślubem, bo to przynosi pecha
- Nie sądziłam, że wierzysz w przesądy...
- Bo nie wierzę, ale ostatnio w ogóle nie mamy czasu na babskie rozmowy. Chcę wykorzystać ten ostatni wieczór, w którym jesteś jeszcze doktor Consalidą, a nie profesorową Falkowicz
- Też cię kocham - Wiki uśmiechnęła się
- Pięć minut - Consalida posłała uśmiech Woźnickiej i popędziła do Falkowicza
- To co? Dzień bez ciebie... - Andrzej położył ręce na talii Wiktorii i przyciągnął ją do siebie
- Na to wygląda... - delikatnie się uśmiechnęła
- Już tęsknię - musnął jej wargi, wsunął język do jej buzi zamieniając całus w namiętny pocałunek.
- Czas minął gołąbeczki - Agata podeszła do nich
- Ej przesadzasz - Wiktoria zaśmiała się przytulając się do Falka
- Chodź, zaplanowałam nam cały dzień
- Już się boję - cmoknęła Andrzeja w usta, po czym została pociągnięta w stronę hotelu. Przestraszonym, błagającym o pomoc wzrokiem wpatrywała się w narzeczonego. On zaśmiał się i wsiadł do swojego samochodu machając jej na pożegnanie.
- No opowiadaj...
- O czym? - głos Agaty wyrwał ją z zamyślenia
- Jesteś jakaś nieobecna
- Poza tym, że mogę stracić pracę, to nic się nie dzieje - odpowiedziała
- Ale jak to? - zapytała zdziwiona Woźnicka
- Po prostu, ordynator uparł się, żebym przyszła jutro do pracy
- Jutro? - Agata była wzburzona i zaskoczona
- Ja zareagowałam trochę gwałtowniej
- Domyślam się... - powiedziała Woźnicka - Nie przejmuj się. To ma być najpiękniejszy dzień w twoim życiu. Chodź, zrobimy sobie pedicure.
- Najdziwniejsze miejsce w jakim to robiłaś?
- Agata, co to są za pytania? - Wiki zaśmiała się głośno. Leżały na podłodze i zadawały sobie najróżniejsze pytania
- Odpowiedz
- Hmm... Chyba na plaży. Potem byłam cała w piasku - kobiety zaśmiały się
- Jesteś z nim szczęśliwa? - Wiki usiadła
- Nigdy nie byłam szczęśliwsza.
- Wiki! Wiki wstawaj
- Świadoma praw i obowiązków wynikających... - wyrwana ze snu Consalida zaczęła powtarzać słowa przysięgi
- Spokojnie to dopiero za parę godzin - Wiki odetchnęła z ulgą... - Co nie znaczy, że nie musimy się spieszyć. Marsz do łazienki
- Tak jest szefowo - Wiktoria leniwie zwlekła się z łóżka. Uśmiechnęła się, zaczęła sobie wyobrażać idealny ślub jej i Andrzeja. On w garniturze, ona w pięknej jednak wbrew tradycji nie białej sukni w urzędzie stanu cywilnego. Błysk w jego oku, gdy powtarzają słowa przysięgi. Wiedziała, że pragnie tego jak niczego innego.
- Ślicznie wyglądasz - w jej pokoju pojawiła się Nina.
- Dziękuję - ostatnie poprawki i była gotowa. Śliczna, kremowa sukienka sięgająca ledwie do kolan idealnie podkreślała ognisty kolor jej włosów. Idealna fryzura, idealny makijaż, wszystko było idealne. I takie miało być.
Uśmiech na jego twarzy wart był kilkugodzinnej męki. Wychodziła z hotelu gdy zauważyła białą limuzynę. Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Wyszedł w klasycznym garniturze otwierając jej drzwi i pomagając jej wsiąść
- Pięknie wyglądasz - szepnął.
Zmierzając w stronę urzędu napadły ją wątpliwości. Te których nie odczuwała przez prace i przygotowania do ślubu. Nie miała czasu, żeby się nad tym zastanowić
- Denerwujesz się?
- A ty nie?
- Pani doktor, czyżby wątpiła pani w moją pewność siebie - delikatnie się uśmiechnęli - Jeśli chcesz możemy się pobrać mniej oficjalnie. Rezerwować bilet do Vegas?
- Nie... Kocham cię, wiesz
- Ja ciebie też - nachylił się, żeby ją pocałować, jednak ona odsunęła się
- Agata powiedziała, że jeśli cokolwiek ruszysz do końca ceremonii to mogę nie wychodzić za mąż, bo zostanę najszybszą wdową jaką znał świat
- Kochaną masz przyjaciółkę - limuzyna zatrzymała się. Odetchnęła głęboko wyglądając przez szybę
- Na pewno tego chcesz?
- Chcę - otworzyła drzwi i pewnym krokiem wyszła z auta. Andrzej szybko znalazł się tuż przy niej. Złapała go za ramię i razem weszli do środka.
- Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Wiktorią i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe - powtórzył bez zająknięcia. Niektórym mogło wydawać się, że sztucznie, ale Wiki wiedziała, że mówił to z serca.
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Andrzejem i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe - jej głos się łamał. Z trudem doszła do końca i odetchnęła z ulgą. Byli już małżeństwem... Stres odszedł w niepamięć, była szczęśliwa.
Delikatnie wsunął obrączkę na jej palec. Przez cały czas intensywnie wpatrywał się w jej zielone oczy. Nie potrafił się nie uśmiechnąć. Zanim założyła mu obrączkę spojrzał na graf. Krótkie "Na zawsze" a uczyniło go najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Wyszli... Goście zaczęli im gratulować. I wtedy czekała ich kolejna niespodzianka. Podszedł do nich profesor Zieliński.
- Pani Wiktorio, chciałbym panią najserdeczniej przeprosić za wczoraj. No i moje gratulacje - delikatnie się uśmiechnął
- Dziękujemy - odpowiedział z ironicznym uśmiechem Andrzej
- Co mu się stało? - szepnęła, gdy jej przełożony się oddalił.
- Każdy ma prawo się zmienić
- Ale tak z dnia na dzień? Przyznaj się, maczałeś w tym palce
- Rozmawialiśmy - uśmiechnął się. Wiki pokręciła głową, po chwili znaleźli się w limuzynie.
Krótkie przyjęcie, z którego uciekli. Przerażało ich to, że nie mogli nawet w spokoju zjeść, ciągle ktoś czegoś od nich chciał. Mimo, że było to mały kameralny podwieczorek zmyli się stamtąd.
- Żono...
- Mężu - tańczyli w rytm wolnej piosenki w pokoju hotelowym. Delikatnie się nachylił i pocałował jej odsłonięte ramię. Jej oczy pociemniały, gdy się wyprostował wpiła się w jego usta. Powoli zaczął rozpinać zamek jej sukienki. Szybko pozbyła się jego marynarki. Dźwięk upadających na podłogę guzików koszuli rozszedł się po pomieszczeniu. Zdjął z niej stanik i przez moment przyglądał się ciału rudowłosej z charakterystycznym błyskiem w oczach. Ujął jej piersi w dłonie zniżając głowę. Czuła jego gorący oddech. Delikatnie wziął w usta sutek i zaczął ssać.
- Andrzej! - Wykrzyknęła jego imię. Pozbył się reszty swoich ubrań. Zsunął z niej figi i przeniósł dziewczynę na łóżko. Przesunęła dłońmi po jego torsie. Przysunął się jeszcze bliżej i wszedł w nią. Zamknęła oczy wbijając paznokcie w jego ramiona. Jęknęła. Poruszał się w niej, szukając odpowiedniego rytmu. Oboje doszli prawie jednocześnie. Wtulił twarz w jej piersi uspokajając oddech. W powietrzu unosiła się charakterystyczna woń miłości. Jeszcze raz przysunął ją do siebie namiętnie całując. Zmęczeni, po przekroczeniu wszelkich progów rozkoszy, bezsilnie opadli na materac oddychając głęboko.
Nad ranem obudził ją telefon. Wciąż nieprzytomna wstała i odebrała
- Wiki, przepraszam. Wiem, że jest wcześnie, ale muszę ci to w końcu powiedzieć. Wczoraj już nie zdążyłam, bo uciekliście
- Do rzeczy - ziewnęła
- Jesteś w ciąży - zaspanie odeszło w niepamięć. Zaskoczona wypuściła telefon z dłoni i spojrzała na nadal śpiącego Andrzeja.
*Grafika ze strony Najlepsze pary z Na dobre i na złe
- Pani Wiktorio, mogę panią na chwilę prosić?
- Ale ja już skończyłam. Od godziny jestem na urlopie - próbowała się wymigać, niestety na próżno. Samo spojrzenie profesora Zielińskiego wystarczyło by się poddała
- Nadal jest na ciebie cięty? - zrezygnowaną Wiki zaczepiła Lena
- Od pół roku dzień w dzień to samo - odpowiedziała przygaszona Consalida
- Nie przejmuj się, będziesz mieć od niego miesiąc spokoju
- Kochane niewykorzystane urlopy - Wiktoria uśmiechnęła się szeroko - Dzięki temu będziemy mogli zrobić sobie z Andrzejem prawdziwy miesiąc miodowy
- No właśnie... Ktoś musi mieć jutro dyżur, także niestety nie będę mogła przyjść. Moje gratulacje no i wzystkiego najlepszego na nowej drodze życia
- Dziękuję - Consalida uśmiechnęła się i ruszyła w stronę gabinetu profesora Zielińskiego.
Spojrzała w zimne oczy swojego przełożonego. Wiedziała, że nie wróży to nic dobrego.
- Pani Wiktorio, niestety nie mogę dać pani jutro wolnego. Mamy zbyt duże braki
- Pan chyba żartuje
- Nie, niby czemu - uśmiechnął się złośliwie
- Jutro wychodzę za mąż. Nie pozwolę, żeby pan to zniszczył.
- Wie pani, niezbyt mnie to obchodzi. Jutro ma pani dyżur, Punktualnie o ósmej proszę się stawić w lekarskim
- Niech pan sobie wsadzi gdzieś ten dyżur
- Jeśli się pani nie pojawi będę zmuszony panią zwolnić
- Gówno mi pan zrobi. Od godziny jestem na urlopie - wyszła trzaskając drzwiami. Nie spodziewała się tego. Nie spodziewała się takiego chamstwa ze strony ordynatora.
Zauważyła Andrzeja przy samochodzie, jednak Agata była szybsza. Nim zdążyła podejść do Falkowicza blondynka podbiegła do niej
- Masz pięć minut, a potem robimy sobie babski wieczór
- Musimy?
- Znasz przesąd? - zapytała z uśmiechem - Według niego nie możesz widzieć swojego przyszłego męża na 24 godziny przed ślubem, bo to przynosi pecha
- Nie sądziłam, że wierzysz w przesądy...
- Bo nie wierzę, ale ostatnio w ogóle nie mamy czasu na babskie rozmowy. Chcę wykorzystać ten ostatni wieczór, w którym jesteś jeszcze doktor Consalidą, a nie profesorową Falkowicz
- Też cię kocham - Wiki uśmiechnęła się
- Pięć minut - Consalida posłała uśmiech Woźnickiej i popędziła do Falkowicza
- To co? Dzień bez ciebie... - Andrzej położył ręce na talii Wiktorii i przyciągnął ją do siebie
- Na to wygląda... - delikatnie się uśmiechnęła
- Już tęsknię - musnął jej wargi, wsunął język do jej buzi zamieniając całus w namiętny pocałunek.
- Czas minął gołąbeczki - Agata podeszła do nich
- Ej przesadzasz - Wiktoria zaśmiała się przytulając się do Falka
- Chodź, zaplanowałam nam cały dzień
- Już się boję - cmoknęła Andrzeja w usta, po czym została pociągnięta w stronę hotelu. Przestraszonym, błagającym o pomoc wzrokiem wpatrywała się w narzeczonego. On zaśmiał się i wsiadł do swojego samochodu machając jej na pożegnanie.
- No opowiadaj...
- O czym? - głos Agaty wyrwał ją z zamyślenia
- Jesteś jakaś nieobecna
- Poza tym, że mogę stracić pracę, to nic się nie dzieje - odpowiedziała
- Ale jak to? - zapytała zdziwiona Woźnicka
- Po prostu, ordynator uparł się, żebym przyszła jutro do pracy
- Jutro? - Agata była wzburzona i zaskoczona
- Ja zareagowałam trochę gwałtowniej
- Domyślam się... - powiedziała Woźnicka - Nie przejmuj się. To ma być najpiękniejszy dzień w twoim życiu. Chodź, zrobimy sobie pedicure.
- Najdziwniejsze miejsce w jakim to robiłaś?
- Agata, co to są za pytania? - Wiki zaśmiała się głośno. Leżały na podłodze i zadawały sobie najróżniejsze pytania
- Odpowiedz
- Hmm... Chyba na plaży. Potem byłam cała w piasku - kobiety zaśmiały się
- Jesteś z nim szczęśliwa? - Wiki usiadła
- Nigdy nie byłam szczęśliwsza.
- Wiki! Wiki wstawaj
- Świadoma praw i obowiązków wynikających... - wyrwana ze snu Consalida zaczęła powtarzać słowa przysięgi
- Spokojnie to dopiero za parę godzin - Wiki odetchnęła z ulgą... - Co nie znaczy, że nie musimy się spieszyć. Marsz do łazienki
- Tak jest szefowo - Wiktoria leniwie zwlekła się z łóżka. Uśmiechnęła się, zaczęła sobie wyobrażać idealny ślub jej i Andrzeja. On w garniturze, ona w pięknej jednak wbrew tradycji nie białej sukni w urzędzie stanu cywilnego. Błysk w jego oku, gdy powtarzają słowa przysięgi. Wiedziała, że pragnie tego jak niczego innego.
- Ślicznie wyglądasz - w jej pokoju pojawiła się Nina.
- Dziękuję - ostatnie poprawki i była gotowa. Śliczna, kremowa sukienka sięgająca ledwie do kolan idealnie podkreślała ognisty kolor jej włosów. Idealna fryzura, idealny makijaż, wszystko było idealne. I takie miało być.
Uśmiech na jego twarzy wart był kilkugodzinnej męki. Wychodziła z hotelu gdy zauważyła białą limuzynę. Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Wyszedł w klasycznym garniturze otwierając jej drzwi i pomagając jej wsiąść
- Pięknie wyglądasz - szepnął.
Zmierzając w stronę urzędu napadły ją wątpliwości. Te których nie odczuwała przez prace i przygotowania do ślubu. Nie miała czasu, żeby się nad tym zastanowić
- Denerwujesz się?
- A ty nie?
- Pani doktor, czyżby wątpiła pani w moją pewność siebie - delikatnie się uśmiechnęli - Jeśli chcesz możemy się pobrać mniej oficjalnie. Rezerwować bilet do Vegas?
- Nie... Kocham cię, wiesz
- Ja ciebie też - nachylił się, żeby ją pocałować, jednak ona odsunęła się
- Agata powiedziała, że jeśli cokolwiek ruszysz do końca ceremonii to mogę nie wychodzić za mąż, bo zostanę najszybszą wdową jaką znał świat
- Kochaną masz przyjaciółkę - limuzyna zatrzymała się. Odetchnęła głęboko wyglądając przez szybę
- Na pewno tego chcesz?
- Chcę - otworzyła drzwi i pewnym krokiem wyszła z auta. Andrzej szybko znalazł się tuż przy niej. Złapała go za ramię i razem weszli do środka.
- Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Wiktorią i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe - powtórzył bez zająknięcia. Niektórym mogło wydawać się, że sztucznie, ale Wiki wiedziała, że mówił to z serca.
- Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Andrzejem i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe - jej głos się łamał. Z trudem doszła do końca i odetchnęła z ulgą. Byli już małżeństwem... Stres odszedł w niepamięć, była szczęśliwa.
Delikatnie wsunął obrączkę na jej palec. Przez cały czas intensywnie wpatrywał się w jej zielone oczy. Nie potrafił się nie uśmiechnąć. Zanim założyła mu obrączkę spojrzał na graf. Krótkie "Na zawsze" a uczyniło go najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Wyszli... Goście zaczęli im gratulować. I wtedy czekała ich kolejna niespodzianka. Podszedł do nich profesor Zieliński.
- Pani Wiktorio, chciałbym panią najserdeczniej przeprosić za wczoraj. No i moje gratulacje - delikatnie się uśmiechnął
- Dziękujemy - odpowiedział z ironicznym uśmiechem Andrzej
- Co mu się stało? - szepnęła, gdy jej przełożony się oddalił.
- Każdy ma prawo się zmienić
- Ale tak z dnia na dzień? Przyznaj się, maczałeś w tym palce
- Rozmawialiśmy - uśmiechnął się. Wiki pokręciła głową, po chwili znaleźli się w limuzynie.
Krótkie przyjęcie, z którego uciekli. Przerażało ich to, że nie mogli nawet w spokoju zjeść, ciągle ktoś czegoś od nich chciał. Mimo, że było to mały kameralny podwieczorek zmyli się stamtąd.
- Żono...
- Mężu - tańczyli w rytm wolnej piosenki w pokoju hotelowym. Delikatnie się nachylił i pocałował jej odsłonięte ramię. Jej oczy pociemniały, gdy się wyprostował wpiła się w jego usta. Powoli zaczął rozpinać zamek jej sukienki. Szybko pozbyła się jego marynarki. Dźwięk upadających na podłogę guzików koszuli rozszedł się po pomieszczeniu. Zdjął z niej stanik i przez moment przyglądał się ciału rudowłosej z charakterystycznym błyskiem w oczach. Ujął jej piersi w dłonie zniżając głowę. Czuła jego gorący oddech. Delikatnie wziął w usta sutek i zaczął ssać.
- Andrzej! - Wykrzyknęła jego imię. Pozbył się reszty swoich ubrań. Zsunął z niej figi i przeniósł dziewczynę na łóżko. Przesunęła dłońmi po jego torsie. Przysunął się jeszcze bliżej i wszedł w nią. Zamknęła oczy wbijając paznokcie w jego ramiona. Jęknęła. Poruszał się w niej, szukając odpowiedniego rytmu. Oboje doszli prawie jednocześnie. Wtulił twarz w jej piersi uspokajając oddech. W powietrzu unosiła się charakterystyczna woń miłości. Jeszcze raz przysunął ją do siebie namiętnie całując. Zmęczeni, po przekroczeniu wszelkich progów rozkoszy, bezsilnie opadli na materac oddychając głęboko.
Nad ranem obudził ją telefon. Wciąż nieprzytomna wstała i odebrała
- Wiki, przepraszam. Wiem, że jest wcześnie, ale muszę ci to w końcu powiedzieć. Wczoraj już nie zdążyłam, bo uciekliście
- Do rzeczy - ziewnęła
- Jesteś w ciąży - zaspanie odeszło w niepamięć. Zaskoczona wypuściła telefon z dłoni i spojrzała na nadal śpiącego Andrzeja.
*Grafika ze strony Najlepsze pary z Na dobre i na złe
Subskrybuj:
Posty (Atom)